Nagłe pojawienie się dekarbonizacyjnych trendów w UE to zdaniem ministra Jacka Sasina spora przeszkoda przy budowie węglowej Ostrołęki C. Problem, że antywęglowe nastroje Brukseli to nic nowego, a zaskoczenie ministra mocno dziwi i potwierdza rządowy brak szerszego spojrzenia na energetykę.
W poniedziałkowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" minister aktywów państwowych Jacek Sasin został zapytany m.in. o przyszłość Ostrołęki C, nazywanej ostatnią węglową elektrownią Europy. Negatywnie do projektu odnoszą się m.in. inwestorzy, którzy boją się tak drogiego projektu węglowego, w momencie gdy Unia węglowi mówi głośnie "nie".
- Nie ukrywam, że są inwestycje rodzące problemy. Jedną z nich stanowi Ostrołęka, będąca rzeczywiście kłopotem dla inwestorów, czyli Energi i Enei. Od czasu podjęcia decyzji o realizacji radykalnej zmianie uległo rynkowe otoczenie. Mamy unijną politykę klimatyczną wywierającą presję na odejście od węgla, która utrudnia pozyskanie finansowania dla inwestycji węglowych. Dlatego trzeba poważnie przeanalizować sens takiego projektu - odpowiedział Jacek Sasin.
Z jednej strony cieszyć może fakt, że minister dostrzega problematyczność inwestycji. Z drugiej mocno zastanawia, że "unijną politykę klimatyczną" minister nazywa "radykalną zmianą rynkowego otoczenia". Prawo i Sprawiedliwość brnęło w ten projekt, mimo że budził on kontrowersje od lat. Wypowiedź Jacka Sasina jest zatem co najmniej kontrowersyjna, szczególnie że podejście UE do węgla znane jest od dawna. Być może jednak to polityczny manewr, który ma przygotować grunt pod zmianę kursu.
Rząd wbił łopatę mimo długiej listy wątpliwości
Ale po kolei. Elektrownia była oczkiem w głowie poprzedniego ministra aktywów państwowych (wówczas nazywanego Ministerstwem Energii) Krzysztofa Tchórzewskiego. Jeszcze w 2019 roku minister posiadające z ramienia rządu zwierzchnictwo nad projektem było silnie "za" budową Ostrołęki C. Ba, w październiku 2018 roku wbito nawet symboliczną pierwszą łopatę. I to mimo faktu, iż projekt już wtedy miał problemy z pozyskaniem finansowania.


Rząd świadomość, że projekt bez pomocy nie będzie rentowny, miał już wcześniej. Przede wszystkim walczono w Brukseli o tzw. rynek mocy, czyli wypłaty dla elektrowni konwencjonalnych, w tym Ostrołęki C, za gotowość do produkcji prądu, a nie tylko za jego produkcję. Wsparcie udało się wywalczyć (to zatem pozytywna, a nie negatywna zmiana otoczenia), projektu to jednak nie uratowało. W opłacalność uderzają m.in. opłaty za emisję CO2, które obowiązują od przeszło dekady. I fakt, że ostatnie ich mocne wzrosły dodatkowo podkopały projekt Ostrołęki C, problem jednak, że jej opłacalność kwestionowano jeszcze przy niższych cenach zezwoleń.
Projekt już raz zarzucono
Najlepszym dowodem na to niech będzie to, że w 2012 roku zarzucono pierwszy projekt budowy Ostrołęki C, właśnie ze względu na niepewność co do rentowności elektrowni przy ogromnej skali całego projektu. Energa - spółka odpowiedzialna za projekt - nie mogła przekonać do współudziału w nim żadnego partnera. - Warunki rynkowe oraz otoczenie prawne sprawiają, że samodzielna realizacja podobnego projektu stałaby w sprzeczności z głównymi założeniami realizowanego przez Grupę Energa programu inwestycyjnego, które mówią o rozważnym zarządzaniu ryzykiem biznesowym - informowała z kolei spółka w oświadczeniu z czerwca 2014 roku, a więc niewiele ponad rok przed przejęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Jednocześnie dodawała wówczas, że zawieszenie tego projektu nie wpłynie na bezpieczeństwo energetyczne Polski.


