
Kwiecień dla głównych indeksów warszawskiej giełdy był najlepszym miesiącem od lat. Mocne odbicie zaliczyły przede wszystkim małe i średnie spółki, do odrobienia koronawirusowych strat wciąż jednak daleko.
Choć na rynek spływają kolejne fatalne dane makroekonomiczne, a do zwalczenia koronawirusa wciąż nam daleko, kwiecień na GPW stał pod znakiem soczystej zieleni. WIG20 urósł o 10,5 proc., mWIG40 o 15,3 proc., a sWIG80 o 14,1 proc. (dane na czwartek godz. 13). Dwa pierwsze indeksy notują tym samym najlepsze miesięczne stopy zwrotu od lipca 2009 roku, ostatni zaś od kwietnia 2009. Innymi słowy, kwiecień 2020 roku był najlepszym miesiącem dla warszawskiej GPW w kończącej się powoli dekadzie. Polska zresztą nie jest we wzrostach odosobniona. Niemiecki DAX wzrósł w ciągu miesiąca o 13 proc., węgierski BUX o 12 proc., włoski FTSE o 7 proc., a amerykański S&P500 o 12 proc.
Na pierwszy rzut oka miks ten wygląda wręcz absurdalnie. Firmy walczą o życie, rząd uruchamia pisane na kolanie programy pomocowe, pikują nastroje w przemyśle, sprzedaż detaliczna, za chwilę w danych pojawi się ujemna dynamika PKB. Fatalne dane napływają też ze strefy euro i Ameryki. W tej ostatniej gwałtownie rośnie liczba bezrobotnych, a wczorajsze dane pokazały, że w I kwartale 2020 roku gospodarka skurczyła się o 4,8 proc. Wydaje się, że indeksy giełdowe powinny spadać, a dzieje się na odwrót - rosną i to bardzo mocno.

Wbrew pozorom nie jest jednak tak, że inwestorzy kompletnie oderwali się od rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na to, co działo się na rynkach wcześniej, by zrozumieć, że mamy do czynienia nie z hossą, a z odbiciem. I kwartał 2020 roku był dla indeksu WIG20 najgorszym w historii, stracił on blisko 30 proc. Mimo świetnego kwietnia WIG20 wciąż notowany jest 20 proc. poniżej poziomów z 21 lutego 2020, które symbolicznie wyznaczają początek koronawirusowej bessy. W szerszym ujęciu pandemia więc nadal jest bardzo mocno widoczna na wynikach giełdowych indeksów - w negatywnym tej frazy znaczeniu. Kwiecień tylko zmniejszył wymiar strat.
Po krachu opadł kurz
Warto dodać, że takie gwałtowne zwroty akcji są charakterystyczne dla okresów bessy. Indeksy notują wtedy zarówno sesje ogromnych spadków (co logiczne), ale i ogromnych wzrostów. Jest to związane z ogromnymi emocjami i niepewnością. Tak było w trakcie pękania bańki dotcomowej czy krachu 2008 roku, podobnie jest i teraz. W lutym i marcu na GPW obserwowaliśmy prawdziwy krach i dwucyfrowe spadki nawet dużych spółek były chlebem powszednim. Mocne spadki napędzały panikę i na sprzedaż akcji decydowali się kolejni inwestorzy. Później, wraz z rozwojem koronawirusowej sytuacji, inwestorzy zdali sobie sprawę, że część spółek przeceniono aż nazbyt. Owszem, pandemia uderzy w ich wyniki, ale nie zawsze usprawiedliwiało to 40-50 proc. spadki notowań.
Poszukiwacze okazji ruszyli na łowy, co zwiększyło popyt na niektóre papiery, dodatkowo coraz więcej wiedzieliśmy o wpływie koronawirusa na gospodarkę (choć nadal wiemy niewiele, jednak wiedza ta jest większa niż np. na początku marca) oraz "hojności" drukarek uruchamianych przez kolejne banki centralne. Uświadomiono sobie także, że gospodarka nie będzie trwała w wiecznym lockdownie i kolejne zapowiedzi częściowego otwierania sklepów/firm wywoływały dalsze wzrosty. Było to widać choćby na wczorajszej sesji.
Odbicie odbiciu nierówne
Warto także pamiętać, że różne branże różnie na koronawirusa zareagowały, to zaś wpływało i wpływa na indeksy. Zdominowany przez słabe banki WIG20 wciąż jest 20 proc. poniżej poziomów z 21 lutego i indeksu nie zbawiła nawet dobra postawa telekomów, Dino czy CD Projektu. Z kolei w sWIG80 banki mają marginalny udział, sporo tam zaś biotechnologii i gier. Branż, którym pandemia nie zaszkodziła, a czasem nawet - choć zabrzmi to brzydko - pomogła. Efekt? sWIG80 do poziomów z 21 lutego traci 10,8 proc. Choć warto pamiętać, że i w tym indeksie wciąż znaleźć można bardzo mocno poturbowane przez koronawirusa firmy (głównie przemysł i turystyka).

Nie bez znaczenia są tu i zasady matematyki. By odrobić spadek o 50 proc., spółka/indeks musi urosnąć o 100 proc. O tej zasadzie nie można zapominać, analizując miesięczne stopy zwrotu, szczególnie przy gwałtownych ruchach (a o takich w 2020 roku mówimy). Może w ten sposób powstać mylne wrażenie, że spółki/indeksy odbijają mocniej, niż w rzeczywistości.
Świetnych kwietniowych stóp zwrotu warszawskich indeksów nie należy zatem wyciągać z szerszego kontekstu. I o ile można zastanawiać się, czy skala odbicia nie jest w niektórych przypadkach przesadzona (wychodzenie z lockdownu wcale nie oznacza powrotu do normy), o tyle błędnym byłoby bezrefleksyjne zestawianie kwietniowych stóp zwrotu z fatalnymi danymi gospodarczymi. Fraza "giełdy wyceniają przyszłość" może wydawać się wyświechtana, faktem jest jednak, że sporo z napływających obecnie fatalnych danych, na rynku wyceniano już w lutym i marcu.
