

Żelazna dyscyplina, ostre współzawodnictwo, koncentracja na wynikach – w takim duchu dorastają dzieci w Korei Południowej. Przyzwyczajone do pracy po 18 godzin dziennie, od małego marzą o pracy w korporacji.
To druga część rozmowy o pracy w globalnych korporacjach w Korei Południowej. O słynnym na cały świat sposobie wychowywania dzieci, o społecznych oczekiwaniach wobec kobiet i szansie obcokrajowców na zawodowy sukces w cyklu #TamMieszkam opowiada Anna Sawińska. Od 12 lat mieszka i pracuje w Seulu. Niedawno opublikowała swoją drugą książkę zatytułowaną „Za rękę z Koreańczykiem”.
Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: Z Twojej ostatniej książki pamiętam głośno wypowiedzianą obawę jednej z Polek. Świeżo upieczona matka żyjąca w Korei w związku z Koreańczykiem. Pewna, że jeśli w Korei pozostanie na stałe, skaże dziecko na zupełnie obce Europejczykowi wychowanie.
Anna Sawińska: Wielu obcokrajowców ma tego rodzaju obawy i są to obawy chyba uzasadnione, bo koreańska kultura jest bardzo specyficzna. Jakiś czas temu rozmawiałam ze znajomym Marokańczykiem, który żalił się, że jego dwaj synowie po oddaniu do koreańskiego przedszkola zaczęli się do niego zwracać z pewnym dystansem, jak do kogoś obcego, podczas gdy mamę Koreankę traktowali z pełnym zaufaniem...
Znajomi mi obcokrajowcy najbardziej obawiają się, że ich dzieci nie będą w stanie myśleć kreatywnie, a tylko według wyuczonych na pamięć schematów; że będą oceniane na podstawie swojego wyglądu lub funkcji, jaką narzuca im społeczeństwo, a nie tego, co faktycznie sobą reprezentują (w ostatnim przypadku chodzi bardziej o dziewczynki).
Zdefiniuj proszę w paru słowach postulaty tego słynnego południowokoreańskiego wychowania.
Żelazna dyscyplina, ostre współzawodnictwo, koncentracja na wymiernych wynikach.
Kim chcą być w przyszłości dzieci wychowywane w tym duchu?
Koreańskie dzieci rzadko kiedy mają swobodny wybór, jeżeli chodzi o planowanie swojej przyszłości. Mam czasem wrażenie, że w Korei istnieje jeden wyłączny przepis na „dobre” życie, który to przepis bez głębszej refleksji wpajany jest nowemu pokoleniu. Dzieci uczą się bezwzględnej dyscypliny, etosu pracy, norm społecznych, których należy przestrzegać, ale też i sposobu oceniania ludzi przez pryzmat ich dokonań zawodowych czy według liczby zgromadzonych na ich koncie zer.
Dlatego znakomita większość ma dostać się do dobrego liceum, potem do jednego z trzech najlepszych uniwersytetów, a następnie do wymarzonego jaebola lub zasilić szeregi prawników, lekarzy i urzędników państwowych. To gwarantuje prestiżową pozycję w społeczeństwie i zwiększa szansę na atrakcyjny ożenek. Taka jest tutaj definicja samospełnienia, osobistego szczęścia.
Czy priorytety, które wbija się tu młodym ludziom do głów są zróżnicowane ze względu na płeć?
Nie wydaje mi się, żeby zróżnicowanie to miało charakter formalny. Chłopcy i dziewczynki uczą się tego samego i w szkołach średnich, i na wyższych uczelniach. Bardziej chyba chodzi o oczekiwania społeczne wobec ról, jakie ma spełniać każda płeć.
Jakie są role? Dzisiaj, w XXI wieku.
Mężczyzna ma za zadanie zapewnić rodzinie stabilność finansową, a kobieta urodzić potomka i zajmować się gospodarstwem domowym. To jest w mentalności Koreańczyków zgodny z naturą porządek rzeczy. Dlatego kobiety pracują w korporacjach bez większych ambicji zawodowych, co jest w konsekwencji samospełniającym się proroctwem. Większość kobiet pozostaje w pracy jedynie do czasu znalezienia męża i urodzenia dziecka. Tylko nieliczne mają na tyle determinacji, żeby przegryźć się przez zmarzliznę (bo to już nawet nie jest szklany sufit) koreańskiego konserwatyzmu korporacyjnego.
