Zdaje się, że po wlekącym się covidowym roku 2021 w 2022 ktoś nacisnął fast forward. Popkultura z platformami streamingowymi stanęła przed nowymi wyzwaniami i - szczerze mówiąc - byli przygotowani na to jak polscy drogowcy na opady śniegu w grudniu czy piłkarze na mundial. Ale każdy, scrollując listę "megahitów", zadaje sobie pytanie: co dalej?


Coś się zmieniło, ale nikt do końca nie jest w stanie określić co. Platformy streamingowe, zdaje się, zupełnie rozminęły się z oczekiwaniami widzów albo sięgnęły po odgrzewane kotlety w bezpiecznych uniwersach, które do tej pory przynosiły miliardowe zyski (tym razem przyniosły milionowe, ale zawsze coś). A media społecznościowe zaliczają kolejne wtopy wizerunkowe lub – co gorsza – inwestycyjne. Rozliczamy się z 2022 rokiem w nadziei, że 2023 przyniesie kilka prawdziwych zaskoczeń, zwrotów akcji i dobrych premier, bo coś musi się zmienić.
5. Meta, Twitter i insta-reklama. Mamy dość sociali?
Media społecznościowe raczej nie zaliczą 2023 roku do udanych. Przez cały rok mogliśmy śledzić przepychanki między Elonem Muskiem a Twitterem, zakończone niemal na ostatniej prostej przed procesem sądowym. Na początku CEO Tesli zapowiedział kupno platformy, następnie się z tego wycofał, by przyparty do muru przez prawników w końcu zgodził się na finalizację transakcji i wszedł do siedziby firmy z umywalką w rękach. Najwyraźniej jednak postawił sobie za cel stać się najgorszym szefem z możliwych w myśl zasady: "trzeba mnie było do tego nie zmuszać". Masowo zwalniał pracowników. Wprowadził opłatę za "niebieski znaczek" - każdy mógł go sobie kupić - a więc pojawiła się masa fałszywych kont podających fałszywe informacje, które spowodowały niestety prawdziwe tąpnięcia na kursach akcji prawdziwych spółek. W międzyczasie poprosił część tych dopiero co zwolnionych osób o powrót.
ReklamaWraz z nimi na Twittera wrócił zablokowany wcześniej Donald Trump. Do jeszcze trwających na swoich stanowiskach wysłał maila z ultimatum: "albo będziecie pracować ciężej, albo zostaniecie bez pracy". To oczywiście nie spotkało się z dobrym przyjęciem i ruszył prawdziwy exodus pracowników. W konsekwencji systemy, na których oparta była platforma, zaczęły trząść się w posadach i np. użytkownicy mogli dzielić się filmami, zamieniając Twittera na Chomikuj (który zresztą też wpadł w niezłe tarapaty).
Wisienką na torcie była grudniowa akcja głosowania na to, czy Musk nadal powinien kierować Twitterem. Gdy społeczność wypowiedziała się negatywnie co do jego przyszłości na stanowisku, zgodził się ustąpić, o ile "znajdzie kogoś wystarczająco głupiego", bo objąć tę funkcję. W tym serialu możemy z pewnością liczyć na sezon 2 w 2023 roku, ponieważ najwyraźniej Musk za dobrze się bawi, żeby odpuścić. To spowodowało, że znaczna część użytkowników straciła zaufanie i po części serce do platformy, dzięki której tweetowali swoje myśli, usiłując zmieścić się w 280 znakach.

Bezpieczny kredyt 2% - najważniejsze fakty
Na czym polega? Kto może skorzystać? Ile kredytu można dostać? Co z wkładem własnym? Czy dopłaty można stracić? Pobierz e-book bezpłatnie lub kup za 10 zł.
Masz pytanie? Napisz na marketing@bankier.pl
Za to wiecznie smutną minę przez cały 2022 rok miał Mark Zuckerberg. Rok nie zaczął się dla niego dobrze - słabe wyniki i jeszcze gorsze prognozy skutkowały wielką przeceną akcji Facebooka. Portal został oskarżony m.in. o śledzenie użytkowników, za co nałożono na niego karę w wysokości 90 mln dolarów, o szerzenie propagandy Putina (ale od czasu afery Cambridge Analytica nikogo to przecież nie powinno dziwić - tak jak powyższe śledzenie korzystających z fejsa) czy o niebezpieczne i poniżające warunki pracy, co zarzucił Mecie były moderator. Sam pomysł Mety, a więc połączenia aplikacji i technologii pod jedną marką i przeniesienia świata 1:1 do wirtualnej rzeczywistości, nie trafił na podatny grunt. Choć firmy na wyścigi rejestrują swoje znaki towarowe w metawersum, to zwykli użytkownicy najczęściej tam wchodzą, rozglądają się, wychodzą i niestety nie wracają. Widać to w wynikach, które pikują z kwartału na kwartał. Co za tym idzie, Zuckerberg przeprowadził gigantyczne zwolnienia. Zresztą nie on jeden - taki ruch zapowiedzieli także m.in. Microsoft czy Amazon.
