Rok temu napisałem, że w świecie pieniądza działo się dużo i szybko. O roku 2016 mogę powiedzieć, że działo się jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Ale nie był to jeszcze długo oczekiwany rok Przełomu.


10. Polska straciła ratingową cnotę
Stało się. 15 stycznia agencja S&P obniżyła rating Polski z A- do BBB+. Było to pierwsze cięcie oceny wiarygodności kredytowej w dziejach III RP. Decyzja zaskoczyła chyba wszystkich. Także ekonomistów i analityków, ponieważ S&P ścięła polski rating pomimo „pozytywnej” perspektywy. Emitenci z pozytywną perspektywą mogą oczekiwać podwyższenia noty, a nie jej obniżki.
Decyzje ws. ratingu Polski w 2016 r. (kliknij na datę, aby przejść do wiadomości) |
|||
---|---|---|---|
Fitch | Moody's | S&P | |
I | 15.01 | 15.01 | 15.01 |
II | 15.07 | 14.05 | 01.07 |
III | 09.09 | 02.12 | |
Źródło: Opracowanie Bankier.pl |
Decyzja S&P wywołała poruszenie wśród polityków i nagłe zainteresowanie tematyką ratingów ze strony mediów głównego nurtu. W rezultacie przez pięć „ratingowych piątków” cała ekonomiczno-dziennikarska Polska siedziała przed monitorami, czekając na wieści z agencji.
ReklamaJednakże kolejnych obniżek ratingu już nie było. Co więcej, w grudniu S&P Global Ratings zdecydowało się naprawić styczniową pomyłkę i podniosła perspektywę polskiego ratingu z „negatywnej” do „stabilnej”, co także było sporym zaskoczeniem. W efekcie w dwóch z czterech największych agencji mamy perspektywę negatywną, a w dwóch stabilną.
9. Załamanie w inwestycjach
Rok 2016 był rokiem rewidowania w dół prognoz dla polskiej gospodarki. Jeszcze na początku roku zdaniem rządu i większości ekonomistów nasza gospodarka miała urosnąć o 3,5-3,8%, a może nawet nieco więcej. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te oczekiwania. Już dane za pierwszy kwartał były fatalne: -0,1% kdk i 3,0% rdr. Drugi i trzeci kwartał również były słabe, z roczną dynamiką PKB odpowiednio 3,1% i 2,5%. Ostatni kwartał zapewne był gorszy i przyniósł najwolniejszy wzrost od trzech lat - zaledwie 1,8% rdr. Średnio dałoby to jakieś 2,5% w całym roku.


Przyczyną spowolnienia wzrostu PKB jest spadek inwestycji, który postępował z kwartału na kwartał – w III kw. ich wartość zmalała aż o 7,3% rdr. Mówi się, że to skutek paraliżu w programach finansowanych z funduszy unijnych, dziesiątkujący wydatki majątkowe samorządów. Mniej inwestowały też firmy państwowe, gdzie doszło do dwóch rund wymiany zarządów. Za sprawą wysokiej niepewności politycznej i zaostrzania przepisów podatkowych mniej inwestował też krajowy sektor prywatny. Dopisywali jedynie inwestorzy zagraniczni.
Rząd zapewnia, że projekty współfinansowane przez UE już ruszają i że efekty ich przyspieszenia będą widoczne w statystykach PKB za drugi i trzeci kwartał 2017 r. Ekonomiści w większości podzielają ten optymizm i prognozują wzrost gospodarczy powyżej 3%. O ile w tym czasie w Polskę nie uderzy jakiś kryzys zewnętrzny, o co w obecnych warunkach nie jest trudno.
8. Król Dolar I
Podobnie jak jego poprzednik rok 2016 był rokiem dolara. Co prawda amerykańska waluta nie zaliczyła aż tak mocnego rajdu jak w poprzednich dwóch latach, ale wyniki i tak są imponujące. Indeks dolara poszedł w górę o 5,2% po tym, jak przez poprzednie dwa lata zyskał prawie 22%. Był to szósty z rzędu rok aprecjacji „zielonego”, po którym indeks dolara znalazł się na najwyższym poziomie od 2003 roku. Kurs EUR/USD przebił wsparcie w postaci 1,05 euro i znalazł się najniżej od grudnia 2002 roku. Na polskim rynku dolar kosztował ponad 4,27 zł i był najdroższy od lutego 2002 roku.


