Rosyjska napaść na Ukrainę zmienia nie tylko stosunki międzynarodowe w Europie, ale też będzie miała ogromne znaczenie dla światowej gospodarki. Zachodnie sankcje efektywnie odcinające Rosję od Europy mogą mieć zupełnie nieoczekiwane konsekwencje dla reszty świata.


24 lutego Rosja zbrojnie najechała Ukrainę. Oznaczało to początek pierwszej po 1945 roku regularnej wojny między dwoma europejskimi państwami. Stany Zjednoczone i kraje Unii Europejskiej stanęły po stronie zaatakowanej Ukrainy, wspierając naszych wschodnich sąsiadów ekonomicznie i dostarczając uzbrojenie. Po kilku dniach niezdecydowania na Rosję nałożono poważne sankcje gospodarcze.
Przeczytaj także
Najistotniejsze są ograniczenia dotyczące sektora finansowego. Główne rosyjskie banki zostaną odłączone od systemu SWIFT (ale nie wszystkie, nie całkowicie i nie od razu), co znacząco utrudnia (ale nie uniemożliwia!) im przeprowadzanie zagranicznych operacji bankowych. Czym jest SWIFT i w jaki sposób rosyjskie banki mogą sobie poradzić z izolacją, opisał mój redakcyjny kolega Michał Kisiel. Ponadto kraje Zachodu zabroniły bankom finansowania rosyjskiego rządu oraz zakazały handlu z Bankiem Rosji, zamrażając przy tym rosyjskie aktywa. To znacznie potężniejsza sankcja, faktycznie odcinająca Rosję od finansowania na rynkach europejskich i amerykańskich.
ReklamaW ten sposób osłabione zostały zdolności Rosji do obrony kursu swojej waluty i ochrony krajowej gospodarki. Na skutek zachodnich sankcji w poniedziałek doszło do krachu na rublu, który przez tydzień stracił około 30% swej wartości wobec euro i dolara. Giełda w Moskwie została zamknięta i nie wiadomo, czy zagraniczni inwestorzy będą mogli wycofać kapitał zaangażowany w akcjach notowanych tam spółek. Na skutek sankcji rosyjskie aktywa stały się w zasadzie nieinwestowalne i nie wiadomo, kiedy ten stan ulegnie zmianie.
Warto zaznaczyć, że sankcje nie uderzają w sektor surowcowy. Rosyjska ropa i gaz wciąż płyną na Zachód. Nie ma też mowy o zawieszeniu płatności za rosyjskie surowce – te decyzją władz USA mogą odbywać się bez zakłóceń. Ale ze współpracy z rosyjskimi firmami zaczęły masowo wycofywać się koncerny amerykańskie i europejskie, co na dłuższą metę boleśnie uderzy w gospodarkę kraju. Trudno dziś oszacować ekonomiczne koszty ostracyzmu, jakie obywateli Federacji Rosyjskiej dotykają na arenie sportowej, kulturalnej czy nawet prywatnej.
Dodajmy też, że rosyjska gospodarka była względnie dobrze przygotowana do zachodnich sankcji. Po 2014 roku USA i UE nałożyły wiele ograniczeń i przedsiębiorstwa z obu stron nauczyły się je omijać lub z nimi żyć. Zmieniła się też sama gospodarka Rosji. Po pierwsze, z importera pszenicy stała się jej eksporterem. Po drugie, została zmuszona do znaczącej redukcji zadłużenia zagranicznego – po 2014 roku zmalało ono z przeszło 700 mld do 480 mld USD. Kraj notował też powtarzalne nadwyżki na rachunku bieżącym, gromadząc w ten sposób rezerwy walutowe, które od 2015 roku zwiększyły się z 350 mld do 630 mld USD (i których mniej niż połowa została teraz zamrożona). Ponadto Bank Rosji wyprzedawał dolarowe obligacje, a w zamian kupował złoto.
Zachód kontra surowcowy gigant
W 2020 roku Rosja była 11. co do wielkości gospodarką świata pod względem nominalnego produktu krajowego brutto wyrażonego w rynkowym kursie dolara (niemal 1,5 bln USD), co plasowało ją pomiędzy Koreą Południową a Brazylią. Jednakże najważniejsza część rosyjskiej gospodarki – czyli wydobycie i eksport surowców przemysłowych i płodów rolnych – póki co nie został obłożony sankcjami. To o tyle ważne, że jest ona kluczowym dostawcą ropy naftowej i gazu ziemnego do Europy. Kraje UE z Rosji pokrywają 40% zapotrzebowania na gaz. Jest także dużym dostawcą zbóż trafiających na Bliski Wschód. Z Rosji pochodzi ok. 40% światowych dostaw palladu, istotna część zaopatrzenia w węgiel, nikiel, aluminium, stal i miedź.
