Rok temu z fetą ogłoszono wejście polskiej GPW do grona rynków rozwiniętych. Niestety dla inwestorów zbyt wiele dobrego z tego awansu nie wynika.
– Dynamiczny rozwój polskiego rynku kapitałowego zaowocował nadaniem mu statusu rynku rozwiniętego. To fundamentalna zmiana w postrzeganiu Polski przez globalnych inwestorów. Przekwalifikowanie naszego kraju daje możliwość zainteresowania nowych inwestorów akcjami polskich spółek i stanowi ogromną szansę dla całego rynku kapitałowego. Wierzę, że w dłuższej perspektywie spowoduje to napływ większego kapitału na warszawski parkiet – powiedział równo rok temu Marek Dietl, prezes Zarządu GPW.
24 września 2018 roku GPW weszła do grona rynków rozwiniętych według FTSE Russell. Awans hucznie świętowano i na GPW i w TVP. Polska dołączyła do grona 24 najbardziej rozwiniętych gospodarek według metodologii brytyjskiej firmy. Do indeksów rynków rozwiniętych FTSE Russell włączył 37 spółek, z czego jedna została zakwalifikowana do indeksu spółek o dużej kapitalizacji (PKO BP), trzynaście zostało uznanych za spółki o średniej kapitalizacji, a resztę zaklasyfikowano do firmy o niskiej kapitalizacji.
Ciężko przeczyć temu, że awans ów to spory sukces, na który pracowano zresztą wiele lat. Fakty są jednak takie, że pierwszy rok obecności w gronie rynków rozwiniętych niewiele giełdzie przyniósł. Oczywiście można się chwalić i zaklinać, że to prestiż etc. Ostatni 12 miesięcy to jednak rok nie tyle rynku rozwiniętego, co zwijającego się.
Exodus spółek
Awans do grona rynków rozwiniętych nie powstrzymał odpływu spółek z GPW. Na koniec września 2018 roku na głównym rynku notowanych było 470 spółek, teraz jest ich 460, plus dwie kolejne są na wylocie. Przez ostatnie 12 miesięcy miało miejsce ledwie sześć debiutów (z czego pięć to przejścia z NewConnect), co jest jednym z najgorszych pod tym względem okresów w historii GPW.
Jednocześnie (licząc ze wspomnianą dwójką) w tym samym okresie z giełdy zniknęło 18 spółek, co jest jednym z największych exodusów w historii GPW. I exodus ów nie jest motywowany porządkami czy uznaniem przez giełdę, że niektóre spółki nie są godne, by być notowanymi na rynku rozwiniętym. Wręcz przeciwnie, większość przypadków delistingów to decyzje inwestorów, którzy motywowani m.in. niskimi wycenami oraz obciążeniem wymogami informacyjnymi, decydują, że lepiej biznes będzie prowadzić poza GPW.
Na niższych obrotach
Awans do grona rynków rozwiniętych nie przyniósł nam także zapowiadanego wzrostu obrotów. W I półroczu 2019 roku - pierwszym pełnym po awansie - obroty spadły rok do roku o 4,1 proc. Co więcej obroty były wówczas najniższe od trzech lat.
Problemem jest także struktura obrotów. Nie dość, że obroty na całym rynku spadają, to jeszcze zdecydowana ich większość przypada na WIG20. Na resztę, czyli długi ogon 440 spółek, przypada kilka, czasem kilkanaście procent dziennych obrotów. Rynek jest zatem płytki i na wielu spółkach, nawet w indeksach sWIG, czy mWIG, pod względem obrotów dzieje się niewiele. To utrudnia inwestowanie (ciężej nabyć/sprzedać duży pakiet) oraz negatywnie wpływa na rzeczywiste odwzorowanie wyceny (pojedyncze, małe transakcje, mogą wywoływać spore ruchy cenowe).
Lot w klasie "emerging"
Zresztą dla wielu nadal jesteśmy krajem rozwijającym się (czyli tzw. emergingiem), a nie krajem rozwiniętym. Awans w FTSE to sukces, ale na rynku jest np. jeszcze MSCI (dawniej Morgan Stanley Capital International), które także dostarcza indeksy cieszące się olbrzymią popularnością w świecie finansów. W agencji tej Polska wciąż zaliczana jest do grona rynków rozwijających się z wagą w indeksach nieznacznie przekraczającą 1 procent. Za rynek rozwijający się nasz kraj uważa również S&P Dow Jones, czyli firma, która stoi za m.in. słynnymi indeksami z Wall Street.
Polska giełda zresztą często zachowuje się podobnie do innych "emergingów". Kapitał od nas ucieka, gdy rośnie niepokój inwestorów, wraca zaś, gdy rośnie apetyt na ryzyko. To typowa charakterystyka "emerginga". Nawet z analizy PAP Biznes na bazie danych Bloomberga wynika, że polskim akcjom, mimo dołączenia ich do grona przedstawicieli rynków rozwiniętych według FTSE Russell, wciąż bliżej do rynków wschodzących. Indeks FTSE Poland naśladuje trendy z rynków wschodzących, obrazowane przez indeks FTSE Russell Advanced Emerging Markets.
