

W internecie bez większego trudu można zakupić tzw. dowód „kolekcjonerski”. Ponieważ nie różni się on niczym od oryginału, chętnie z takich „dokumentów” korzystają oszuści. Napisała do nas jedna z czytelniczek, która chce podzielić się swoją historią o tym, jak straciła mieszkanie przez dowód kolekcjonerski.
Temat dowodów kolekcjonerskich poruszaliśmy na łamach Bankier.pl wielokrotnie (zobacz tekst: "W internecie kwitnie handel fałszywymi dowodami osobistymi"). Tego typu dokumenty można legalnie nabyć w kilku firmach ogłaszających się w internecie. Ceny wynoszą od 300 do 700 zł. Producenci reklamują je jako „doskonałe kopie oryginałów” i zapewniają, że „wzory dokumentów są robione 1:1 na podstawie oryginalnych dokumentów”. Mają hologram, nadruk UV, mikrodruk oraz farbę OVI jak w oryginale. Taki sam wymiar i ten sam rodzaj plastiku. Na dokument można nanieść dowolne dane. Producenci polecają je jako doskonały pomysł na prezent lub niebanalną pamiątkę. Tyle teorii. W praktyce nie brakuje oszustów, którzy wydając 700 zł na „zabawny gadżet”, liczą na znacznie większy zwrot z inwestycji.
Sprzedam tanio mieszkanie, byle szybko
Napisała do nas pani Anna (imię zmienione), która chce podzielić się historią o tym, jak została oszukana przez osobę posługującą się takim dowodem. Pani Anna ma firmę zajmującą się obrotem nieruchomościami. Kilka tygodni temu odebrała telefon od osoby, która chciała sprzedać mieszkanie. Ponieważ cena była okazyjna, a lokalizacja bardzo dobra, pani Anna zdecydowała się spotkać z potencjalnym kontrahentem.
Przeczytaj także
– Powiedział, że ma do zrobienia biznes życia i musi szybko upłynnić kawalerkę w bardzo atrakcyjnej cenie – mówi oszukana. – Twierdził, że klient mu się wycofał, a czas go goni i musi sprzedać mieszkanie do końca tygodnia. Umówiliśmy notariusza i kupiliśmy mieszkanie – dodaje.
Wszystko poszło bez większych problemów. Klient podpisał protokół zdawczo-odbiorczy oraz przekazał klucze. Z powodu pilnego wyjazdu poprosił o dwa tygodnie na organizację wywozu mebli oraz rzeczy osobistych. – Przepisaliśmy liczniki. Czekaliśmy 2 tygodnie z wejściem do mieszkania. Klient się już nie odezwał, więc wystawiliśmy mieszkanie na sprzedaż – mówi pani Anna.
Pierwsze oszustwo z dowodem kolekcjonerskim
Zaczęli przychodzić potencjalni nabywcy i oglądać wystawione mieszkanie. Za którymś razem do pani Anny zadzwonił pracownik firmy i powiedział, że w mieszkaniu jest mężczyzna, który twierdzi, że jest właścicielem mieszkania. – Wysłałam mu skan aktu notarialnego, a pan wylegitymował się dowodem osobistym. Okazało się, że dane w akcie notarialnym były identyczne jak w dowodzie, nie zgadzała się tylko osoba, bo to nie był ten pan, który podpisywał akt notarialny – mówi pani Anna.
Jak się okazało, właściciel wynajął mieszkanie na kilka tygodni oszustowi, który się pod niego podszył. Złodziej wyrobił dowód osobisty na podstawie danych z umowy, pozyskał numer księgi wieczystej oraz dokumenty z urzędu niezbędne do sprzedaży. Podrobił zaświadczenie z administracji o braku zaległości w czynszu, założył konto w banku i wyłudził prawie 300 tys. zł.
Prawda wyszła na jaw tylko dlatego, że właściciel mieszkania, przebywający od dłuższego czasu w innym województwie, przyjechał na rodzinną imprezę i przy okazji przyszedł sprawdzić, czy z wynajmowanym mieszkaniem wszystko w porządku. Zrobił się podejrzliwy, bo stracił kontakt z najemcą. Traf chciał, że w tym samym czasie do mieszkania przyszedł pracownik firmy zajmującej się obrotem nieruchomościami z potencjalnym klientem. – Gdyby nie to spotkanie, być może właściciel, który mieszka w Bieszczadach, dowiedziałby się o tym, że już nie jest właścicielem po sprzedaży przez nas mieszkania kolejnemu klientowi – mówi pani Anna.
Drugie oszustwo z dowodem kolekcjonerskim
Sprawa trafiła do prokuratury. Jak się później okazało, umowa najmu z właścicielem mieszkania też została podpisana na dowód kolekcjonerski z danymi innej osoby, która rzeczywiście istnieje. Oszust pozyskał skądś dane i wyrobił duplikat dowodu. – W naszym kraju za podrobienie 100 zł idzie się do więzienia, a za kradzież 300 tys. przy użyciu podrobionego dowodu zostaje się bezkarnym – mówi rozżalona pani Anna. Sprawa jest w toku.
Jak to możliwe, że sprzedaż dowodów kolekcjonerskich jest legalną działalnością? Wszystko rozbija się o kruczki w przepisach. Osobie, która podrabia dokument należy udowodnić, że robi to z zamiarem popełnienia przestępstwa.
Należy udowodnić sprzedawcy, że dowód ma służyć przestępstwu
– Nie może stanowić przestępstwa zachowanie sprawcy, który podrabia lub przerabia dokument w celu innym niż wskazany w ustawie – tłumaczy Dawid Marciniak z biura prasowego Komendy Głównej Policji. – W omawianym przypadku oferent wyraźnie deklaruje, że produkowany przedmiot nie jest dokumentem i nie wolno go używać jako autentycznego. Brak jest zatem w obecnym stanie prawnym podstaw do ogłoszenia osobom produkującym takie przedmioty zarzutu fałszerstwa, jeśli czynność ogranicza się do naniesienia na nośnik informacji przekazanych przez klienta – mówi.
Ekspert zwraca uwagę, że problematyczne jest również postawienie producentowi zarzutu pomocnictwa w przestępstwie. W takiej sytuacji konieczne byłoby wskazanie konkretnego przestępstwa, które pomocnik miał ułatwić. – Należałoby wykazać w toku postępowania, że wytwórca takiego „dokumentu” wykonuje go w zamiarze (bezpośrednim lub ewentualnym) popełnienia konkretnego przestępstwa . W ocenie Biura Kryminalnego KGP przy ujawnieniu posłużenia się takim „dowodem osobistym” jako autentycznym w toku postępowania należy również ustalić rolę wystawcy „dokumentu kolekcjonerskiego” celem potwierdzenia lub wykluczenia jego współsprawstwa lub pomocnictwa w popełnieniu przestępstwa – tłumaczy Marciniak.
Problem dowodów kolekcjonerskich wkrótce zostanie jednak rozwiązany. W Sejmie prowadzone są prace nad ustawą zakazującą wytwarzania dokumentów, które można uznać za prawdziwe. „Kolekcjonerzy” nadal będą mogli kupować podróbki, ale oferenci będą musieli je produkować w innych rozmiarach niż oryginały.