Przeczytaj także
Zatem z punktu widzenia światowego handlu dotychczasowe sankcje nie mają aż tak dużego znaczenia jak dla systemu finansowego. Rosja nadal może handlować zarówno z krajami europejskimi, jak i azjatyckimi. Pamiętajmy też, że i Chiny, i Indie nie przyłączyły się do zachodnich restrykcji. Nie można więc mówić o całkowitej izolacji Rosji zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w światowej gospodarce. Póki tak pozostanie, globalne konsekwencje ekonomiczne wojny pozostaną istotne, ale umiarkowane. Trzeba jednak mieć świadomość, że to się może w każdej chwili zmienić. Ewentualne embargo Zachodu na rosyjską ropę (lub „zakręcenie kurka” przez Kreml) momentalnie przeistoczyłoby się w globalny kryzys naftowy.
Pozasurowcowe znaczenie Rosji dla światowej gospodarki nie jest aż tak istotne. Rosyjski import w 2020 roku (to ostatnie dostępne dane całoroczne) wyniósł 231,6 mld USD, co stawiało ten kraj na 21. miejscu na świecie (za Polską i tuż przed Turcją). Ponad 40% wartości importu pochodzi z krajów Unii Europejskiej i to właśnie w Europę najmocniej uderzy spadek rosyjskiego popytu na importowane towary (który nastąpi na skutek recesji, sankcji i osłabienia rubla). Oznacza to, że wiele firm z UE nie dostarczy towarów do Rosji i nie zarobi na tym pieniędzy, co uderzy w europejskie gospodarki. Warto przy tym odnotować, że nadchodzące załamanie tamtejszego importu praktycznie w ogóle nie dotknie podmiotów z USA – amerykańskie firmy odpowiadają za niespełna 3,9% dostaw do Rosji.
Także dla Polski nie jest to tak duży problem. W okresie styczeń-listopad 2021 r. wartość dostaw towarów do Rosji wyniosła 8,7 mld USD, co stanowiło raptem 2,8% całości polskiego eksportu. Nawet jeśli doliczyć do tego kontrakty realizowane na Białoruś (0,7%) i Ukrainę (ok. 2% - dane za 2019 r.), to wciąż mówimy o niespełna 6% wartości naszego eksportu. Jego redukcja może być dotkliwa dla poszczególnych przedsiębiorstw zaangażowanych na Wschodzie, ale dla całości gospodarki nie będzie tak dużym problemem.
Dylemat władców pieniądza
Nie oznacza to jednak, że wszystko rozejdzie się po kościach. Już obecny poziom cen surowców energetycznych gwarantuje nam wyhamowanie wzrostu gospodarczego na świecie, a w szczególności w Europie. Drogie paliwa działają niczym dodatkowy podatek nałożony na konsumentów oraz zwiększają koszty prowadzenia prawie każdego biznesu. Na poziomie makroekonomicznym najbardziej wrażliwe będą kraje, które są importerami energii, co dotyczy nie tylko większości Europy, ale też m.in. Japonii, Indii czy Turcji.
Po drugie, skok cen paliw nie mógł pojawić się w gorszym momencie. Od wielu miesięcy świat boryka się z inflacją niewidzianą od dekad – dotyczy to zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, Europy i wielu krajów rozwijających się (np. Argentyna, Iran, Turcja, gdzie inflacja sięga 35-50% w skali roku). W Polsce musimy być gotowi na ceny paliw przewyższające 7 zł/l i to pomimo obniżonej stawki VAT. Ceny gazu na holenderskiej giełdzie już przewyższyły szczyt z grudniowego szoku. Mocno drożeje także ropa Brent (notowana nawet po niemal 120 USD/bbl) oraz węgiel.
W rezultacie główne banki centralne staną teraz przez bardzo trudnym dylematem: czy podnosić stopy procentowe, aby okiełznać rosnące oczekiwania inflacyjne, czy też utrzymać je na niemal zerowych poziomach, aby nie ryzykować recesji w gospodarkach, które jeszcze nie do końca wyszły z covidowego szoku. Każda z tych decyzji może przynieść fatalne skutki.
