Masło podrożało i to mocno – za kostkę płacimy blisko dwukrotnie więcej niż rok temu. Można z tego powodu narzekać i przeklinać, na czym świat stoi. Można oskarżać sklepikarzy, producentów czy polityków. Można też zagłębić się w prawdziwe przyczyny wzrostu cen.
![Masło mocno podrożało. Tłumaczymy, skąd wzięły się takie ceny [Analiza]](https://galeria.bankier.pl/p/b/d/e066941762a2a2-945-567-467-302-1655-993.jpg)
![Masło mocno podrożało. Tłumaczymy, skąd wzięły się takie ceny [Analiza]](https://galeria.bankier.pl/p/b/d/e066941762a2a2-945-567-467-302-1655-993.jpg)
Nie licząc chleba, trudno o coś bardziej powszedniego niż masło. Mimo konkurencji ze strony margaryn, od lat cieszy się ono w Polsce stabilną popularnością. Chociaż spożycie masła nad Wisłą nie jest już tak wysokie, jak u schyłku PRL (w 1989 r. około 9 kg rocznie na mieszkańca), to utrzymywany od połowy lat 90. wynik na poziomie ponad 4 kg per capita sytuuje nasz kraj w unijnej czołówce.


W tym roku śmiało można jednak prognozować zmiany w wielkości konsumpcji, właśnie ze względu na wzrost cen. Oczywiście, w przeciwieństwie do wspomnianych już czasów słusznie minionych, w Polsce nie ma jednej ceny masła – hipermarket i sklep osiedlowy mają zarówno inne poziomy kosztów, jak i marż detalicznych. Obecnie nawet w dyskontach zapłacimy około 5-6 złotych za kostkę. To poziomy cen dalece odbiegające od tych, do których przez lata zdążyliśmy się przyzwyczaić. Ważna uwaga – przed laty kostki zazwyczaj ważyły 250 g, w pewnym momencie wagę obniżono do 200 g, by zachować ceny, do których Polacy się przyzwyczaili (to nie tylko ciekawostka, ale informacja istotna przy stosowaniu dawnych przepisów kulinarnych).
Przeczytaj także
Pewnym punktem odniesienia dla cen masła na półkach sklepowych mogą więc być ceny na rynkach hurtowych, o których regularnie informują rozmaite instytucje publiczne. Najwygodniej jednak posłużyć się notowaniami w serwisie SpotData – na wykresie widzimy zagregowane dane z cotygodniowych biuletynów Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.


Rzut oka na twarde dane nie pozostawia wątpliwości – ceny masła w ostatnich tygodniach wystrzeliły do historycznych rekordów. 22 złote za kilogram masła to o 72 proc. więcej niż na początku lipca 2016 r. Jak również widać na wykresie, w przeszłości ceny masła podlegały wahaniom, lecz nigdy nie zanotowały takiego wystrzału po uprzednim mocnym wyhamowaniu.
Drobnym pocieszeniem może być to, że na zachodzie Europy ceny wzrosły nawet mocniej: we Francji o 80 proc., w Niemczech i Holandii o 90 proc., a we Włoszech nawet o 100 proc. w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku. Nic więc dziwnego, że francuskie „Le Figaro” obawia się, że wzrosną ceny croissantów, brytyjski „Guardian” już teraz ostrzega przed niedoborami masła przed świętami Bożego Narodzenia, a niemiecki „Die Welt” bije na alarm, ogłaszając najwyższe ceny masła w najnowszej historii. Innymi słowy – przyczyn wzrostu cen masła szukać należy poza Polską, a nawet poza Europą.
Kwoty do lamusa
Zostańmy jeszcze jednak na moment w UE i cofnijmy się do 2015 r. Komisja Europejska zdecydowała wówczas, że po 31 latach obowiązywania, system kwot mlecznych zostanie zniesiony (w 1984 r. w ramach Wspólnej Polityki Rolnej rozpoczęto limitowanie produkcji, ponieważ podaż przewyższała popyt, a dopłaty i skupy interwencyjne uznano za nieopłacalne). Jak nie trudno się domyślić, zniesienie limitów doprowadziło do zwiększenia produkcji.
- Kiedy w UE zniesiono limity, podaż mleka gwałtownie wzrosła. To normalne, każdy chciał zarobić. W związku z tym rolnicy zaczęli produkować dużo. Większa podaż spowodowała spadek cen i ten spadek najbardziej dotkliwy był w pierwszym półroczu 2016 r. – komentuje Lech Karendys, dyrektor wydziału handlu SM MLEKPOL w Grajewie, producenta mleka i masła marki „Łaciate”.
Jak dodaje, niższe ceny mleka mocniej uderzyły w producentów zachodnioeuropejskich, ze względu na wyższe koszty – robotnikowi rolnemu we Francji, ze względu na brak chętnych do pracy, zapłacić trzeba więcej, niż wynosi tamtejsza płaca minimalna (obecnie 1480 euro).