Na polskim poletku UOKiK przykręcił z kolei śrubę influencerom, "zmuszając" ich do etycznego oznaczania reklam i autopromocji. Posypały się też pierwsze kary, m.in. za brak odpowiedniego oznaczenia współpracy, zbyt późne dosłanie dokumentów czy nieodbieranie korespondencji.
W 2022 roku media społecznościowe straciły swój dotychczasowy rozpęd, zupełnie jakby nie sprostały pocovidowemym oczekiwaniom użytkowników. Kiedy ostatni raz wrzucaliście zdjęcie na fejsa? Kiedy oglądaliście znajomych na Instagramie (nie instacelebrytów, instapodróżników czy instainfluencerów, a po prostu znajomych)? No właśnie. Platformy te stały się w przeważającej części kolejnymi blokami reklamowymi z wyłączeniem profilu Britney Spears. Po zwieszeniu kurateli, jaką sprawował jej ojciec, piosenkarka odkrywa "socjalne".
4. HBO smokami wyczołgał się z 2022 roku
Platforma zaczęła rok strzałem w stopę. "HBO Go nie jest już wspierane na tym urządzeniu" - taki lakoniczny komunikat mogli przeczytać właściciele choćby 4-letnich, a więc nie jakichś przedpotopowych, telewizorów. Tym samym zostali zmuszeni do podłączania za każdym razem laptopa do telewizora lub zakupu przystawki do SMART TV (koszt to około 300 zł).
Na swoje szczęście spółka wyciągnęła asa z rękawa, a więc smoki, związki kazirodcze i rozwalone łby, okrasiło to dodatkowo fetyszem stóp i jak zwykle rozbiła bank. Toksyczne Westeros to jazda kolejką górską, która nie przeszła atestów (nawet tych chińskich), a już szczególnie dla nieczytających książek George'a R.R. Martina. Serial o jeźdźcach smoków notuje jedne z najlepszych wskaźników oglądalności od czasu "Gry o tron". Nie wspominając już, że po finałowym odcinku 1 serii media społecznościowe wręcz zapłonęły od memów, np. krwiożerczej smoczej babci.
HBO Max wydało na "House of Dragon" więcej niż na ostatni - jakże kontrowersyjny - sezon "Gry o tron", który był wówczas najdroższą produkcją w historii srebrnego ekranu. Zgodnie z doniesieniami "Variety" platforma streamingowa wydaje na odcinek poniżej 20 mln dolarów. To oznacza, że spinn-off jest bardziej kosztowny niż oryginalny serial fantasy, za którego odcinek płacono w pierwszym sezonie około 5-6 mln dolarów, by w ostatnim skończyć na średniej kwocie 15 mln dolarów. I to się opłaciło.
Czołowe produkcje innych platform, takie jak "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" Amazona czy "Wiedźmin" Netfliksa, nie mogły się z nim równać. Z kolei disneyowski serial "Willow", który dzieje się około 15 lat po akcji filmu z lat 80., nie stanowi konkurencji dla HBO, można je bowiem oglądać równolegle, gdyż grają na zupełnie innych strunach duszy widzów.
Poza tym warto spojrzeć na odsetek powrotów, a więc ponownych odtworzeń. O ile rzadziej widzowie wracają do konkurencyjnych produkcji po obejrzeniu ich raz, o tyle HBO potrafi przyciągnąć ich ponownie. W ciągu największej oglądalności zgodnie z danymi "Forbesa" "Ród smoka" odpalono jednocześnie w 2,6 mln domów, kiedy to "Stranger Things" sezon 4, który miał premierę kilka tygodni wcześniej, "zaledwie" 1,2 mln widzów. Tutaj konkurentem okazał sie "Obi-Wan Kebobi" ze średnią 2,1 mln gospodarstw domowych.
