Chińskie spółki notowane na giełdach w Chinach kontynentalnych, Hongkongu czy USA notują gwałtowne spadki. Inwestorzy pozbywają się walorów w obawie przed konsekwencjami ponownego wybuchu pandemii koronawirusa za Murem, działaniami regulatorów z Pekinu i Waszyngtonu oraz potencjalną odpowiedzią amerykańskich władz na ewentualną pomoc Rosji przez Chińczyków. Nie pomagają nastroje na rynkach globalnych.


Jak na złość zagranicznym analitykom radzącym od miesięcy, by inwestować w chińskie akcje, walory spółek zza Muru nie dość, że nie chcą rosnąć, to jeszcze spadają, w niektórych przypadkach naprawdę gwałtownie. Główny indeks giełdy w Hongkongu stracił dziś blisko 6 proc., a w ciągu ostatniego miesiąca - ponad 25 proc. Tak nisko jak obecnie Hang Seng nie był od lutego 2016 r. Niespełna o 5 proc. w dół poszedł dziś Shanghai Composite, zniżkujący od początku poprzedniego tygodnia o przeszło 10 proc. do najniższego poziomu od czerwca 2020 r. Te spadki to jednak nic w porównaniu z krachem, jaki zaliczają ADR-y chińskich spółek. Indeks Golden Dragon China notowany na Nasdaqu tylko wczoraj stracił przeszło 13 proc., a ze szczytu z lutego 2021 r. zszedł już o 75 proc.
Jako główną przyczynę ostatnich spadków analitycy wskazują przede wszystkim obawy inwestorów przed reakcją amerykańskich władz na ewentualną pomoc, którą Chiny mogłyby udzielić Rosji atakującej Ukrainę, oraz ponowny wybuch pandemii koronawirusa w Hongkongu, a następnie jej rozprzestrzenianie w Chinach kontynentalnych.
Gdyby Pekin zdecydował się widocznie wesprzeć rosyjską ofensywę, o co podobna poprosiła Moskwa, bądź nakazał chińskim firmom próbę ominięcia amerykańskich sankcji i wsparcie rosyjskiej gospodarki, Waszyngton mógłby uderzyć także w spółki zza Muru.
Z kolei liczba nowych przypadków COVID-19 w Państwie Środka gwałtownie rośnie, co w obliczu tzw. polityki "zero COVID" prowadzonej przez władze i dość pokornie przestrzeganej przez mieszkańców budzi obawy przed ponownym "zamrożeniem" sporej części gospodarki. Lockdowny - prawdziwe, a nie pseudolockdowny europejskie - wprowadzono już m.in. w Shenzhen (prężnym ośrodku technologicznym sąsiadującym z Hongkongiem) i Dongguanie w kluczowej prowincji Guangdong, a także całej prowincji Jilin. Zamykane są fabryki, szkoły czy transport publiczny. Ulice opustoszały. Silne ograniczenia stosowane są już także m.in w Szanghaju.
Ale ostatnie problemy to tylko część czynników od dawna ciążących chińskim spółkom. Wciąż wisi nad nimi przede wszystkim obawa przed regulatorami. Z jednej strony Pekin skraca smycz technologicznym gigantom, m.in. Tencentowi czy Alibabie, które przez lata rozrosły się na tyle, że władze poczuły się zagrożone i zatrzymały ich ekspansję. Jak donosi "WSJ", teraz to twórcy WeChata znaleźli się na celowniku władz - grozi im potężna kara za nieprzestrzeganie prawa dot. zapobiegania praniu brudnych pieniędzy. JP Morgan obniżył rekomendacje dla 28 spółek z sektora i określił je mianem "nieinwestowalnych" w okresie do 6-12 miesięcy. Z drugiej strony chińskim papierom notowanym na Wall Street grozi delisting, ponieważ firmy z Państwa Środka (m.in. pod presją Pekinu) nie zamierzają spełniać wymagań księgowych stawianych przez władze USA. Ich ADR-y, czyli amerykańskie kwity depozytowe emitowane przez miejscowe banki na "bazie" akcji spółek kupionych na ich rynku macierzystym, straciły w rok po kilkadziesiąt procent.


Spadkom sprzyjają marne nastroje na globalnych rynkach finansowych w obliczu zacieśnienia polityki pieniężnej przez Fed czy rosyjskiej inwazji na Ukrainę i jej konsekwencji.
Fundamentalne problemy mają nie tylko firmy technologiczne. Władze starają się ograniczyć uzależnienie gospodarki od kredytowej kroplówki, co szczególnie odbija się czkawką biznesowi powiązanemu z nieruchomościami. Wciąż kuleje popyt konsumpcyjny. Przeciętny Chińczyk nie dysponuje wystarczającymi środkami, by utrzymać siebie i rodzinę, opływając w zbytki, a równocześnie oszczędzać na edukację dzieci na satysfakcjonującym poziomie, prywatną opiekę zdrowotną czy starość. Szczególnie w obliczu rosnących obaw o przyszłość gospodarki czy kolejny lockdown.
Perspektywy makroekonomiczne - wykraczające poza bieżący rok "wyborczy", gdy wszystko musi być tip-top - też nie są najlepsze. Władze w Pekinie starają się - od dobrych kilku lat bez powodzenia, jak mógłby dodać ktoś złośliwy - przestawić gospodarkę na nowe tory, polegając w mniejszym stopniu na niepotrzebnych inwestycjach finansowanych dzięki błyskawicznemu zwiększaniu zadłużenia. Ponadto w jeszcze większym stopniu stawiają na wzmacnianie bezpieczeństwa narodowego (w tym gospodarczego), czyli dążą do samowystarczalności. Koszty poniesie chińskie społeczeństwo, a w konsekwencji - te chińskie firmy, które będą w mniejszym stopniu uczestniczyły w realizacji mocarstwowych planów partii.