Co ciekawe, polscy mleczarze, jako jedyni z czołowych producentów masła, przetrzymali chudy okres, w trakcie którego udało im się zwiększyć produkcję do ponad 200 tysięcy ton. Dzięki temu, Polska wyprzedziła Irlandię i wskoczyła na podium największych producentów masła w UE. Na osobne omówienie zasługuje przypadek Holandii, która w tym roku musi o ok. 10 proc. zredukować pogłowie krów mlecznych ze względu na przekroczenie limitów z zakresu ochrony środowiska. To z pewnością wpłynie na tamtejszą produkcję.
Produkcja masła spadła jednak nie tylko w UE. Jak przypomina Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska, gorsze wyniki w ubiegłym roku odnotowano także wśród innych największych światowych eksporterów produktów mlecznych – USA, Australii, Argentyny czy Nowej Zelandii. Ten ostatni kraj jest o tyle ważny, że jest największym eksporterem masła na świecie. Podsumowując, w ostatnich miesiącach na świecie produkowano mniej masła, wobec czego jego cena wzrosła.
Przeczytaj także
Odtłuszczony problem w proszku
Nim przejdziemy do drugiej, popytowej strony medalu, warto zrobić krótką przerwę, aby zająć się samym procesem produkcyjnym masła. Zapewne każdy wie, że robi się je (najczęściej) z mleka krowiego, jednak to dopiero początek brzemiennej w ekonomiczne skutki historii.
- Mamy litr mleka krowiego zawierający średnio 4 proc. tłuszczu. Możemy przeznaczyć ten litr na mleko spożywcze 3,2 proc., jednak wtedy zostanie nam niewiele tłuszczu. Możemy cały tłuszcz zebrać, sprzedać masło, śmietanę lub śmietankę w proszku, a zostawić samo odtłuszczone mleko. Biznes robi się, patrząc z punktu widzenia tłuszczu i pozostałości, sumarycznie. Na jednym produkcie się traci, na innym się zyskuje – tłumaczy Lech Karendys z SM Mlekpol.


To właśnie odtłuszczone mleko w proszku (OMP, ang. SMP) jest jednym z istotnych czynników stojących za obecnymi cenami masła. Lata „mlecznej górki” doprowadziły do powstania zapasów tego produktu. Spora w tym rola interwencyjnego skupu prowadzonego przez Komisję Europejską, który pierwotnie wspierał rolników i producentów, a teraz jest dla nich sporym problemem – kilkaset tysięcy ton sproszkowanego mleka wciąż może wywierać negatywną presję na ceny produktu ubocznego produkcji masła.
W efekcie zamiast pakietu „masło i odtłuszczone mleko w proszku”, kierowani chłodną kalkulacją ekonomiczną producenci przeznaczali mleko na produkcję np. serów czy pełnotłustego mleka w proszku. Podaż tych dóbr rosła dzięki czemu nie doszło do takiego wystrzału ceny, jak w przypadku masła.


