Elastyczne formy zatrudnienia w polskim wydaniu przejawiają się przez coraz częstsze podpisywanie z pracownikami tzw. „umów śmieciowych”. Do nich zalicza się głównie umowy-zlecenie oraz o dzieło, ponieważ nie dają zatrudnionemu na ich podstawie praw takich samych, jak osobie pracującej na podstawie umowy o pracę, np. prawa do urlopu.
Są one tańsze o składki płacone przez pracodawcę do ZUS. Ponadto nie stosuje się wobec nich przepisów dotyczących płacy minimalnej, czasu pracy, itd. Niestety prawie zawsze taka umowa dyskwalifikuje pracownika jako potencjalnego kredytobiorcę. Stąd określenie, że jest to umowa „śmieciowa”.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku umów o pracę, ale na czas określony. Tutaj pracownik korzysta z praw wynikających z Kodeksu pracy, ale za to ma krótszy okres wypowiedzenia i określoną datę rozwiązania umowy. Niestety w dalszym ciągu dla banku jest to niepewna forma zatrudnienia, a co za tym idzie wpisuje się ją do katalogu „śmieciowych”. Obecnie aż 27% podpisanych przez Polaków umów o pracę ma charakter terminowy. Średnia dla UE wynosi 14%. Do tego należy doliczyć ok. 1 mln osób pracujących na podstawie umów zlecenia lub o dzieło.
Umowy korzystne finansowo
Nikt nie może kwestionować tego, że ów „elastyczne formy zatrudnienia” są korzystne dla pracodawców i pracowników pod względem finansowym. W przypadku umów zlecenia jest to kwota łatwa do policzenia – pracodawca nie płaci ZUS-u po swojej stronie. Bardzo wielu pracowników decyduje się na tego typu zatrudnienie z własnej woli, ponieważ dzięki temu mogą uzyskać wyższą pensję netto.
Większość pracodawców wprost deklaruje, że woli pracownikowi dać więcej do ręki niż oddać do ZUS. Od umów o dzieło nie płaci się żadnych składek. Umowy o pracę na czas określony są tańsze ponieważ pracodawca poniesie niższe koszty w przypadku gdy zdecydował się zwolnić takiego pracownika – po prostu poczeka do czasu jej wygaśnięcia i nie podpisze nowej. Co ciekawe, zabieg ten często stosowany jest w administracji publicznej.
Na śmieciach można zarobić
Niestety „śmieciowość” tych umów głównie polega na tym, że osoby zatrudnione na ich podstawie mają problem z uzyskaniem kredytu w banku nie tylko na mieszkanie, ale często nie mogą zakupić sprzętu na raty. Zwykle dla banku nie ma znaczenia nawet wysokość dochodów – dla wielu instytucji finansowych liczy się to, by termin ostatniej raty następował miesiąc przed wygaśnięciem umowy z pracodawcą.
Nic tu nie pomogą apele organizacji pozarządowych, aby tego rodzaju umów nie określać mianem śmieciowych. Od jakiegoś czasu próbują oni te formy zatrudnienia nazywać „elastycznymi”. Jednak na Zachodzie jest to określenie właściwe do umów typu flextime czy flexplace. Nie mają one wiele wspólnego z unikaniem płacenia składek od umów o pracę.
Warto zwrócić przy tym uwagę, że umowy śmieciowe chociaż mają brzydką nazwę nikogo nie obrażają. Dzięki nim bardzo wielu Polaków ma szanse na jakikolwiek legalny dochód z pracy. Nie jest to obraźliwe dla przedsiębiorców i pracowników tylko dla rządu, który z umów o pracę zrobił towar luksusowy. Już od dawna administracja próbuje zrobić z petenta "klienta usług publicznych" - problem pojawi się, jak zakaże stosowania nazwy "umowy śmieciowe" w to miejsce proponując "ekologiczne". W końcu byłaby to nazwa właściwa, bo zgodna z naturą polskiego pracodawcy i pracownika.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl
[email protected]
