Dolarowe notowania złota przebiły okrągły poziom 2000 dolarów za uncję i zatrzymały się tuż poniżej nominalnych rekordów wszech czasów. Równocześnie królewski metal wciąż jest dość chłodno traktowany przez rynkową publikę.


Gdy miesiąc temu rozpoczął się kryzys bankowy w Stanach Zjednoczonych, inwestorzy nagle przypomnieli sobie o nieco zapomnianym już złocie. Kurs „barbarzyńskiego reliktu” w ciągu kilkunastu dni wzrósł z ok. 1815 USD do przeszło 2000 USD za uncję trojańską. W połowie kwietnia złoto było wyceniane już na 2032 USD/oz., a więc najwyżej od marca ’22, ale też bardzo blisko nominalnego rekordu wszech czasów z sierpnia 2020 (2077 USD/oz.).
Nie chodzi tu tylko o przekroczenie okrągłego i psychologicznego poziomu. Wiosenny run złota rodzi przede wszystkim poważne konsekwencje natury „technicznej”. Po pierwsze było to dotarcie w pobliże górnego ograniczenia trwającej od ponad dwóch lat konsolidacji. Po drugie w górę zaczęła „zakręcać” 200-sesyjna średnia krocząca, której przebicie nastąpiło jeszcze w grudniu. I wreszcie po trzecie obdarzeni nieco większą wyobraźnią „technicy” zaczęli dostrzegać prowzrostową formację filiżanki z uszkiem formującej się przez ostatnią dekadę. Za tym stała więc hipoteza o powrocie do sekularnej hossy na rynku złota, który w perspektywie lat 2012-22 nie rozpieszczał inwestorów wysokimi stopami zwrotu.
Złoto lubi ciszę
Sytuacja na rynku złota (ale też srebra, obecnie najdroższego od roku) robi się więc bardzo ciekawa i potencjalnie obiecuje solidne zyski zarówno w średniej, jak i długiej perspektywie. Tymczasem w mediach finansowych o złocie praktycznie się nie mówi. Wszyscy patrzą na inflację, Fed, stopy procentowe, obligacje oraz wyniki spółek. O złocie – i tym bardziej o srebrze – mówi i pisze się raczej z rzadka i raczej niewiele. A jeśli już, to nie na stronach głównych. A przecież mowa tu o złocie nawet po 10 000 USD za uncję, jeśli historyczne analogie miałyby się sprawdzić.
Wyraźnego zainteresowania złotem nie widać też w danych amerykańskiego nadzoru nad rynkami towarowymi. Według najnowszego raportu CFTC wielkość długiej spekulacyjnej pozycji na nowojorskim rynku terminowym sięgnęła 192,8 tys. kontraktów. To co prawda dwa razy więcej niż przed marcowym rajdem, lecz wciąż o jedną trzecią mniej niż w marcu ’22, gdy znaleźliśmy się o krok od ustanowienia nowego nominalnego rekordu cen kruszcu.
Stopy zmieniły kierunek
Aby zrozumieć, co się w marcu stało z cenami złota, powinniśmy zerknąć na rynek stopy procentowej. Sytuację tę analizowałem miesiąc temu w artykule o prowokacyjnym tytule „Złoto „odkleiło się” od obligacji. Czy możliwe jest 1000 USD za uncję?”. Teraz zamiast tysiąca mamy dwa tysiące dolarów za uncję. A to właśnie dlatego, że „monetarny wiatr” zmienił kierunek i zawiał ze strony niższych stóp procentowych w najbliższej przyszłości.
Jeszcze na początku marca przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell zapowiedział powrót do 50-punktowych podwyżek stóp procentowych, aby zdławić uparcie wysoką inflację bazową. Jednak już tydzień później po upadku Silicon Valley Banku Powell i spółka musieli zmienić zdanie i na marcowym posiedzeniu FOMC ograniczył się do 25-punktowej podwyżki stóp. Co więcej, treść komunikatu sugerowała, że zbliżamy się do końca cyklu podwyżek i że majowy ruch o kolejne 25 pb. może być już ostatnim, a w drugiej połowie roku rynek spodziewa się już obniżek kosztów kredytu w USA.
W reakcji na te oczekiwania bezprecedensowy zwrot wykonał amerykański rynek długu. Rentowność 2-letnich Treasuries błyskawicznie spadła poniżej 4%, choć jeszcze na początku marca przekraczała 5% i była najwyższa od 2007 roku. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA obniżyła się z 4,1% do 3,5%. W efekcie realna długoterminowa stopa procentowa w USA spadła z przeszło 1,5% do 1,1%. I jeśli Fed faktycznie zacznie ciąć stopy procentowe przy wciąż relatywnie wysokiej inflacji, to stopy realne mogą ponownie spaść poniżej zera.
Coraz jaśniej rysuje się więc scenariusz, który jeszcze kilka tygodni temu wydawał się mało prawdopodobny. To znaczy, że za sprawą kłopotów sektora bankowego (lub innych perturbacji w gospodarce) Rezerwa Federalna zakończy cykl podwyżek stóp procentowych. Na rynku już od kilku tygodni pojawiają się spekulacje na temat tego, że Fed jeszcze w tym roku zacznie ciąć stopy, a powrót inflacji do 2-procentowgo celu nadal wydaje się opcją dość odległą w czasie. Nawet marcowe projekcje członków Federalnego Komitetu Otwartego Rynku wskazywały, że inflacja bazowa PCE nie znajdzie się w granicach 2% przed końcem 2025 roku.
Może się więc okazać, że za kilka lub kilkanaście miesięcy długoterminowe stopy procentowe w Ameryce znów znajdą się poniżej zera. Taki scenariusz prawdopodobnie zaszkodziłby dolarowi (zwłaszcza jeśli EBC nadal podnosiłby koszty kredytu, nadrabiając zaległości względem Fedu) i równocześnie sprzyjały wzrostowi dolarowych notowań złota. Byłaby to więc swoista powtórka z lat 2018-19. Wtedy to panika bankierów centralnych wywindowała kurs złota z niespełna 1200 USD do blisko 1600 USD/oz w przededniu covidowego tąpnięcia.
Złoto dla Polaka
Niemniej jednak z punktu widzenia inwestora z Polski liczą się przede wszystkim ceny kruszcu wyrażone w krajowej walucie. Na tym froncie królewski metal nie daje powodów do narzekań. Kurs złota w PLN ma za sobą pięć z rzędu lat zakończonych na plusie, a od początku tego roku urósł już o 6%. Łącznie od początku 2018 r. cena żółtego metalu wyrażona w polskich złotych zwiększyła się o prawie 87%, z nawiązką rekompensując inwestorom nie tylko oficjalną inflację CPI, ale też osłabienie złotego do dolara (o 17,5%).
Patrząc na kurs XAU/PLN, widzimy, że od roku tkwi on w trendzie bocznym realizowanym w ramach wieloletniego trendu wzrostowego. Póki co królewski metal wyceniany jest dość wyraźnie poniżej zeszłorocznego rekordu wszech czasów (9388 zł/oz.). Taką sytuację zawdzięczamy trwającemu od października osłabieniu dolara. Kurs USD/PLN spadł w tym okresie z przeszło 5 zł w pobliże 4,20 zł. W rezultacie ceny złota liczone w polskich złotych pozostają o ok. 10% niższe od nominalnego rekordu, podczas gdy w ujęciu dolarowym do szczytu wszech czasów brakuje nieco ponad 3,3%.



























