Impulsu do wybicia „setki” na indeksie dolara paradoksalnie dostarczył wynik wyborów prezydenckich w USA. Na rynku zwyciężyła narracja, że prezydent Donald Trump będzie prowadził ekspansywną politykę fiskalną, co poprawi statystyki PKB i inflacji, zmuszając w ten sposób Rezerwę Federalną do zintensyfikowania podwyżek stóp procentowych. Rynkowe stopy procentowe w USA poszły ostro w górę, doprowadzając do przepływu kapitału w stronę dolara i dolarowych aktywów.
Wieloletnim maksimom dolara towarzyszyły nominalne rekordy wszech czasów na Wall Street. Od początku 2016 roku S&P 500 urósł o 10%, Nasdaq o 8,6%, a Russell 2000 dołożył imponujące 20,9%! Dow Jones dał zarobić prawie 14% i otarł się o magiczną barierę 20 000 punktów. Festiwal bicia historycznych rekordów rozpoczął się dzień po wyborze na prezydenta Donalda Trumpa. Wcześniej amerykański rynek akcji poruszał się zasadniczo w bok po gwałtownym załamaniu w styczniu i lutym.
7. Naftowe kartele wracają do gry
Po tygodniach ciężkich pertraktacji i zwołanych na ostatnią chwilę rozmów ostatniej szansy przedstawiciele naftowego kartelu OPEC po raz pierwszy od 2008 roku podjęli decyzję o ograniczeniu wydobycia. Nowy dzienny limit dostaw ustalono na 32,5 mln baryłek, czyli o ok. 1,3 mln mniej, niż wyniosło październikowe wydobycie. Największą część redukcji (486 tys. b/d) wzięła na siebie Arabia Saudyjska. Kuwejt zetnie produkcję o 130 tys. b/d, a Irak o 209 tys. b/d. Iranowi pozwolono zwiększyć dostawy o 90 tys. b/d. Porozumienie jest tymczasowe (zawarte na pół roku) i ma zacząć obowiązywać od 1 stycznia 2017 r.
Po raz pierwszy od 2001 roku do porozumienia kartelowego przyłączyły się państwa spoza OPEC. Od marca (!) Rosja obiecała obniżyć wydobycie o 300 tys. b/d. Łącznie kilkanaście krajów zobowiązało się ograniczyć dostawy o 562 tys. b/d. Deklaracje o obniżeniu wydobycia doprowadziły do gwałtownej zwyżki notowań ropy naftowej. Surowiec typu Brent w ciągu kilku sesji podrożał z 47 do 57 USD/b.
Rachuby spekulujących na dalsze wzrosty cen „czarnego złota” mogą okazać się przesadzone. Limity OPEC przez ostatnie lata były regularnie łamane przez prawie wszystkich członków kartelu. Również zapewnienia Rosji o ograniczeniu dostaw nie wyglądają zbyt wiarygodnie. Poza tym nawet jeśli wszyscy wywiążą się ze swych zobowiązań, to na rynek mogą wkroczyć dostawcy z USA - ceny powyżej 50 USD/b przywracają opłacalność wydobycia ze złóż łupkowych.
Czytaj dalej: Kryzys bankowy, repolonizacja Pekao, wojna z gotówką...
6. Kryzys bankowy w Europie i repolonizacja Pekao
Choć oficjalna propaganda robi wszystko, aby to ukryć, kryzys bankowy w Europie jest faktem. Pierwszą jego oznaką była potężna przecena akcji największych europejskich banków obserwowana na początku 2016 roku. A potem było jeszcze gorzej.
