Przez rok chińska giełda więcej niż podwoiła swoją wartość w całkowitym oderwaniu od fundamentów w postaci wzrostu gospodarczego i wyników spółek. Ale od czerwca trwa paniczna wyprzedaż chińskich akcji. Przypomnijmy, jak do tego doszło.


Chiński lot nad kukułczym gniazdem rozpoczął się rok temu, w czerwcu i lipcu 2014r. Po pięciu latach bessy indeks Shanghai Composite (SHC) mierzący ceny akcji dostępnych tylko dla chińskich rezydentów po 5 latach bessy zaczął okazywać oznaki życia opuszczając strefę 2.000 punktów.
Tak się pompuje w Chinach
Chińską bańkę charakteryzowały dwa czynniki. Po pierwsze, była w przeszło 90% domeną inwestorów indywidualnych, często pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy o giełdzie. Po drugie, nikt nie patrzył na tzw. fundamenty. Co z tego, że gospodarka zwalnia, a wzrost PKB – nawet ten prognozowany przez rząd – ma być najwolniejszy od 25 lat?
Hossa była dziełem giełdowych naganiaczy i rozentuzjazmowanego tłumu drobnych inwestorów. Ich ikoną stał się uliczny sprzedawca bananów, sfotografowany podczas przeglądania notowań giełdowych na netbooku. Symbolika w pełni: bananowy rynek napędzany przez chińskich „Januszy giełdy”, nad Wisłą zwanych „leszczami”.
Był to kolejny etap pompowania baniek spekulacyjnych za przyzwoleniem władz ChRL, które wręcz stymulowały tego typu zachowania obniżając stopy procentowe i wprowadzając restrykcje na rynku nieruchomości. Pekin chcąc rozbroić jedną bańkę (w nieruchomościach) kreował kolejną (na giełdzie) przy okazji jak ognia unikając mechanizmów rynkowych- nie dopuszczając do bankructw i organizując bailouty niewypłacalnych przedsiębiorstw.
Giełdowe inwestycje były wręcz promowane przez państwową telewizję. Po nieruchomościach i złocie władze wymyśliły kolejny kanał ujścia dla fali 90 bilionów (!) juanów (to przy obecnym kursie równowartość 14 bilionów USD) wykreowanych przez ostatnie 7 lat. Bańka w Szanghaju była ogniwem łańcucha błędnych inwestycji będących efektem niepohamowanej ekspansji kredytu.
Niemrawe złego początki
Wzrosty w Chinach zaczęły się dość niemrawie. Wzrosty przyspieszyły dopiero w listopadzie 2014 roku, gdy Ludowy Bank Chin (LBC) zaczął ciąć stopy procentowe, wyganiając pieniądze z niskooprocentowanych lokat bankowych na giełdę i w stronę mrocznych zakamarków chińskiej bankowości cienia (ang. shadow banking).
„Obniżka stóp procentowych jest sygnałem zmiany polityki gospodarczej ChRL w stronę większego „wsparcia” dla wzrostu gospodarczego. Czyli przyzwolenia na dalsze pompowanie spekulacyjno-inwestycyjnej bańki kredytowej napędzającej wzrost PKB w ostatnich 6 latach” – pisaliśmy w listopadzie. LBC osiągnął cel: w grudniu wzrosty na parkiecie w Szanghaju przyspieszyły, choć zmienność była spora: wzrosty były przeplatane spadkami o przeszło 5%.


Początek A.D. 2015 przyniósł wysyp doniesień o rosnącym znaczeniu Chin. Juan miał zostać włączony w skład koszyka SDR, a władze w Pekinie na scenie międzynarodowej rywalizowały ze Stanami Zjednoczonymi: zacieśniając współpracę z Rosją i przeciągając na swoją stronę większość Europy. Jak to zwykle bywa – o hossie w Szanghaju zaczęło być głośno dopiero na kilka miesięcy przed jej zakończeniem.
