USA, Japonia, Australia i Indie prowadzą rozmowy dotyczące stworzenia wspólnego projektu, który ma być alternatywą dla chińskiej inicjatywy "Pasa i Szlaku" - donosi "The Australian Financial Review". O konieczności zahamowania rosnących chińskich wpływów coraz głośniej mówią także europejscy politycy. Wydaje się, że do grona sceptyków dołącza również Polska.


Budowa własnego "Jedwabnego Szlaku" ma być tematem poważnych rozmów prezydenta Donalda Trumpa i australijskiego premiera Malcolma Turnbulla, którzy spotkają się w tym tygodniu w Waszyngtonie. Anonimowy przedstawiciele amerykańskiej administracji podkreślił, że stronom zależy, by projekt był widziany nie jako rywal "Pasa i Szlaku", ale alternatywa dla wizji Xi Jinpinga.
"Nikt nie mówi, że Chińczycy nie powinni budować infrastruktury" - stwierdził urzędnik. "Chiny mogą wybudować port, który sam będzie nieopłacalny ekonomicznie. My moglibyśmy wybudować drogę czy linię kolejową do portu, co sprawiłoby, że byłby opłacalny".
Plan wciąż jest podobno w powijakach i raczej nie zostanie oficjalnie ogłoszony podczas wizyty Turnbulla w USA. Doniesień nie skomentowali Australijczycy, a pytany o współpracę USA, Australii, Japonii i Indie przedstawiciel Kraju Kwitnącej Wiśni powiedział, że rządy czterech krajów regularnie wymieniają opinie nt. wspólnych interesów, ale nie jest to skierowane przeciw Chinom.
Tajemnicą poliszynela jest za to fakt, że regionalnym rywalom Pekinu nie podoba się globalna ekspansja gospodarcza Państwa Środka, widziana jako narzędzie do zwiększania wpływów politycznych na świecie. Pierwsze wyraźne niesnaski za kadencji przewodniczącego Xi pojawiły się w 2015 r., gdy kilkadziesiąt krajów zdecydowało się przystąpić do tworzonego pod egidą Chin Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, ale wśród nich zabrakło Japonii i USA.Tokio zadeklarowało, że samo przeznaczy ponad 100 mld dol. na budowę infrastruktury w regionie.
Australia i Indie zostały co prawda członkami założycielami banku, jednak wkrótce po tym ich stosunki z Pekinem uległy pogorszeniu. Rząd w Delhi oficjalnie poinformował, że kraj nie jest częścią "Pasa i Szlaku", a Canberra podjęła próbę zahamowania napływu chińskich inwestorów, starających się przejmować australijskie firmy, infrastrukturę czy ziemię.
Sprzeciw wobec ekspansji Pekinu rośnie także w Unii Europejskiej. Podczas weekendowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium o chińskim (i rosyjskim) zagrożeniu dla ładu globalnego i zachodniego liberalizmu mówili m.in. przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, premier Francji Edouard Philippe i minister spraw zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel. Szczególnie mocne słowa padały z ust ostatniego. "Nie chodzi tylko o biznes i przemysł. Chiny rozwijają kompleksowy system, który jest różny od naszego - nie jest oparty na wolności, demokracji i prawach człowieka" - mówił Gabriel. I zaproponował budowę infrastruktury rozciągającej się od Europy Wschodniej do Azji Centralnej za unijne pieniądze i przy zachowaniu europejskich standardów.
Wydaje się, że do grupy sceptycznie nastawionej do współpracy z Pekinem dołączyła również Polska pod przywództwem Mateusza Morawieckiego. O ile za czasów premier Szydło, wywodzącej się przecież z tego samego obozu politycznego, dominowała narracja podkreślająca pozytywne strony współpracy gospodarczej z Państwem Środka, to ostatnio coraz częściej w mediach pojawiają się dość cierpkie oceny relacji Warszawa-Pekin. Premierowi Morawieckiemu nie odpowiada utrzymujący się, wysoki deficyt handlowy Polski w handlu z Chinami. W ubiegłym tygodniu w Berlinie stwierdził nawet, że "kilka lat temu rozpoczął się nowy rozdział w relacjach z Chinami, ale wciąż nie widać rezultatów" i dodał, że "współpraca z Pekinem jest dużo trudniejsza niż z europejskimi partnerami".
Najnowsze wieści zza Muru

Więcej informacji, komentarzy i analiz dotyczących gospodarki Chin znajdziesz w naszej nowej sekcji.
Maciej Kalwasiński