Aż do jesieni obawy inwestorów koncentrowały się na Deutsche Banku, którego wartość rynkowa pod koniec września była o 57% niższa niż na początku roku (i najniższa w historii). Niektórzy (oczywiście zupełnie bezpodstawnie) porównywali największy niemiecki bank do niesławnego Lehman Brothers. Wspólnym problemem europejskich banków były niedobory kapitałowe, niska rentowność, ultra-niskie stopy procentowe, rosnące portfele złych kredytów oraz wysokie kary nakładane przez organy nadzorcze. Pod koniec września na rynku spekulowano nawet o możliwym bail-ocie Deutsche Banku przez rząd Niemiec.
Jesienią sprawa DB jednak nagle przycichła, a jego akcje podrożały o 80%. Tuż przed Wigilią okazało się dlaczego: niemiecki bank wywinął się z hipotecznej afery kosztem 7,2 mld dolarów.
W centrum uwagi ponownie znalazły się banki włoskie. W grudniu o życie walczył najstarszy bank świata – Banca Monte dei Paschi di Siena usiłował pozyskać od inwestorów 5 mld euro nowego kapitału. Bezskutecznie. Aby zapobiec plajcie trzeciego największego banku w Italii, włoski rząd zadłuży społeczeństwo na 20 mld euro. W chwili pisania niniejszego tekstu wciąż nie było jasne, jak zakończy się epopeja banku ze Sieny. Wiadomo za to, że w międzyczasie potrzeby kapitałowe najstarszego banku świata wzrosły z 5 mld do 8,8 mld €.
Włoski sektor bankowy „siedzi na stercie” 356 mld euro złych długów. Wieloletnia stagnacja gospodarcza i brak nawet nominalnego wzrostu PKB sprawiły, że przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe coraz częściej nie są w stanie obsługiwać bankowego zadłużenia, nawet w otoczeniu zerowych stóp procentowych serwowanych przez Europejski Bank Centralny. Ale podobnych „trupów” w Europie może być więcej, o czym w lipcu przypomniała sprawa niemieckiego Bremer Landesbanku, który „popłynął” na przynajmniej 400 mln euro kredytów udzielonym armatorom.
Spod topora ma szansę uciec największy włoski bank. UniCredit zmienił prezesa, wyprzedał cenne aktywa, przedstawił program głębokiej restrukturyzacji i poprosił inwestorów... o skromne 13 miliardów euro. Na „włoską wyprzedaż” zawitał polski Skarb Państwa, który za pośrednictwem PZU i Polskiego Funduszu Rozwoju za 10,6 mld złotych nabył 32,8% udziałów w Pekao. W ten sposób pod kontrolą państwa znalazły się dwa największe banki w Polsce i ponad 1/3 bankowych aktywów. Ta transakcja przypuszczalnie zakończy etap repolonizacji sektora bankowego w Polsce. Czas pokaże, czy wyjdzie nam to na zdrowie.
5. Ludowa rewolucja i prezydent Trump
Rok 2016 przejdzie do historii jako czas zmian, gdzie wkurzony lud przy pomocy pokojowych protestów i kartek wyborczych odsuwał od władzy skorumpowanych i – do niedawna wydawałoby się, że wszechwładnych – przedstawicieli władzy. Zaczęło się od Brazylii, gdzie pod wpływem masowych protestów ulicznych odsunięto od władzy socjalistyczną prezydent Dilmę Rousseff.
Ale prawdziwym szokiem był dopiero Brexit, gdy wbrew nawoływaniom wszystkich możnych tego świata, większość głosujących Brytyjczyków opowiedziało się za opuszczeniem struktur Unii Europejskich przez Wielką Brytanię. Choć nadal nie wiemy, czy do Brexitu faktycznie dojdzie, brytyjskie referendum okazało się kompletnym szokiem dla rynków finansowych i mediów głównego nurtu, które były pewne fiaska referendum. Funt stracił 20% wartości względem dolara.
Po Brexicie kolejnym szokiem był wybór „niewybieralnego” Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Tu też dosłownie cały mainstream i establishment grały przeciwko Trumpowi i obstawiały pewne zwycięstwo Hillary Clinton. I znów się pomylili! Nowojorski miliarder w cuglach wygrał prezydenckie zawody. Panika inwestorów trwała zaledwie kilka godzin. Rynek szybko uwierzył, że Trump-prezydent nie zrealizuje szalonych obietnic Trumpa-kandydata i że obniżka podatków i wzrost wydatków państwa wcale nie są takie złe dla biznesu. Dolar i amerykańskie akcje wystrzeliły w górę, czemu towarzyszył skokowy wzrost rentowności amerykańskich obligacji.
