Nowojorskie indeksy zaliczyły ponad jednoprocentowe spadki po tym, jak rentowności amerykańskich obligacji skarbowych wyznaczyły nowe, wieloletnie maksima. Do tego dołożyły się obawy przed częściowym „zamknięciem” rządu federalnego USA.


Po jednym dniu „odpoczynku” giełdowe niedźwiedzie powróciły do zbijania cen na Wall Street. S&P500 po spadku o 1,47% zakończył wtorkową sesję na najniższym poziomie od czerwca i tym samym pogłębił wrześniową korektę. Nasdaq poszedł w dół o 1,57% i zatrzymał się na poziomie 13 063,61 pkt – czyli również najniżej od ponad trzech miesięcy. Dow Jones osunął się o 1,14% i zakończył dzień na wysokości 33 618,55 pkt.
Czerwień spadków dotknęła praktycznie wszystkie sektory rynków i nie ominęła wszystkich największych spółek. Akcje Microsoftu, Google’a czy Apple’a zniżkowały po przeszło 2%. Notowania Amazona spadły o przeszło 4% po tym, jak federalna Komisja Handlu złożyła pozew antymonopolowy przeciwko największemu sklepowi on-line w Stanach Zjednoczonych.
W centrum uwagi pozostawał jednak rynek długu. Jeszcze w poniedziałek Wall Street dzielnie zignorowała nowe wieloletnie maksima rentowności Treasuries. Ale rosnące w takim tempie rynkowe stopy procentowe nie są czymś, nad czym można przejść do porządku dziennego. Dochodowość 10-letnich obligacji rządu USA sięgała we wtorek nawet 4,57% i była najwyższa od 2007 roku. W ten sposób inwestorzy wyceniają nową politykę Rezerwy Federalnej, której kierownictwo chciałoby utrzymać stopy procentowe „wyżej na dłużej”, aby sprowadzić inflację z powrotem do 2-procnetoewgo celu.
Ale dziś doszły nowe obawy. Tym razem chodzi o politykę fiskalną, a nie monetarną. Administracja Bidena od wielu miesięcy wydaje pieniądze jak szalona, czemu towarzyszy spadek wpływów podatkowych (i to w warunkach braku recesji!). Rosną więc potrzeby pożyczkowe rządu federalnego, który w dodatku nie ma zapewnionego długoterminowych ram finansowych ze strony Kongresu. Przedłużanie tego paraliżu grozi częściowym zamknięciem rządu.
Co prawda rynki zdążyły się do tych gierek już dawno przyzwyczaić, ale tym razem może być trochę inaczej. Agencja Moody’s już ostrzegła, że taki scenariusz może uderzyć w rating kredytowy Stanów Zjednoczonych. Utrata elitarnej noty AAA w ostatniej agencji z tzw. wielkiej trójki byłaby już dla Waszyngtonu bardzo problematyczna (1 sierpnia zrobił to Fitch, zaś S&P dokonał obniżki ratingu USA w sierpniu roku 2011).
Dodatkowo nieoczekiwanie dla większości psuć się zaczęły dane napływające z gospodarki USA. Negatywnie zaskoczyły sierpniowe statystyki sprzedaży nowych domów, które podsumowano na 675 tys. w ujęciu annualizowanym wobec 739 tys. w lipcu i oczekiwanych 700 tys. Wyraźnie pogorszyły się też nastroje konsumentów. Wrześniowy indeks Conference Board obniżył się do 103 punktów względem 108,7 pkt. w sierpniu i rynkowego konsensusu na poziomie 105,5 pkt. Patrząc na dane dotyczące rosnącego zadłużenia na kartach kredytowych i topniejącej stopy oszczędności takie pogorszenie nastrojów amerykańskiego konsumenta nie powinno jednak dziwić.
Benzyny do „niedźwiedziego” ogniska dolał prezydent Joe Biden, który otwarcie poparł żądania amerykańskich związkowców domagających się aż 40-procentowej podwyżki płac w branży motoryzacyjnej. Strajkujący związkowcy są namacalnym objawem siły pracownika i presji płacowej, jakiej w Stanach Zjednoczonych nie widziano od kilkudziesięciu lat. Realizacja żądań związkowców z UAW grozi utrwaleniem podwyższonej inflacji i w konsekwencji być może jeszcze wyższych stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. A to teraz scenariusz, którego rynek obawia się najmocniej.
- Zasługujecie na to, co wypracowaliście. A wypracowaliście w cholerę więcej, niż wam płacą – powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych podczas wiecu odbywającym się pod zakładem należącym do General Motors w Belleville w stanie Michigan.