W marcu pisaliśmy: „indeks Shanghai Composite zyskał niemal 2% i znalazł się na najwyższym poziomie od 7 lat. Po 5 latach stagnacji chińska giełda przez ostatnie pół roku dała zarobić 60%”. Dzień później przypominaliśmy, że „fabryka świata” wciąż zwalnia, przypominając o słabych danych z chińskiej gospodarki. „Wielka bańka na azjatyckich giełdach” – to tytuł artykułu po sesji, na której japoński Nikkei225 osiągnął najwyższy poziom od 15 lat, a parkiet w Hong Kongu zmierzał do szczytu z roku 2007. Pozwolę sobie na autocytat:
„Chiński rynek akcji – zarówno ten „wewnętrzny” w Szanghaju jak i „eksportowy” w Hongkongu – nosi pełne znamiona bańki spekulacyjnej. Na rynek trafiają „inwestorzy” legitymujący się ledwie podstawowym wykształceniem (w sensie: zdążyli ukończyć tylko podstawówkę. (…) Akcje kupowane są coraz częściej na kredyt – chińscy inwestorzy pożyczyli już ponad 200 mld juanów (32,2 mld USD). Niedoświadczeni inwestorzy kupują przede wszystkim akcje spółek groszowych (bo są „tanie”), a chińskie spółki technologiczne wyceniane są na... 220-krotność raportowanych zysków, czyli wyżej niż Nasdaq w szczycie bańki internetowej. Chiński rynek akcji bardziej przypomina GPW z roku 1993. Krach wydaje się już nieunikniony. Tylko nikt nie wie, jakie poziomy chiński rynek może osiągnąć, zanim bańka pęknie” – to było na dwa miesiące przed szczytem.
Chiński "akcjonariat obywatelski"
Chiński rynek znalazł się jednak w takiej fazie, że wszyscy chcieli kupować. Co tydzień przybywało kilka milionów (!) nowych rachunków maklerskich, a pożyczek pod zakup akcji udzielano na wyspecjalizowanych portalach społecznościowych. W rezultacie liczba inwestorów indywidualnych w Chinach sięgnęła 90 milionów, przewyższając liczbę członków Partii Komunistycznej.
Od tego czasu o chińskiej giełdzie mówiło się coraz więcej. Rejestrowaliśmy każdy silniejszy ruch w Szanghaju: w górę jak i w dół. Bańka puchła, choć dane nadchodzące z gospodarki było coraz gorsze. Ale jeszcze w maju mało kto przejmował się faktem, że chiński eksport mocno spada. Ważne było, że Ludowy Bank Chin znów tnie stopy, wlewając jeszcze więcej gotówki na rozgrzany do czerwoności rynek akcji. „Bańka w Szanghaju znów puchnie” – ostrzegaliśmy na miesiąc przed jej pęknięciem.
Przedostatnim znakiem ostrzegawczym była silna spadkowa sesja pod koniec maja, gdy indeks Shanghai Composite (SHC) spadł o 6,5% po tym, jak w trakcie poprzednich 7 sesji zyskał 11%. Ewidentnym sygnałem do katapultowania się z giełdy była informacja, że co tydzień jeden Chińczyk stawał się miliarderem. „Chińczycy dmuchają giełdową bańkę” – do znudzenia powtarzaliśmy jeszcze pod koniec maja. A giełda i tak rosła.
W czerwcu na giełdzie w Szanghaju zaczęło się robić nerwowo: SHC potrafił spadać nawet o 5%, by i tak zakończyć dzień na plusie. „Mimo wszystkich przeciwności straty zostały odrobione, a hossa podtrzymana” – coś takiego zawsze jest podejrzane. Sam szczyt hossy z 12 czerwca przeszedł praktycznie niezauważenie – taka już jest natura szczytów, że widać je dopiero z daleka.
O chińskiej giełdzie ponownie zrobiło się głośno dopiero tydzień później, gdy SHC w ciągu jednego dnia stracił 6,4%. „Z chińskiej bańki szybko uchodzi powietrze” –brzmiał tytuł artykułu określającego wydarzenia w Szanghaju mianem „klasycznej manii, porównywalnej do końcówki lat 20. XX wieku w Stanach Zjednoczonych”.
„Bezpośrednim katalizatorem „korekty” były decyzje chińskich władz, które zaostrzyły regulacje dotyczące lewarowanych zakupów akcji. Szacuje się, że nominalna wartość kredytów na zakup akcji sięga już 3-4 bilionów juanów (483-664 mld USD), co stanowi 5-7% PKB Chin!” Kilka tygodni później te same władze usiłowały w rozpaczliwy sposób zatrzymać spadki wywołane przez spanikowanych i zlewarowanych inwestorów.