Nic więc dziwnego, że HBO zrobiło burzę mózgów i wyszło im, że kolejny spin-off z tego uniwersum może powstać w oparciu o opowieść Jona Snowa, znanego z tego, że niewiele wie z "Gry o tron". Sam aktor Kit Harington był jego pomysłodawcą, a George R.R. Martin zdradził roboczy tytuł: "Snow". O czym będzie? Być może częściowo poprawi zakończenie "Gry o tron" i Nocny Król pojawi się znowu, dając pole do popisu Starko-Targaryenowi. Albo sam Jon Snow stanie się Nocnym Królem... Inni twierdzą, że logiczne byłoby, gdyby serial kontynuował w miejscu, w którym przerwał opowieść, a więc pokazał więcej kulis życia za murem (i Ducha koniecznie). To byłoby o tyle logiczne, że mogliby skorzystać z nakręconego po części materiału do innego spin-offu, który nie doszedł do skutku, a więc "Długiej Nocy". Teorii jest tyle, ilu fanów.
Ale - na szczęście - nie samymi smokami HBO żyje. Mieliśmy "Odwilż", czyli morderstwo, mrok i Szczecin, najnowszego Bonda i kilka klasyków.
Za kulisami, zgodnie z doniesieniami "Vox", platforma "od smoków" w połowie sierpnia rozstała się z 70 pracownikami, co daje 14 proc. personelu. Jest to pierwsza, ale nie ostatnia, fala zwolnień w Warner Brothers Discovery, które są rozłożone w czasie aż do jesieni. HBO ma 53 mld dolarów długu, a jej dyrektor generalny David Zaslav obiecał Wall Street, że znajdzie gdzieś 3 mld oszczędności. Skończyły się "dobre pandemiczne czasy", w których Warner umieszczał wszystkie swoje filmy w HBO Max w dniu premiery w kinach. Później częściowo się z tego wycofał, dodając im 45 dni karencji. Teraz zrezygnował zupełnie z tej strategii.
Co więcej, HBO Max najprawdopodobniej będzie ponownie sprzedawane za pośrednictwem Amazona. Jak się okazało, to, że jest ich filmowo-serialowym konkurentem, nie jest wystarczające, by rezygnować z kolejnego kanału dotarcia do nowych klientów. Jak przyznaje jeden z dawnych szefów WarnerMedia: "musieliśmy być trochę szaleni, ale wiedzieliśmy, że nie będziemy tego robić w nieskończoność. Myślę, że teraz można się odrobinę cofnąć".
3. Pierścienie nie dały Amazonowi władzy
"Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" zaczęły z wysokiego C, by spaść w taki streamingowy niebyt, że Amazon musiał wręcz płacić widzom w bonach żywnościowych, aby raczyli odtworzyć choć pierwszy odcinek tej megaprodukcji. Niemałe koszty więc rosną, bo Amazon za pięć sezonów zapłaci nawet 1 mld dolarów. W takim wypadku byłby to najdroższy serial w historii.
Już samo kupienie praw do ekranizacji wymagało wypisania czeku na niebagatelną kwotę 250 mln dolarów. Prawa te opiewały jedynie na Drugą Erę historii Śródziemia, a więc tę, na którą Tolkien poświęcił najmniej pracy. Zaczyna się ona od klęski naprawdę złego Morgotha i jego ucznia Saurona, który po śmierci swojego mistrza rozpłynął się w powietrzu. W tym czasie Galadriela poluje na jego współpracowników, którzy zabili jej brata. Przez całą Drugą Erę zza kulis i nie tylko odbudowuje on potęgę, by zostać pokonanym przez Isildura. Epoka kończy się wojną "ostatniego przymierza" elfów, ludzi i krasnoludów (dla kinomanów warto wspomnieć, że to czołówka "Drużyny Pierścienia").
Brzmi niby interesująco i obiecująco, ale ponieważ nie dysponowano zbyt obszernym materiałem źródłowym, to... wyszło trochę jak 8. sezon "Gry o tron", kiedy scenarzyści także zostali wypuszczeni na głębokie wody. Postacie są napisane jednowymiarowo (część widzów zapewne zrzuci "winę" na Tolkiena, ale u niego w pierowzorach nie brakowało bohaterów stawianych przed niejednoznacznymi wyborami, np. Arwena rozdarta pomiędzy zrzeczeniem się nieśmiertelności a strachem przed samotnością, między ojcem a ukochanym itd.), Tego o amazonowej Galadrieli powiedzieć nie można - zamiast eterycznej i tajemniczej postaci stworzonej przez Cate Blanchett dostajemy "czołg", który prze do przodu bez względu na okoliczności przyrody. Słowem: oglądalność odcinków serialu spadała z każdym dniem, nie wspomniając już o tym, że mało kto do niego wracał. Raczej nie stanie się, tak jak trylogie Petera Jacksona "Władca Pierścieni" czy "Hobbit", filmami świątecznymi.
