Rząd decyzję o zamknięciu dwunastu górnośląskich kopalń tłumaczył względami zdrowotnymi. Statystyki pokazują jednak, że decyzja ma drugie dno i to wcale nie kwestia zachorowań była głównym kryterium zamykania kopalń.
W poniedziałek rząd podjął decyzję o zamknięciu 12 kopalń węgla kamiennego. 10 z nich należy do Polskiej Grupy Górniczej, 2 do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Decyzja wzbudziła spory opór górników, którzy mimo obietnicy postojowego płatnego na poziomie 100 proc. (przywilej względem innych poszkodowanych w koronakryzysie grup), sugerowali, że wstrzymanie pracy w kopalniach może być wstępem do ich likwidacji. Ministerstwo Aktywów Państwowych odbijało piłeczkę, twierdząc, że o trwałym zamykaniu nie ma mowy, a tymczasowe wstrzymanie prac związane jest z licznymi ogniskami zachorowań, jakie pokazują się w kopalniach.
Na pierwszy rzut oka tłumaczenie ministerstwa ma ręce i nogi, to bowiem głównie województwo śląskie i znajdujące się tam kopalnie odpowiadają za wysokie statystyki koronawirusowych zakażeń. Minister Zdrowia skomentował nawet rosnące krajowe wyniki słowami: "Gdybyśmy nie wymazywali wszystkich górników, to mielibyśmy ewidentnie spadki". I choć do samej wypowiedzi ministra można czynić zarzuty, nie zmienia to faktu, że problem koronawirusa w kopalniach istnieje. W poniedziałek głównie za sprawą górnośląskich kopalni, liczba nowych zakażeń sięgnęła rekordowego poziomu 599 osób.


Zamykaniu kopalni towarzyszy jednak bardzo pokrętna logika, czego świetnym przykładem jest Jastrzębska Spółka Węglowa. - W kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej potwierdzono 2771 przypadków zarażenia koronawirusem. W Pniówku jest to 1587 osób, 1148 osób w Ruchu Zofiówka, 13 w kopalni Jastrzębie-Bzie, 10 osób w kopalni Budryk i 13 w Ruchu Borynia. Na kwarantannie przebywa 196 osób - brzmiał wczorajszy komunikat o zakażeniach w JSW. Które dwie kopalnie zamknięto? Pniówek i Zofiówkę? Nie, Budryk i Knurów-Szczygłowice.
Rodzaj węgla prawdę Ci powie
Teoretycznie w ruchu ministerstwa nie ma żadnej logiki, wystarczy jednak szybkie spojrzenie na statystyki kopalń, aby znaleźć trop prowadzący do rozwikłania zagadki. Węgiel węglowi nierówny. Pniówek i Zofiówka to w zasadzie niemal jedynie produkcja węgla koksowego, głównie ortokoksowego, przeznaczonego do produkcji koksu wielkopiecowego. Budryk i Knurów-Szczygłowice to z kolei węgle gazowo-koksowe, ale i energetyczne. Te ostatnie w 2019 roku stanowiły 53 proc. produkcji w Knurowie i Szczygłowicach i aż 72,5 proc. w Budryku.


W przypadku Jastrzębskiej Spółki Węglowej zamykaniem kopalni kierowało zatem nie kryterium koronawirusowe, a produkcyjne. Jeżeli kierowano by się ogniskami zakażeń, należałoby zamknąć Pniówek i Zofiówkę, te jednak są zbyt ważne dla JSW i produkują przede wszystkim węgiel koksujący. Zamknięto zaś dwie kopalnie, które w koronawirusowych statystykach uwagi nie zwracają, ale jako jedyne w grupie mają przewagę produkcji węgla energetycznego.
Pandemię w PGG poprzedziły spory płacowe
Trop ten wydaje się tym atrakcyjniejszy, że aż 10 kopalni zamknięto w Polskiej Grupie Górniczej, a więc firmie specjalizującej się w węglu energetycznym. A przypomnijmy, że to głównie węgla energetycznego dotyczy obecnie górniczy problem. Już w zeszłym roku z powodu wysokich kosztów polski węgiel był nieatrakcyjny. Mimo rekordowych cen węgla PGG zanotowała w 2019 roku stratę. Wiele ton zamiast do elektrowni trafiało na zwały (na koniec kwietnia leżało tam 7,7 mln ton), ministerstwo zaś by ratować sytuację posunęło się nawet do pachnącego komuną pomysłu centralnego magazynu węgla, który problemu oczywiście nie rozwiązał. Sam Sasin w lutym zaś dawał jeszcze górnikom podwyżki, mimo iż to właśnie wysokie koszty były przyczyną strat PGG. Znów wygrała górnicza groźba wyjazdu na pikietę do Warszawy, która do tej pory skutecznie pomagała forsować górnicze postulaty, nawet jeżeli były to absurdalne z ekonomicznego punktu widzenia podwyżki w nierentownej spółce.
Przeczytaj także
Gdy przyszła pandemia, problem braku rentowności jednak urósł jeszcze bardziej. W związku z lock-downem spadło zapotrzebowanie na energię i z rynku wyparte zostały najdroższe źródła węglowe. Popyt na węgiel znów spadl i to na tyle, że PGG chciała ograniczyć produkcję z 5 do 4 dni w tygodniu, przy okazji tnąc koszty. Projekt storpedowali górnicy, którzy nie chcieli się zgodzić na cięcia wypłat. Doszło nawet do tego, że minister Sasin - jak wynika z relacji świadków - miał zagrozić, że jeżeli porozumienie nie zostanie osiągnięte, PGG złoży papiery upadłościowe. Negocjacje wkrótce odeszły jednak na drugi plan, pojawiające się ogniska koronawirusa w kopalniach przetrzebiły bowiem kadry górnicze, a tysiące pracowników węglowych firm objętych zostało kwarantanną.
Dekarbonizacja na horyzoncie
Tło sprawy jest jednak jeszcze szersze. Kontrolowane przez Skarb Państwa spółki energetyczne coraz śmielej mówią o dekarbonizacji i zielonych inwestycjach. Liczą na wydzielenie specjalnego państwowego podmiotu, do którego trafiłyby aktywa węglowe i który uwolniłby je od węglowego balastu. W związku z ograniczaniem węgla w miksie może pojawić się jednak problem z popytem na węgiel energetyczny. To, że rząd zaczyna rozumieć powagę sytuacji widać choćby po historii Ostrołęki C. Projekt kolanem dopychano w technologii węglowej, by zapewnić popyt na węgiel, ostatecznie wygrał jednak gaz. Energia z węgla przy obecnych obostrzeniach (opłaty za CO2) jest coraz mniej opłacalna, do tego dochodzą problemy z pozyskaniem finansowania, coraz więcej instytucji bowiem wpisuje paliwa kopalniane na swoją czarną listę.
Wydaje się zatem, że bez cięć po stronie produkcji węgla się nie obędzie. Z tej perspektywy nie dziwi, że górnicy protestują, nawet mimo obietnicy 100-proc. postojowego. Tym bardziej że kopalni nie da się ot tak zatrzymać. Przestoje generują różne ryzyka: pożarowe, metanowe, wodne, pracuje także górotwór. Wszystko to przekłada się na pogorszenie bezpieczeństwa, stąd zamykanie kopalni to ostateczność. Choć MAP gwarantuje, że o permanentnym zamykaniu kopalń nie ma mowy, to jednak warto wspomnieć, że ten sam MAP kierował się w wyborze kopalń do tymczasowego wygaszenia nie - jak deklarował - kryterium koronawirusowym, a ekonomicznym.