Jeśli Rezerwa Federalna i (co bardzo wątpliwe) Europejski Bank Centralny zaczną normalizować politykę monetarną, to ryzykują ostre hamowanie aktywności gospodarczej w 2023 roku. Prawdopodobnie nawet recesję. Równocześnie utrzymywanie zerowych stóp procentowych przy inflacji sięgającej 5-10% jest igraniem z ogniem. Jeśli konsumenci, producenci i inwestorzy uwierzą, że władze monetarne utraciły kontrolę nad tempem spadku wartości pieniądza (a proces tej erozji zaufania już się rozpoczął), to grozi nam inflacyjny kryzys zakończony jeszcze głębszym załamaniem gospodarczym. W rezultacie możemy otrzymać swego rodzaju powtórkę stagflacji z lat 70. XX wieku: czyli okres uporczywie wysokiej inflacji połączony z niskim wzrostem gospodarczym przeplatanym częstymi recesjami. Ten nieprzyjemny scenariusz w ostatnich dniach stał się niestety bardziej prawdopodobny (bo kryzys naftowy już w zasadzie mamy).
Inwestorzy (jeszcze?) nie panikują
Rynkowa panika po rosyjskim ataku na Ukrainę była ograniczona do czwartkowego przedpołudnia i objęła jedynie rynki europejskie. Polska stała się krajem przyfrontowym, co zaowocowało drugą najgorszą sesją w historii GPW (ta najgorsza miała miejsce raptem dwa lata temu, w marcu 2020) – WIG i WIG20 spadły po przeszło 10%. Ale już spadki za Atlantykiem były pod kontrolą, a w piątek Wall Steet „kupiła” wojnę w Ukrainie, odrabiając straty pod wpływem doniesień o słabej reakcji Zachodu (tj. o braku istotnych sankcji wymierzonych w Rosję). Mocno oberwał polski złoty, który na początku marca był względem euro najsłabszy od 13 lat, a dolar kosztował najwięcej od 21 lat. Zniżkowały także notowania pozostałych walut naszego regionu.
Przeczytaj także
Teraz wiele będzie zależało od rozwoju sytuacji na froncie. Jeśli wojskom rosyjskim jednak uda się przełamać ukraińską obronę i wojna zakończy się w ciągu kilku dni, to Zachód zapewne poprzestanie na dotychczasowych sankcjach i przestanie nakładać nowe. Jeśli jednak konflikt się przedłuży, to Rosji ciężko będzie się z niego wycofać z twarzą i nowe sankcje mogą uderzyć także w eksport rosyjskich surowców, a to utrwali scenariusz wysokiej inflacji i wolniejszego wzrostu gospodarczego na świecie.
Przeczytaj także
Przy czym straty nie będą rozłożone symetrycznie. Rosyjska gospodarka już wpadła w głęboką recesję i na wiele lat może pogrążyć się w izolacji, stając się krajem mocno zależnym od Chin. Sporo straci też Europa, która przez ostatnie trzy dekady usiłowała budować relacje gospodarcze z Rosją: zachodnie (i polskie też) firmy inwestowały w Rosji, skąd na Zachód płynęły ropa, gaz i inne surowce. Była to wymiana obopólnie korzystna z ekonomicznego punktu widzenia, aczkolwiek zyski ze sprzedaży ropy i gazu trafiające do rosyjskiego budżetu finansowały rozbudowę potencjału militarnego. Zatem na zachodnich sankcjach oprócz Rosjan ucierpią też Europejczycy i europejskie banki, które mają na Wschodzie ponad 120 mld USD należności. W tej chwili są to pieniądze trudne do odzyskania.
Czy można na tym zarobić?
Jak zwykle w takich sytuacjach, optymiści chcą usłyszeć coś pocieszającego, a cynicy sprawdzają, kto na tym może skorzystać, aby móc samemu zarobić. Na krótką metę ekonomicznym zwycięzcą mogą zostać kraje eksportujące ropę naftową i gaz ziemny, tudzież inne surowce energetyczne (głównie węgiel, ale też uran). Mowa więc głównie o Arabii Saudyjskiej, Australii, RPA, Indonezji,… ale też Stanach Zjednoczonych, które w ostatnich latach stały się eksporterem netto paliw płynnych. Zyski liczyć mogą też znaczący eksporterzy pszenicy i innych zbóż, których notowania biją wieloletnie rekordy. Wszakże wojna toczy się w „spichlerzu Europy”.