- Mamy taki paradoks, że mimo wszystko produkcja masła spada. Jest to związane z tym, że pozostający z produkcji masła surowiec wykorzystywany jest do produkcji OMP, która obecnie jest mało opłacalna. Dlatego skupione mleko producenci wolą przeznaczać na produkcję innych wyrobów, np. serów, których ceny również wzrosły – mówi Paweł Wyrzykowski, ekonomista banku BGŻ BNP Paribas.
Apetyt biedniejszych…
Zgodnie z wcześniejszą obietnicą, zajmijmy się teraz stroną popytową. Na wykresie spożycia per capita zabrakło jednego, bardzo istotnego kraju – Chin. Przeciętnie każdy z 1,3 mld mieszkańców Państwa Środka spożywa rocznie jedynie 0,1 kg masła (a więc 43-krotnie mniej od statystycznego Polaka), lecz mimo to kraj za Wielkim Murem pozostaje zdecydowanie największym importerem tego oraz innych produktów mlecznych.
W ostatnich kilkunastu miesiącach, kiedy podaż mleka i masła wyraźnie wyhamowała, globalny popyt był jednocześnie podbijany przez wzrost zapotrzebowania w Chinach. Dość powiedzieć, że w 2016 r. – czyli, jak już wspomniałem, roku obniżonej produkcji w UE i u innych eksporterów - Państwo Środka zwiększyło import produktów mlecznych o 20 proc., w tym masła o 15 proc., serów o 29 proc., mleka w proszku o 20 proc., a jogurtu i maślanki o ponad 100 proc. w stosunku do 2015 r. Ponadto, jak nieoficjalnie przyznają polscy producenci, tajemnicą poliszynela jest, że mimo obowiązującego embarga, masło z Europy znów pewnymi kanałami trafia na rynek rosyjski.


Dane za rok obecny (oraz prognozy KE) wskazują, że główni importerzy produktów mlecznych mają na nie mniejszy apetyt niż w 2016 r. W przypadku samego masła roczny wzrost w okresie styczeń-maj wyniósł jedynie 2,3 proc. Do Chin, Meksyku i USA, warto dodać jeszcze zakochane w maśle państwa Bliskiego Wschodu, w przypadku których wzrost importu ograniczają niższe wpływy ze sprzedaży ropy i gazu.
... i nowe mody bogatszych
Rynki wschodzące to ważny, ale nie jedyny gracz na maślanym rynku. Trendy obserwowane w krajach rozwiniętych wskazują, że popyt na masło jest coraz silniejszy.
- W USA powoli wycofuje się tłuszcze trans z używania ich w produktach żywnościowych. Zastępuję innymi tłuszczami, szczególnie właśnie masłem. W związku z tym w USA zwiększył się popyt. Do tego rośnie konsumpcja masła w UE i na rynku krajowym – dodaje Paweł Wyrzykowski z BGŻ BNP Paribas.
Wpływ na zmiany zachowań konsumentów mają czynniki tak z pozoru od siebie dalekie, jak nowe badania naukowe, według których spożywanie masła wcale nie wywołuje wielu przypisywanych mu chorób oraz… globalna lawina kulinarnych programów telewizyjnych, która wywołała modę na gotowanie i pieczenie w domu.
- Społeczeństwo polskie trochę się wzbogaciło. W wielu produktach zaczyna się używać masła zamiast olejów. Wiele złego mówiono o oleju palmowym, o oleju kokosowym, więc przestaje się ich używać, a ludzie skłaniają się ku naturalnym produktom, takim jak masło - dodaje Lech Karendys z Mlekpolu, przypominając, że masło dodaje się np. do coraz popularniejszych lodów z wyższej półki cenowej.
Przeczytaj także
Maślani spekulanci
Do oczywistego popytu natury fundamentalnej dodać należy jeszcze nieco bardziej tajemniczy czynnik w postaci popytu ze strony spekulantów. O zjawisku tym najgłośniej mówiło się kilka miesięcy temu, gdy ceny masła dopiero podrywały się do lotu. Sama spekulacja na maśle również może przybierać różne oblicza.
- Kilka światowych firm wykupiło dużo produktu z rynku, by spowodować jego pozorny brak i teraz stopniowo wypuszczają go do sklepów – mówił w ubiegłym roku na łamach „Gazety Pomorskiej” Mariusz Falgowski, prezes Kujawskiej Spółdzielni Mleczarskiej we Włocławku.