Jaka część kobiet w Korei Południowej pracuje zawodowo?
W 2011 roku Korea plasowała się na ostatnim miejscu pośród krajów OECD, jeżeli chodzi o zatrudnienie kobiet z wyższym wykształceniem (a kobiet kończących uniwersytety jest w Korei więcej niż mężczyzn!). Odsetek ten wynosił jedynie 60% przy średniej OECD na poziomie 79%. Co gorsza, blisko 30% Koreanek pracowało na kontrakcie tymczasowym, przy średniej OECD na poziomie 12,5%. W pierwszej setce największych firm w Korei znaleźć też można było w 2011 roku jedynie 1,4% kobiet na stanowiskach kierowniczych. To chyba w pełni obrazuje ogromną dysproporcję w życiu zawodowym kobiet i mężczyzn w Korei.
Z jednej strony trudno się dziwić. W Twojej książce czytam, jak jedna z Polek na emigracji w Korei opowiada: – Obecnie szukam pracy i ostatnio na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszałam „Sorry, ale przecież ty masz dziecko”. Również pytania w stylu „Czy twój mąż pozwala ci pracować” są nagminne.
To są dosyć powszechne i wcale nie najbardziej przykre sytuacje, którym każda kobieta w Korei musi stawić czoła. W mentalności Koreańczyków kobieta, która ma dziecko nie może być wartościowym pracownikiem, bo w jej myślach na pierwszym miejscu zawsze będzie dziecko, a nie dobro firmy. A w Korei promuje się takich pracowników, dla których firma to sens życia. Koreańczycy tłumaczą taki tok rozumowania w kategoriach szacunku dla życia płci „zgodnie z ich naturą”.
Istnieją też niestety tacy Koreańczycy, którzy faktycznie uważają pracę zawodową żony za ujmę na ich honorze. To mężczyzna ma zarabiać przecież na chleb. Pomoc żony w tym zakresie uwłacza jego pozycji w koreańskim społeczeństwie, ale też i powoduje, że jego dzieci nie są wychowywane we właściwy sposób, bo nie ma przy nich matki. Stąd też pytanie o zezwolenie męża na pracę kobiety.
I nawet bycie kobietą - obcokrajowcem nie podnosi noty pracownika?
Na ten moment można przyjąć, że w koreańskiej korporacji kobieta-obcokrajowiec to najgorsza z możliwych kombinacji, oczywiście wyłączając z tego porównania opcję kobieta-Koreanka. Cudzoziemcowi trudno przebić się przez fasadę zwykłej uprzejmości Koreańczyków, żeby uzyskać prawdziwy kredyt zaufania, jaki od ręki ofiarowuje się każdemu innemu Koreańczykowi. Kobieta musi do tego borykać się ze stereotypowym postrzeganiem swojej płci w koreańskim społeczeństwie, co jest czasem syzyfową pracą.
Moim zdaniem sukces zależy jednak w jakimś
stopniu od charakteru danej osoby. Po sobie wiem, że
zupełne ignorowanie szowinistycznych uwag, wykonywanie pracy lepiej niż
mężczyźni, zachowywanie się wbrew stereotypowi kobiety w Korei potrafi zdziałać
cuda nawet wśród Koreańczyków. Na pewno trudniej jest już jednak, gdy
kobieta-obcokrajowiec chce się wspiąć na wyższy szczebel w firmie – tutaj
wszystko zależy od układów, dobrych kontaktów z właściwymi osobami,
politykowania. Cudzoziemce jest tego rodzaju relacje trochę trudniej sobie
wyrobić, bo rzadko jest brana na poważnie jako właściwy kandydat do zawiadywania
innymi Koreańczykami, a już w ogóle tymi płci męskiej.
W przypadku pracownic z dziećmi opcja na przykład wyskoczenia z pracy na wizytę u lekarza to chyba utopia?
Na taki wypad na pewno trzeba byłoby wziąć dzień wolny, przy czym akceptacja nieobecności zależy od „widzimisię” przełożonego. Prośba o dzień wolny wiąże się też z pewnym stresem, bo zgoda udzielana jest niemalże na zasadzie przysługi, a nie zwykłego zrozumienia. A za każdą przysługę trzeba prędzej czy później zapłacić.