Żniwa mogą czekać koncerny zbrojeniowe. Regularna rosyjska agresja na Ukrainę uświadomiła rządom i społeczeństwom Europy, że wolność i bezpieczeństwo nie są dane raz na zawsze, że nawet w czasach pokoju ich ceną są miliardy euro przeznaczane na bezproduktywne z ekonomicznego punktu widzenia nakłady na wojsko. Niemcy już zapowiedziały skokowy wzrost wydatków na armię: 100 mld euro od ręki i przeznaczenie na obronność ponad 2% swojego PKB. Istotne zwiększenie wydatków zbrojeniowych zapowiadają także władze Polski: z obecnych (mocno naciąganych) 2% do 3% PKB w przyszłym roku. To oznacza w dłuższej perspektywie setki miliardów euro i dolarów zostawionych przez podatników u producentów uzbrojenia i wszelakiego sprzętu wojskowego. Także inwestorzy z GPW od kilku dni szukają spółek, które mogą zarobić na ukraińskiej wojnie.
Przeczytaj także
Ewentualnych zwycięzców wojny w Ukrainie można też szukać w szeroko pojętym sektorze energetycznym – i nie mam tu na myśli dostawców ropy i gazu. Wystarczy spojrzeć, co w ostatnich dniach stało się z notowaniami polskich „energetycznych czempionów”. Indeks WIG-Energia przez tydzień poszedł w górę o blisko 30%. To dlatego, że UE nagle przeprosiła się z węglem i atomem. Obłąkańcza unijna (a w zasadzie niemiecka) „polityka klimatyczna” prowadząca do coraz większego uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu zakończyła się 24 lutego.
Niemcy rezygnują z szaleństwa, jakim było zamykanie własnych elektrowni atomowych. Więcej energii (przynajmniej w krótkim terminie) będzie musiało być wytwarzane ze znienawidzonego przez Berlin i Brukselę węgla. Dobrą wiadomością jest też drastyczna przecena certyfikatów na emisję CO2. Notowania tego kuriozalnego „podatku od powietrza” w tydzień spadły z 95 do 65 euro, co zwiększa opłacalność produkcji energii elektrycznej z emisyjnych źródeł.
Pierwsze wnioski z rosyjskiej wojny
24 lutego obudziliśmy się w zupełnie innym świecie. To koniec mówienia o „końcu historii”, „miękkiej sile” i globalnej współpracy. Putin i spółka pokazali nam, że stare zasady wciąż działają: siła militarna rozstrzyga spory międzypaństwowe, silna armia jest niezbędna, a każdy brutalnie walczy tylko o własne interesy. To także lekcja dla wszystkich inwestorów.
Po pierwsze, na rynku możliwe jest wszystko. Nawet akcje wielkich i - wydawało się - stabilnych kompanii (np. Gazprom, Sberbank) w ciągu kilkudziesięciu godzin mogą się stać bezwartościowe, waluta szybko może zamienić się w bezwartościowy papier, a surowce mogą się podwoić w cenie w ciągu dni i tygodni.
Po drugie, warto być na to przygotowanym: dywersyfikować portfel w ujęciu geograficznym i sektorowym. Warto trzymać silne „wojska gotówkowe” w ciągłej gotowości bojowej – bo inwestycyjne okazje mogą się pojawić nagle i niespodziewanie. I równie szybko zniknąć.
Po trzecie, akcje mają konsekwencje, a ich konsekwencje też mają konsekwencje. Na razie widzimy tylko pierwszą ich falę. Trudno przewidzieć, jakie będą następne. Zachód, wykluczając kraj G20 z międzynarodowej wspólnoty, może i okazał „jedność”, lecz zarazem podważył fundamenty globalnego porządku finansowego i roli dolara jako głównej waluty rezerwowej świata.
Teraz w Szanghaju, Bombaju, Sao Paulo i wielu lokalnych centrach finansowych zapewne zastanawiają się, na ile bezpieczne jest trzymanie rezerw w dolarach, do których dostępu każdy kraj i w każdej chwili może zostać odcięty. Gdy chodziło o Iran (w 2012 roku), nikt się nie przejął. Ale gdy trafiło to Rosję, skutki mogą być bardziej poważne. Niewykluczone, że decyzja o zamrożeniu dolarowych, eurowych czy funtowych rezerw Banku Rosji oraz wykluczenie części rosyjskich banków z systemu SWIFT okaże się początkiem końca obecnego ładu monetarnego. W Pekinie i Moskwie już od lat mówiono, że światu potrzebny jest nowy ład finansowy (złośliwość niezamierzona).