Co więcej, w serialu nie widać włożonych w niego pieniędzy. Daleka scenografia Numenoru jest na 5 z plusem, tak jak i inne, bliższy plan jednak poległ na całej linii. Kostiumy przypominają te z "Korony Królów", które - jak zauważyli internauci - "robiła 6b na zajęciach z ZPT".
Do tego dochodzi zmierzch "złotej ery Amazona", wyznaczonej przez pandemię. Gigant musi teraz poważnie ciąć zatrudnienie i to w działach odpowiedzialnych za jego czołowe produkty, tj. Aleksa. Przy takich finansowych kłopotach trudno oczekiwać poprawy, jeśli chodzi o platformę streamingową, co z kolei powoduje jeszcze większe tarapaty. To zamknięte koło, z którego mógłby wyrwać Amazona zdolny scenarzysta, który doda polotu fabule i dialogom. Wydatki produkcyjne m.in. na scenografię, które opiewają na kwotę 460 mln dolarów, mogą zostać wykorzystane ponownie bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Zresztą wystarczy, że producenci odpalą "Dodatki" do "Władcy Pierścieni", żeby zobaczyć, co, jak i gdzie poprawić.
2. "Umarł Netflix", ale wiwaty "Niech żyje Netflix" trzeba odłożyć na później
W przypadku Netfliksa trudno nawet wybrać sytuację, od której zacząć, bo nazbierało się tego sporo. O "Wiedźminie", o którym jeszcze rok temu trąbiono na lewo i prawo, dziś niemal wszyscy zapomnieli. A przepraszam - było o nim głośno przy okazji odejścia Henry'ego Cavilla z obsady, ale raczej nie jest to wiadomość, którą należałoby się chwalić. I ten serial, mając doskonałą podstawę w książkach, zaczął skręcać w zupełnie zaskakujące, a wręcz nielogiczne kierunki, które wystawiają na próbę inteligencję widzów (jak w przypadku zaproszenia kobiet lekkich obyczajów do twierdzy Kaer Morhen czy testu Yennefer, która ma zabić cennego jeńca Cahira. O ich ucieczce przez miasto już nie wspomniając). Scenarzyści, mając do dyspozycji genialny materiał, który wyszedł spod pióra Andrzeja Sapkowskiego (choć i w tym przypadku im głębiej w las, tym będzie trudniej, bo sam autor odjeżdża mniej więcej w połowie sagi), przekombinowują i dodają do niego ultrapoprawność polityczną.
Premiery nowej serii możemy się spodziewać najwcześniej na przełomie kwietnia i maja 2023 roku. Tym razem na ekran ma zostać przeniesiony drugi tom sagi pt. "Czas pogardy". Plastikowe zbroje Nilfgaardczyków, wiginające się mecze Geralta i nachalnie "nałożona" dzięki CGI magia - to nawet nie jest średniowieczny jarmark we współczensym amerykańskim miasteczku, jaki reprezentują "Pierścienie Władzy", a coś poniżej tego poziomu. Jednak Netflix uparcie będzie brnął w taką wersję historii Białego Wilka, bo już zakontraktowano kolejne dwa sezony. W ramach oszczędności będą one kręcone jednocześnie, a scenariusze mają powstawać mniej lub bardziej na bieżąco podczas filmowania - donosi serwis Redanian Intelligence. To nie brzmi dobrze. Stworzenie jednego sezonu jest niesamowicie trudnym zadaniem, a nakręcenie dwóch metodą "back to back" (jednoczesne kręcenie i pisanie scenariuszy do więcej niż dwóch sezonów) to zadanie karkołomne.
Później mamy netfliksowy reality show z parą książęcą: Harrym i Meghan. Wydano na niego 100 mln dolarów. Choć może zaskakiwać liczbą upublicznionych przez małżeństwo prywatnych zdjęć ich i ich dzieci (m.in. Archiego w kąpieli), to raczej na recyrkulację widzów liczyć nie powinien. Ten festiwal narzekań opatrzony stockowymi zdjęciami (m.in. z tłumami paparazzi złapanych na premierze "Harry'ego, ale Pottera") jest nie do oglądania. Uprzywilejowani ludzie, którzy w środku pandemii COVID-19 (kiedy w Polsce zamknięto lasy, a w USA ograniczono wyjścia z mieszkań) mieli do dyspozycji prywatną plażę, pouczają widzów, jak to przeraźliwie źle żyło im się w domku położonym w ogrodach Windsoru, bo William raz podniósł na nich głos. Okrywają się przy tym kocem, który kosztuje 1,6 tys, funtów.