- Myślę, że jest to efektem splotu dwóch czynników. Cały czas jesteśmy klasyfikowani jako rynek wschodzący według MSCI, a jest to ważniejsza agencja tworząca benchmarki dla rynku akcji niż FTSE Russell” – uważa prezes Insignis TFI Grzegorz Witkowski. Zdaniem Witkowskiego, wciąż w świadomości wielu inwestorów Polska nie jest postrzegana jako rynek rozwinięty i pewnie jest na pograniczu, gdyż w niektórych aspektach należy do rynków rozwiniętych, a w niektórych wciąż do emerging markets.
Spółek dużo, lecz wybór kiepski
Nawet struktura głównych indeksów klasyfikuje nas jako kraj rozwinięty. Na GPW przeważają wprawdzie firmy prywatne, jednak ich udział w WIG-u czy WIG20 jest ograniczony. Szczególnie w indeksie blue chipów obserwujemy dominację spółek z pakietem kontrolnym w rękach Skarbu Państwa. Jest ich aż 11, czyli ponad połowa. Dodatkowo wagowo stanowią aż 67 proc. indeksu. W momencie, gdy globalni duzi gracze poszukują spółek dużych i płynnych, GPW ogranicza się dla nich w zasadzie do Skarbu Państwa, bądź kilku prywatnych wyjątków. To do inwestycji nie zachęca i stanowi jedną z przeszkód do realnego, a nie tylko papierowego awansu do grona rynków rozwiniętych.
Na problem ten zwraca udział także cytowany przez PAP Biznes Grzegorz Witkowski, zdaniem którego krótkoterminowo zmiana klasyfikacji polskich akcji miała pewne znaczenie, niemniej długoterminowo liczy się jedynie to, jak dużo interesujących spółek będzie na naszym parkiecie. - Reklasyfikacja geograficzna nie definiuje tego, co się dzieje na rynku akcji, gdyż indeksy są jedynie odzwierciedleniem koniunktury, na którą wpływ mają inne czynniki: np. fundamentalne – wyjaśnił Witkowski.
- Potrzeba nam dużo dobrych, płynnych spółek z perspektywami wzrostu, jak np. CD Projekt czy Dino Polska, aby zostać zauważonymi trwale przez inwestorów zagranicznych. Czynnikiem wspierającym koniunkturę na rynku akcji może być również inicjatywa Pracowniczych Programów Kapitałowych, lecz na jej efekty przyjdzie jeszcze poczekać – dodał.
Czekając na efekty
Z kolei cytowany przez PAP Biznes rzecznik GPW Paweł Lasiuk wskazuje, że efekty awansu odczujemy dopiero w przyszłości. - W związku z przebudową portfeli inwestorów, do jakiej zawsze dochodzi po awansie, ostatni rok był dla GPW okresem przejściowym. Pełne efekty przekwalifikowania będzie można ocenić dopiero po zakończeniu tego okresu. Może on trwać nawet kilka lat – ocenił Lasiuk.
Według rzecznika GPW przeklasyfikowanie polskich akcji otworzy krajowy rynek na nowych inwestorów z zagranicy. Największą korzyścią uzyskaną dzięki awansowi jest otwarcie GPW na zupełnie nową grupę inwestorów zagranicznych, dla których nadanie Polsce statusu rynku rozwiniętego to fundamentalna zmiana. Przyciągnięcie tych inwestorów na GPW to długofalowy proces – zauważył Lasiuk.
Ocenianie awansu na tym etapie może być więc zbyt pochopne. Z drugiej strony fakt, że przez wiele instytucji wciąż jesteśmy postrzegani wciąż jako rynek wschodzący sprawia, iż ciężko liczyć na to, że awans cudownie przełamie marazm na GPW. Szczególnie, że np. w opinii profesora Uniwersytetu Łódzkiego, Tomasza Miziołka, decyzja FTSE Russell sprzed roku nie wpłynęła znacząco na koniunkturę na polskim rynku akcji. Jego zdaniem, wynikało to przede wszystkim ze stosunkowo niewielkiego znaczenia indeksów FTSE Russell obejmujących rynki rozwinięte, zarówno, jeśli chodzi o fundusze zarządzane pasywnie, jak też fundusze zarządzane aktywnie. Kluczem zatem nadal wydaje się odbudowa płynności (np. poprzez PPK), czy poszerzanie oferty o ciekawe, duże spółki (w ostatnich latach za przykłady mogą robić Dino, czy Play)
Adam Torchała/PAP Biznes




















