Pracujący rodzice więcej są chyba poza domem niż w nim? Przecież i Ciebie pytano na początku, czy jesteś gotowa na raptem kilka godzin snu dziennie.
Zdecydowanie tak. W Korei dosyć długo się pracuje. U mnie jest to na przykład regulaminowo 10 godzin z godzinną przerwą na obiad, ale wiele osób potrafi spędzić w firmie nawet 18 godzin dziennie.
Jeżeli oboje rodziców pracuje, dziecko najczęściej wychowywane jest przez babcię, która tymczasowo lub na stałe przeprowadza się do ich domu. Wcale nierzadki jest też taki układ, że dziecko odbierane jest przez rodziców z domu dziadków w piątek i z powrotem odwożone do nich „na przechowanie” w niedzielę wieczorem.
A mama do pracy. W minispódniczce. Za to bezwzględnie z zakrytym ramieniem.
Faktycznie, odkryte ramiona w koreańskich korporacjach to duże „nie”. Stąd nawet w najgorsze upały Koreanki noszą różnego rodzaju narzutki. Co do krótkich spódniczek, to nie są one czymś nagannym. Miniówki to jednak domena sekretarek, bo jednym z kryterium ich zatrudnienia jest wygląd. Przyjęło się, że muszą cieszyć oko – mówię to z przekąsem. Sekretarki niestety ten stan rzeczy same podtrzymują – mam wrażenie, że każdy dzień w firmie to dla nich prawdziwa rewia mody. Z drugiej strony kobiety, które mają ambicje zawodowe ubierają się w bardziej stonowany sposób. Ja dla przykładu chodzę cały czas w spodniach.
A po pracy, jak tradycja nakazuje, korzysta się z uciech – „naturalnie” nadal z ludźmi z pracy. – Po zakrapianej kolacji, a następnie zaliczeniu jakiegoś baru lub wizyty w noreabangu, najwyższa rangą osoba zwalniała żeńską część do domu. Mężczyźni natomiast szli gdzieś dalej – piszesz w książce.
Kolacje firmowe są w pełni sponsorowane przez korporacje. Dlatego te większe, bardziej wykwintne, na które zaprasza się kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób urządza się raczej w dużych firmach, które mogą sobie na to pozwolić. Jak już jednak wspominałam wcześniej, osobiste relacje z partnerami biznesowymi czy współpracownikami to fundament koreańskiego biznesu i dlatego nawet w mniejszych firmach hoesiki występują dosyć regularnie. Zdarza się, że tego rodzaju wypady kończą się wizytami w którymś z powszechnych w Korei przybytku uciech – stąd pracownice odsyłane są do domu trochę wcześniej.
W pierwszej części rozmowy wspominałaś o dystansie, z jakim traktuje się obcokrajowców. Jest klimat do tego, żebyśmy za jakiś czas mogły powiedzieć: nadeszły zmiany?
Jeżeli chodzi o obcokrajowców, to przez ostatnie dwanaście lat w Korei zaobserwowałam ogromne zmiany na lepsze, ale tylko w życiu pozazawodowym. Koreańskie korporacje, mimo że uważają się za globalne, tak naprawdę nie mają pomysłu na współpracę z cudzoziemcami. Zamiast próbować coś zmienić od wewnątrz, oczekują stuprocentowego dostosowania się ze strony cudzoziemców. To układ jednokierunkowy, co wywołuje u pracowników z zagranicy ogromną frustrację.
Przejawia się to również w zupełnie niedostosowanym systemie (lub nawet jego brakiem) zasobów ludzkich oraz w samej mentalności Koreańczyków, którzy uważają, że obcokrajowiec to ktoś „spoza”, ktoś, kto nie jest w stanie do końca zrozumieć koreańskiej rzeczywistości.
Na pewno idzie ku lepszemu, ale wydaje mi się, że dużo jeszcze wody upłynie, zanim pochodzenie pracowników czy ich płeć nie będą miały w koreańskich korporacjach większego znaczenia.
Koniec części 2. Przeczytaj również część 1
Rozmawiała Malwina Wrotniak-Chałada