Nieudolne interwencje władz tylko zaszkodziły
Od czerwcowego szczytu do lipcowej interwencji władz SHC w zaledwie trzy tygodnie spadł o jedną trzecią. Do rzadkości nie należały sesje, gdy spadki przekraczały 7%, co świadczyło o panice inwestorów. Nie pomogły awaryjne obniżki stóp procentowych przez Ludowy Bank Chin, bo tracący pożyczone pieniądze inwestorzy sprzedawali akcje, aby uniknąć dalszych strat. Był to moment, gdy strach przeważył nad chciwością i przeceny akcji już nie dało się zatrzymać.
Górę wzięła jednak komunistyczna mentalność chińskich władz, które postanowiły administracyjnymi metodami zatrzymać spadki na giełdzie. Zabroniono giełdowych debiutów, China Securities Finance dostała prawie pół biliona dolarów na interwencyjny skup akcji, a państwowe firmy zostały zobowiązane do inwestowania na giełdzie, dopóki SHC utrzymuje się poniżej 4.500 punktów. Władze użyły też typowych metod autorytarnych: dużym inwestorom po prostu zabroniono sprzedaży akcji, a za „podejrzane” transakcje krótkiej sprzedaży akcji można było nawet trafić za kratki.
Interwencja rządu szybko okazała się nieskuteczna i na giełdę wróciły spadki. Władze próbowały ratować sytuację zawieszając notowania nawet połowy spółek, co tylko pogłębiło panikę wśród inwestorów. Dopiero kolejne zakazy na chwilę załagodziły sytuację: SHC przestał spadać i nawet lekko odbił. Wśród ekspertów pojawiły się stwierdzenia, że „autorytaryzm bywa skuteczniejszy niż demokratyczne procedury”.
Jak skuteczne okazały się autorytarne sposoby zarządzania giełdą, przekonaliśmy się 27 lipca, gdy SHC spadł o 8,48% - była to najmocniejsza przecena chińskich akcji od lutego 2007 roku. Reakcja władz potwierdziła, że chiński reżim ma problemy z poprawnym wnioskowaniem. Aby uniknąć dalszych spadków, zawieszono notowania ponad tysiąca spółek notowanych na giełdzie w Shenzhen. Po kolejnej spadkowej sesji władze ChRL zagroziły śledztwem w sprawie „szkodliwej krótkiej sprzedaży” – jak zwykle winni całemu złu byli ci paskudni spekulanci. Lipiec przyniósł spadek SHC o 14,2%.
Tak kończą bańki
Sierpień przyniósł nowe nadzieje. Niektórzy analitycy uwierzyli w skuteczność interwencji władz i prognozowali wzrosty w Szanghaju. Ale chyba lepszą diagnozą było określenie szanghajskiej giełdy mianem państwowego kasyna, które nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek formą rynku. Mimo wyłożenia ponad 900 mld juanów Pekinowi nie udało się zatrzymać przeceny skrajnie przewartościowanych akcji.
Nowa fala spadków ruszyła w połowie sierpnia po dewaluacji juana przez Ludowy Bank Chin. Kolejne „jednorazowe” podnoszenie referencyjnego kursu dolara przez LBC uświadomiło inwestorom, jak zła musi być sytuacja w Państwie Środka, skoro władze zdecydowały się na pierwsze od 20 lat osłabienie waluty. W konsekwencji na parkiet w Szanghaju powróciły spadki, które w zeszłym tygodniu tak bardzo przestraszyły zachodnich inwestorów, wywołując globalną wyprzedaż akcji.
Dziś na chińskich giełdach znów było gorąco – SHC stracił kolejne 7,6%, po tym, jak w poniedziałek spadł o 8,49% i osunął się do najniższego poziomu od grudnia 2014 roku, po raz pierwszy w tym roku schodząc poniżej psychologicznej bariery 3.000 punktów. Inwestorzy musieli być rozczarowani, ponieważ spekulowano, że ten poziom – podobnie jak wcześniejsze okrągłe wartości (4.500 i 3.500 pkt.) - miał być broniony przez interwencje władz.
Najwyraźniej Pekin uznał, że obrona rynku akcji jest zbyt kosztowna lub z góry skazana na niepowodzenie i po prostu odpuścił. Jeszcze nie zdarzyło się, aby bańka spekulacyjna nie pękła. One zawsze pękają. I na ogół ceny wracają do punktu sprzed rozpoczęcia spekulacyjnej manii. W przypadku indeksu Shanghai Composite byłby to poziom ok. 2.000-2.200 punktów, a więc przynajmniej o 25% niższy od obecnego.