Do projektu powróciło jednak Prawo i Sprawiedliwość po namowach lokalnych polityków. Projekt zatem już wtedy był kontrowersyjny. Niby na partnera dobrano Eneę, czyli inną rządową spółkę (co było zapewne decyzją polityczną, a nie ekonomiczną), ale problem, jaki Energa miała wcześniej, nie zniknął. Mówiło się nawet, że nie popiera go premier Morawiecki, który ma świadomość jego nierentowności, a co za tym idzie - problematycznym okazało się finansowanie projektu przez narodowe banki. Stąd też Energa i Enea musiały ruszyć po zewnętrzne finansowanie, luka wynosiła bowiem przeszło 3 mld zł. Zagraniczne banki jednak coraz mniej chętnie patrzyły na projekty węglowe, szczegłólnie o tak wątpliwej rentowności. Nic się zatem nie zmieniło, jak wcześniej nie można było znaleźć partnera, tak i teraz.
Problemem Ostrołęki C nie jest zatem nagła "radykalna zmiana otoczenia i polityki UE" w ostatnim czasie, jak próbuje przekonać Jacek Sasin. To złe założenia leżące u podstaw projektu, z od początku kontrowersyjną kwestią rentowności na czele. O tym, że Ostrołęka będzie przepalała pieniądze, mówił nie tylko poprzedni zarząd Energi, ale także i NGO, analitycy oraz dziennikarze. W projekt jednak za Tchórzewskiego uparcie brnięto.
Ostrołęka C - jak wyjść z tego z twarzą
Być może jednak Prawo i Sprawiedliwość przejrzało na oczy, co sugerować mogło już pożegnanie się z ministrem Tchórzewskim. Trudno Sasina rozliczać z błędów Tchórzewskiego, rządy Prawa i Sprawiedliwości jednak już jak najbardziej można. Jeżeli projekt ten był realizowaną na siłę fanaberią jednego człowieka, to dlaczego odpowiadał on za tak newralgiczny sektor jak energetyka przez cztery lata? Zamiast strzelać sobie w stopę podważaniem kompetencji promowanego przez cztery lata Tchórzewskiego, być może znaleziono nowy sposób na wyjście z twarzą z projektu "Ostrołęka C". Zwalić winę na "złą Unię". To robił już i sam Tchórzewski pod koniec swojej kadencji, teraz podobną retorykę zastosował i Sasin. Problem, że taką retorykę ciężko obronić, projekt bowiem od początku był wątpliwy.


Ostrołęka jest ważna także z innego powodu. Pokazanie, szczególnie przy tak napiętej sytuacji w górnictwie, że rząd rezygnuje z własnej woli z budowy elektrowni węglowej, mogłoby wywołać kolejną falę protestów dobrze zorganizowanych górników. Tego w Prawie i Sprawiedliwości zapewne też chcą uniknąć, szczególnie że wybory prezydenckie za pasem.
Minister buduje poduszkę
Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na kolejną wypowiedź Jacka Sasina. - Sprawa Ostrołęki wiąże się z decyzjami w sprawie przyszłości energetyki węglowej. Dwa tygodnie temu uczestniczyłem w podpisaniu umowy na budowę bloków gazowych w elektrowni Dolna Odra i na pewno jest to kierunek, w którym chcielibyśmy podążać. Gaz jest dostępny, mniej emisyjny i w ostatecznym rozrachunku daje tańszą energię. Chcemy również rozwijać projekty związane z innymi odnawialnymi źródłami energii, np. farmy wiatrowe na Bałtyku. Ale węgiel pozostanie nadal ważnym surowcem energetycznym i szybko od niego nie odejdziemy - tłumaczy Sasin. Minister próbuje zatem wyraźnie budować poduszkę na wypadek wygaszenia projektu Ostrołęka C.
Pomóc w tym może przejęcie Energi przez Orlen. Choć to oczywiście przerzucanie problemu z jednej kieszeni do drugiej, bo de facto obie firmy kontroluje Skarb Państwa. Nie wykluczone jednak, że po ewentualnym przejęciu pojawi się strategia komunikacji, że Orlen realizuje swoją strategię i jeżeli w niej nie znalazłoby się miejsce na Ostrołękę C, to nie będzie to wina Skarbu Państwa. Sam Sasin we wspominanym wywiadzie mówi zresztą: "Pojawiła się także nowa okoliczność, czyli zaangażowanie w przedsięwzięcie Orlenu. Czy kupi on Energę, która uczestniczy w projekcie elektrowni węglowej? To może mieć w tym momencie kluczowe znaczenie". Warto jednak podkreślić, że póki co przyszłość Ostrołęki C nie jest przesądzona, a powyższe to jedynie luźne rozważania na temat możliwych scenariuszy.
Rządy wiedziały o problemie, ale efekt był odwrotny
Na wypowiedź ministra Sasina warto także spojrzeć nieco szerzej, z punktu długoterminowej polskiej polityki energetycznej. W ogłoszonej w 2010 roku Polityce Energetycznej Polski już we wstępie akcentowano wyzwanie, jakim są zmiany klimatyczne i idąca za nimi polityka dekarbonizacyjna. Zakładano wówczas, że Polska do 2020 roku zmniejszy udział węgla w miksie energetycznym? I co? I nic. Udział węgla wzrósł, a Prawo i Sprawiedliwość wyskoczyło z pomysłem reaktywacji projektu Ostrołęka C.


Oczywiście dalsze brnięcie w węgiel to nie tylko zarzut do Prawa i Sprawiedliwości, ale też wcześniejszych rządów. Jak jednak minister może być zaskoczony trendami dekarbonizacyjnymi, skoro już 10 lat temu przedstawiano je jako główne wyzwanie energetyki? Najbardziej smutny wniosek to jednak ten, że kolejne rządy miały świadomość tego, że polityka UE będzie problemem dla polskiej energetyki i przez ostatnią dekadę nic z tym nie zrobiły. Oczywiście teraz ruszył program "Mój Prąd", a spółki energetyczne zapowiadają zieloną rewolucję, wciąż jednak udział węgla w miksie jest wyższy niż w 2010 roku. I co istotne, to przede wszystkim zasługa węgla brunatnego, a więc jeszcze mniej ekologicznego od węgla kamiennego. Szerzej problem ten opisywaliśmy w artykule "Stracona dekada polskiej energetyki".