Na deser Koreańczycy odsunęli od władzy skompromitowaną prezydent Park Geun Hie. To już druga pani prezydent odsunięta w tym roku od władzy w atmosferze oskarżeń korupcyjnych. Otwarte pozostaje pytanie, kto będzie następny.
4. Wojna z gotówką
Był to rok eskalacji wojny z gotówką. Władze przy wsparciu lobby finansowego usiłują wyrugować, albo przynajmniej mocno ograniczyć użycie materialnego pieniądza. W maju Europejski Bank Centralny ogłosił decyzję o zakończeniu produkcji banknotów o nominale 500€. Miesiąc wcześniej polski Sejm przegłosował obniżenie limitu transakcji gotówkowych z 15 tys. euro do 15 tys. złotych w przypadku przedsiębiorstw. W Polsce coraz trudniej jest wypłacić WŁASNĄ gotówkę z konta - banki wprowadzają limity wypłat (często bardzo niskie) lub eliminują obsługę kasową z oddziałów.
Postępująca marginalizacja gotówki w Europie to jednak małe piwo w porównaniu do tego, co swoim poddanym zgotowały władze Indii. Wieczorem 8 listopada premier Modi nagle ogłosił wycofanie z obiegu banknotów o najwyższych nominałach: 500 i 1000 rupii (równowartość odpowiednio ok. 30 i 60 zł). Pod pretekstem „walki z terroryzmem” i szarą strefą rząd Indii z dnia na dzień zdelegalizował 86% gotówki w obiegu. I to w kraju, w którym 98% transakcji (także między firmami) odbywa się w formie gotówkowej, a sektor bankowy jest bardzo słabo rozwinięty. Zdelegalizowane banknoty co prawda można było wpłacić do banku, ale rachunki powyżej 250 000 rupii (ok. 15 000 zł) były zgłaszane jako „podejrzane” do indyjskiego fiskusa. „Reforma walutowa” w Indiach doprowadziła do chaosu w gospodarce i pokazała, do jakiej grabieży może dopuścić się rząd do niedawna uważany za „liberalny" i „reformatorski”.
Jeszcze gorzej operacja wymiany pieniędzy została zorganizowana w Wenezueli. Pogrążony w hiperinflacji i agonii socjalistycznej gospodarki niegdyś najbogatszy kraj Ameryki Południowej nagle został pierwszym na świecie państwem bez gotówki. Stało się tak po tym, jak prezydent Nicolas Maduro zdelegalizował banknoty o najwyższym nominale (pod idiotycznym pretekstem „walki z mafią”) dając zaledwie 72 godziny na ich wymianę na nowe banknoty. Tyle że nowe pieniądze nie zdążyły przybyć na czas (są drukowane poza granicami Wenezueli), więc ludzie zostali bez gotówki, a kraj pogrążył się w jeszcze większym chaosie. Ostatecznie prezydent Maduro przedłużył ważność już przecież zdelegalizowanych banknotów do 2 stycznia.
Czytaj dalej: stopy procentowe, banki centralne, reflacja
3. Wzrost rynkowych stóp procentowych
Przez ostatnie lata inwestorzy przyzwyczaili się do jednego widoku: malejących stóp procentowych. W Europie często wręcz spadających coraz głębiej poniżej zera. Jeszcze na początku lipca rentowność amerykańskich obligacji 10-letnich osiągnęła historyczne minimum (1,32%). W strefie euro połowa obligacji skarbowych (o wartości nominalnej 3,3 bln €) była notowana przy ujemnej rentowności!