Spekulacji próbować mogą też sami producenci, choć oczywiście muszą mieć ku temu możliwości. Ostatecznie towar trzeba gdzieś przechować i chociaż zamrożone masło może leżeć nawet kilkanaście miesięcy, to magazynowanie generuje koszty. „Gdybym wiedział, że na jesień masło będzie po 25 złotych za kilogram, to kupiłbym 1000 ton, po co wtedy pracować” – mówi obrazowo jeden z naszych rozmówców z branży mleczarskiej.
Wpływać na globalny rynek masła można nie tylko odbierając towar od mleczarni i przechowując go w nadziei, że ceny jeszcze wzrosną. Masłem handluje się na światowych giełdach towarowych, a ceny tam ustalane przekładają się na ceny obowiązujące w całej branży. Wystarczy więc kupić kontrakt terminowy na masło, np. na giełdzie w Chicago, a w dniu jego rozliczenia zainkasować zysk (jeżeli cena pójdzie w górę) lub zrealizować stratę (gdy ceny spadną).
- Wraz z rosnącą finansjalizacją rynków rolnych, w tym rynku mleka, a także jego globalną integracją obserwuje się wzrost zmienności cen produktów mlecznych, która znajduje odzwierciedlenie w wyższej dynamice zmian na rynku – dodaje dziś Jakub Olipra z Credit Agricole.
Dołki i górki mleczno-maślane
Zarówno wykres obrazujący wielkość produkcji masła, jak i wykres jego cen, pokazują, że na rynku tym mamy do czynienia z pewną cyklicznością. W ścisły sposób jest ona powiązana z cyklicznością rynku mleka, a ten, jak każdy inny rynek produktów zwierzęcych, nie zawsze jest w stanie szybko dostosować się do zmieniających się warunków.
- Rynek mleka charakteryzuje się cyklicznością. Badania naukowe wskazują że cykl na rynku mleka trwa ok. 30 miesięcy, licząc od szczytu do szczytu. Cykliczność na rynku mleka wynika, podobnie jak w przypadku innych rynków produkcji zwierzęcej, z ograniczonej możliwości szybkiego dostosowania podaży przez producentów w reakcji na zmieniającą się cenę – mówi Jakub Olipra.


„Dostosowanie podaży przez producentów w reakcji na zmieniającą się cenę” to nic innego jak decyzja o hodowli dodatkowych krów mlecznych, zakupie kolejnych maszyn, zaangażowaniu nowych pracowników itp. Nie da się zwiększyć produkcji z dnia na dzień. Jak przekonują eksperci, właśnie w tym momencie światowy rynek mleka osiąga punkt zwrotny – zachęcona wyższymi cenami strona podażowa zacznie zwiększać produkcję, podczas gdy globalny popyt nieco wyhamuje.
- Osłabienie tempa wzrostu światowego popytu na produkty mleczne na początku br. przy postępującej odbudowie produkcji mleka wśród największych eksporterów produktów mlecznych wskazuje, że światowy rynek mleka znajduje się najprawdopodobniej blisko punktu zwrotnego i w III kw. br. wejdzie w spadkową fazę cyklu – czytamy w raporcie „Agromapa” autorstwa ekonomistów Credit Agricole Bank Polska.
Branży idzie jak po maśle
O rolnikach lub przetwórcach najgłośniej jest zazwyczaj, gdy narzekają, że produkcja tego czy innego towaru jest nieopłacalna. Branża mleczarska z pewnością daleka jest obecnie od pytania „jak żyć?”. Zamiast tego, polscy przedsiębiorcy rozwijają skrzydła, również poza krajem.
- Dwa lata kryzysu wymusiły na zakładach rozszerzenie swoich rynków zbytu. Wiemy, że skoro w Polsce spożycie na jednego mieszkańca stanowi połowę spożycia w krajach Starej Unii, to przy naszej produkcji mleka musimy 30-40 proc. wyeksportować, bo inaczej nie jesteśmy tego stanie w Polsce skonsumować. Wszystkie zakłady starają się eksportować nadwyżki – mówi jeden z przedstawicieli polskiej branży mleczarskiej.
Rozwój polskiego eksportu dokonywał się na przestrzeni całej ostatniej dekady. Embargo na handel z Rosją odbiło się na branży, lecz z drugiej strony otworzyło wiele nieeksplorowanych wcześniej kierunków eksportowych.