By zapewne odbić sobie odrobinę kasy, platforma dołączyła małżeństwo do paradokumentu na temat liderów współczesnego świata "Live to Lead", który - uwaga - był kręcony trzy lata temu, jeszcze przed pandemią. Warstwa kurzu, która się na nim zebrała, była więc spora. Gdybym była złośliwa, napisałabym, że jest świeży jak zombie w finałowym odcinku "The Walking Dead". Co więcej, jeden z wywiadów przeprowadzony został z nowozelandzką premier Jacindą Ardem, która zaznaczyła, że jej udział w projekcie nie był w ogóle związany z parą książęcą, która dołączyła do niego znacznie później, tym samym odcinając się od kontrowersyjnej pary.
Całość obrazuje desperację zarówno platformy streamingowej, jak i byłych "royalsów", szczególnie że Meghan Markle w swoim ostatnim wywiadzie dla "Variety" powiedziała, że potrafi w nieskończoność skrollować platformy, by wybrać film do oglądania (naprawdę?), a przyparta do muru wskazała, że ostatnio z mężem lubią "Białego lotosa", czyli serial... HBO. I za taką "reklamę" Netflix zapłacił im, przypomnijmy, 100 mln dolarów.
Co więcej, platforma kasuje kolejne produkcje, które cieszyły się zainteresowaniem widzów, tj. "1899", "Przeznaczenie: Saga Winx", "Układanka". Topór wisi także nad "Wednesday", "Criminal: WIelka Brytania", "Black Summer (spin-off "Z Nation"), "Warrior Nun", "Russian Doll" itd.
Do tego dochodzi odrobinę nieudolna walka ze współdzieleniem konta, zapowiadana od dawna. Teraz Netflix opublikował instrukcję dotyczącą weryfikacji użytkowników. Platforma wyśle link na adres e-mail lub na numer telefonu powiązany z kontem, który będzie prowadził na stronę, na której znajduje się 4-cyfrowy kod weryfikacyjny. Na wprowadzenie kodu przewidziano 15 minut. Najwyraźniej pomysłodawcy dawno nie byli w Europie Środkowo-Wschodniej, która znajdzie wyjście z każdej sytuacji. Wystarczy bowiem założyć wspólny adres mailowy, do którego dostęp będą mieli wszyscy użytkownicy konta. Na razie współdzielenie nie pociąga za sobą konsekwencji finansowych dla udostępniających, więc brakuje "kija". Szach i mat.
1. Disney+ czarnym koniem wyścigu
"Jak ty mnie zaimponowałeś" - chciałoby się powiedzieć. Tej platfiormie można nawet wybaczyć podwyżkę abonamentu i wprowadzenie reklam do najtańszego pakietu. Najwyraźniej Disney znalazł złoty środek, dzięki któremu zapewnia sobie widownię. Znajdziemy tu i prastare "Z Achiwum X", sentymentalnych "Chirurgów" czy ratującą zdrowie psychiczne rodziców "Krainę Lodu" (szczególnie ważne dla opiekunów nadal pozostających z dziećmi na home office), ale też i grający na strunach młodości serial "Willow", który bawi się konwencją fantasy i nieźle mu to wychodzi (nie udaje powagi jak "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy"), maydayowskie "Zbrodnie po sąsiedzku" czy okołostarwarsowe produkcje jak "The Mandalorian". Te seriale gwarantują nie tylko widzów, ale i wierny fandom, który będzie wracał do ulubionych odcinków czy produkcji, co znacząco podbije oglądalność.
Gama przedstawionych na platformie filmów i seriali gwarantuje "przytulenie" każdej grupy wiekowej. Tu kreskówka, tam dokument o The Beatles czy niezawodny Loki - Disneyowi udało się przeistoczyć w konkurencyjne medium nie tylko dla platform streamingowych, ale także VOD. Stosunek ceny do liczby oferowanych produkcji jest doskonale wyważony, a gdy dodać do tego przyjazny interfejs i działającą aplikację - to czego można chcieć więcej,
***
Popkultura i pieniądze w Bankier.pl, czyli seria o finansach "ostatnich stron gazet". Fakty i plotki pod polewą z tajemnic Poliszynela. Zaglądamy do portfeli sławnych i bogatych, za kulisy głośnych tytułów, pod opakowania najgorętszych produktów. Jakie kwoty stoją za hitami HBO i Netfliksa? Jak Windsorowie monetyzują brytyjskość? Ile kosztuje nocleg w najbardziej nawiedzonym zamku? Czy warto inwestować w Lego? By odpowiedzieć na te i inne pytania, nie zawahamy się zajrzeć nawet na Reddita.