Ten absurdalny stan, gdy inwestorzy kupowali obligacje z gwarantowaną stratą, nie mógł trwać wiecznie. Katalizatorem wielkiej wyprzedaży na rynku długu były wybory prezydenckie w USA i wygrana Donalda Trumpa. Miesiąc po wyborach rentowność amerykańskich 10-latek podskoczyła do 2,64%, podwajając się w cztery miesiące. Choć Rezerwa Federalna ociąga się z podwyżkami stóp, to rynek podnosi je sam. Trzymiesięczny dolarowy Libor sięga 0,96% i jest najwyższy... od roku 2009.
Co więcej, rosnące stopy w USA odbiły się czkawką na całym świecie. W Europie ujemne rentowności ograniczyły swój zasięg na tyle, że wśród papierów 10-letnich na minusie były tylko obligacje Szwajcarii. Nawet Bank Japonii wycofał się z pomysłu ujemnych rentowności i postanowił utrzymywać długoterminową cenę pieniądza w pobliżu zera.
W Polsce rentowności obligacji 10-letnich wzrosły do 3,88% - najwyższego poziomu od 2014 roku.
Czy tegoroczny wzrost rynkowych stóp procentowych oznacza koniec 35-letniej hossy na rynku długu? Nie jest to wykluczone, ale tym razem z ogłoszeniem tego faktu wolę poczekać na potwierdzenie zmiany trendu, co może jeszcze jakiś czas potrwać.
2. Rozłam wzdłuż Atlantyku
Rok 2016 przyniósł pogłębienie dywergencji w polityce monetarnej amerykańskiej Rezerwy Federalnej i Europejskiego Banku Centralnego. Podczas gdy w grudniu Fed „odważył się” na drugą w ciągu dekady podwyżkę kosztów kredytu i zapowiedział trzy podwyżki na przyszły rok, to EBC przedłużył program skupu aktywów (QE) do końca grudnia 2017. W efekcie rynek ma prawo oczekiwać, że z miesiąca na miesiąc różnica stóp procentowych na korzyść USA będzie wzrastać. To premiuje dolara względem euro, co zresztą widać było na wykresach, gdzie kurs EUR/USD zszedł do najniższych poziomów od 14 lat.
Na pierwszy rzut oka wygląda to na pewien rozłam w kartelu największych banków centralnych. Przez ostatnie kilka lat działania tych instytucji były skoordynowane i na ogół zmierzały w jednym kierunku. Ale teraz Fed jest jedynym ze znaczących banków centralnych, który podnosi stopy procentowe.
Niemniej jednak Rezerwa Federalna nie jest tak do końca osamotniona. W ostatnich miesiącach na podniesienie kosztów kredytu zdecydowały się m.in. władze monetarne Meksyku, RPA, Nigerii czy Turcji. Europa nadal pozostaje w objęciach rekordowo niskich stóp procentowych i jak na razie rynek nie oczekuje ich podwyżek w 2017 roku.
1. Koniec deflacji, początek reflacji
Pierwszy od sześciu lat wzrost cen surowców to tylko najbardziej widoczny przejaw rosnącej inflacji. Rok 2015 prawdopodobnie okazał się przedostatnim rokiem deflacji/dezinflacji. Rok 2016 po początkowym załamaniu przyniósł silny wzrost cen nie tylko surowców, co jesienią było już widoczne we wskaźnikach CPI. Wśród 60 największych gospodarek świata deflację cenową notowano w zaledwie pięciu – w tym dwóch ze strefy euro. Deflacja cenowa w Polsce skończyła się w listopadzie.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem oznacza to początek okresu reflacji – czyli zwiększenia skali inflacji po okresie spadku cen w gospodarce. To świadoma polityka banków centralnych, które przy pomocy QE i ujemnych stóp procentowych od kilku lat usiłowały zwiększyć inflację. Wiele wskazuje na to, że proces ten został rozpoczęty.
Dla przedsiębiorstw oznacza to wzrost kosztów produkcji i konieczność przerzucenia ich na klientów. Konsumentom reflacja objawi się spadkiem siły nabywczej, zwanej potocznie „drożyzną”. Dla inwestorów reflacyjne otoczenie oznacza potrzebę dokonania korekt w portfelu: przeważenie surowców i złota kosztem akcji i obligacji. Szczególnie te ostatnie w warunkach rosnącej inflacji powinny sobie radzić słabo.