- Według danych Eurostatu, w latach 2007-16 wartość eksportu produktów mleczarskich z Polski wzrosła o 66 proc. do 1,47 mld euro. Wartość eksportu do krajów pozaunijnych rozwijała się dynamiczniej niż wartość sprzedaży na rynek unijny – wzrost odpowiednio o 169 proc. i 47 proc. - czytamy w pięćsetnym numerze „Agro Tygodnia”, biuletynu wydawanego przez BGŻ BNP Paribas. Eksport masła w omawianym okresie wzrósł o 86 proc., do 45 tys. ton.
Eksport jest obecnie tak opłacalny, że polscy producenci mogliby zwiększać dostawy kosztem sprzedaży w kraju. Takie działanie niosłoby jednak inne ryzyko, a przecież nikt nie zagwarantuje, że za jakiś czas ceny mocno nie spadną.
- Chcemy utrzymywać rynek krajowy, żeby go potem nie stracić. Poza tym musimy realizować kontrakty z naszymi klientami, a przede wszystkim utrzymywać relacje z konsumentami. Jeżeli całkowicie wylecimy z rynku, to potem może być różnie. Staramy się więc pogodzić dostawy krajowe z eksportem – mówi Lech Karendys z SM Mlekpol.
Przeczytaj także
To nie maślany sPiSek
O cenach masła głośno zaczyna być także w Polsce. Niestety, sporo osób do tematu podchodzi od nie do końca właściwej, politycznej strony.
- Rządzi Prawo i Sprawiedliwość, które funduje nam drogie państwo. Przez ostatnie 1,5 roku masło podrożało o 2 złote, mleko o złotówkę, bochenek chleba o 1,2 zł - stwierdziła z sejmowej mównicy w trakcie debaty dotyczącej opłaty drogowej posłanka Platformy Obywatelskiej Joanna Frydrych.
Kwestię masła i mleka omówiłem powyżej, ostatni raptowny wzrost cen pszenicy obserwować można w bazie notowań surowców Bankier.pl. Mam również nadzieję, że w tym miejscu lektury wiedzą Państwo, że natura wzrostu cen masła jest fundamentalnie różna np. od wzrostu cen paliwa w wyniku podwyżki podatków (a na dodatek stawka VAT na masło to 5 proc., podczas gdy w benzynie podatki stanowią blisko 60 proc.).
Wypowiedź posłanki przytaczam nie ze złośliwości. To idealna ilustracja dominującej narracji, która stanowczo zbyt wiele kwestii sprowadza do wojny między koalicją i opozycją. Sporo wpisów w mediach społecznościowych lub komentarzy pod depeszami o cenach masła w innych mediach brzmi zupełnie tak, jakby ceny podstawowych dóbr nadal ustalała Państwowa Komisja Cen.


Tymczasem, skoro na światowych rynkach towar X drożeje, to, jako mieszkańcy kraju o otwartej gospodarce, który (relatywnie) wolnemu handlowi w dużej mierze zawdzięcza sukces ostatniego ćwierćwiecza, musimy się pogodzić z tego skutkami (tym bardziej, że dla producentów masła, których w Polsce nie brakuje, są one korzystne). Jeżeli o coś powinniśmy mieć pretensje do kolejnych rządów, to przede wszystkim o to, że na skutek zaniechania koniecznych reform, Polacy nie są w stanie pozwolić sobie na tyle masła (a także iPhone’ów, filetów z łososia, nowych samochodów czy wakacji na Sycylii itp.) na ile mogliby w kraju o zdrowszych fundamentach gospodarczych.
Z drugiej strony, na krytykę zasługują także apele o to, by rząd na dowolnym etapie powstrzymywał siły rynkowe. Interwencja władz w celu obniżenia cen masła w sklepach to niedorzeczność – skutki ustalenia ceny maksymalnej masła (niedobory i kolejki) i/lub ograniczenia eksportu (podcięcie skrzydeł branży mleczarskiej) byłyby na dłuższą metę opłakane. Obniżenie ceny poprzez cięcie podatków byłoby oczywiście godne rozwagi, lecz, jak wiadomo, taki ruch niemal żadnej władzy nie przychodzi łatwo.
Oczywiście apel o nieigranie z rynkiem tyczy się także rolników lub producentów, którzy nie powinni wyciągać rąk po publiczne pieniądze przeznaczane np. na skupy interwencyjne. Problemy, które się z tym wiążą, widać jak na dłoni (dziś na rynku odtłuszczonego mleka w proszku, co – jak przyznają eksperci – wpływa także na rynek masła). To tym ważniejsze, że w czasie prosperity nie słychać głosów o wyższe opodatkowanie danego segmentu rolnictwa czy przetwórstwa spożywczego. Prywatyzacja zysków i uspołecznianie strat to coś, co łączy światy tak odległe, jak polska obora i wielki bank z Wall Street.


Konkludując – za tym, że masło w Polsce drożeje, nie stoi ani Jarosław Kaczyński, ani Donald Tusk, ale siły znacznie, ale to znacznie potężniejsze od obu polityków razem wziętych. Konkretnie są to popyt i podaż, i to na rynku globalnym. Siły te nie są oczywiście jakimiś nieokiełznanymi żywiołami, lecz stanowią wynik niezliczonych decyzji podejmowanych przez miliony, a może i miliardy ludzi. Ich końcowym wynikiem jest cena, która jest najistotniejszym sygnałem w gospodarce.
Dzięki cenie wiadomo, co, jak, z czego i dla kogo produkować. Bez cen wyznaczanych przez rynek zapanowałby chaos, którego możliwe rozmiary znamy z podręczników o historii gospodarczej ZSRR czy PRL, a który obecnie obserwować możemy np. w Wenezueli, gdzie masło jest towarem niemal niedostępnym.
Sięgając po kostkę masła w polskim sklepie, możecie i powinniście się Państwo poczuć, jak mieszkańcy prawdziwie globalnej wioski. To nic, że masło jest z polskiego mleka i polskiej wytwórni. Za sprawą globalnego mechanizmu koordynacji cen, wasza decyzja – i ta odruchowa, i ta gruntownie przemyślana - ma pośredni wpływ na to, czy w Nowej Zelandii (ok. 17 000 kilometrów dalej, doprawdy trudno o większy dystans bez podróży w kosmos) będzie się opłacało hodować więcej krów mlecznych. I vice versa, decyzja argentyńskiego producenta lub chińskiego czy amerykańskiego konsumenta, którego z dużym prawdopodobieństwem nigdy w życiu nie spotkacie, będzie miała wpływ na cenę, którą za jakiś czas zobaczymy w sklepie.
Podsumowanie
Wzrost cen masła w Polsce to wynik sytuacji na światowym rynku tego produktu. Ograniczona w ostatnich miesiącach produkcja w połączeniu z rosnącym popytem przełożyła się na wyższe ceny. Każdy kij ma dwa końce i producenci, również ci polscy, są obecnie w dobrych nastrojach.
Wzrost opłacalności handlu masłem to ważny sygnał dla wytwórców, którzy do jego produkcji skierują więcej zasobów. Jeżeli nie wystąpią nieprzewidziane czynniki jednorazowe (embargo, pomór bydła itp.), a politycy tym razem powstrzymają się od ręcznego sterowania tą gałęzią gospodarki, wówczas rynek zareaguje, a ceny masła znów spadną.