W obliczu spowolnienia gospodarczego i zaognienia wojny handlowej z USA Pekin sięga po sprawdzone rozwiązania. W II kwartale Chiny odnotowały najwyższą od półtora roku nadwyżkę na rachunku bieżącym.

W ubiegłym roku Państwo Środka było o włos od pierwszego od 25 lat deficytu na rachunku bieżącym i wielu ekspertów, w tym analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, spodziewało się, że wkrótce ten "kopernikański przewrót" w światowej gospodarce nastąpi.
Na razie ta wizja wyraźnie się oddala, bo chińska gospodarka znalazła się w tarapatach na skutek trwającej do niedawna kampanii ograniczania ryzyk w sektorze finansowym (czytaj: zmniejszeniu przedsiębiorstwom dostępu do kredytu, szczególnie z bankowości cienia) oraz narastającego konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi. Ponadto osłabienie juana (skłaniające kapitał do ucieczki zza Muru) i ambicje ekspansji zagranicznej (chwilowo ograniczone) powodują, że Chiny wciąż potrzebują finansowej poduszki bezpieczeństwa, czyli dolarów. Z drugiej strony mogą sobie pozwolić na ograniczenie importu, ponieważ w ubiegłym roku zbudowały prawdopodobnie potężne zapasy ropy oraz chipów - dwóch najważniejszych towarów sprowadzanych z zagranicy.

W zestawieniu z PKB saldo rachu bieżącego znajduje się na wzrostowej ścieżce już od 5 kwartałów.

Relatywnie wysoka nadwyżka na rachunku bieżącym jest efektem rosnącej nadwyżki w handlu towarowym przy spadającym deficycie w handlu usługami.
Eksport towarów zza Muru trzyma się mocno pomimo sankcji Trumpa - w II kwartale przedsiębiorstwa działające w Państwie Środka sprzedały za granicę towary o wartości blisko 610 mld dol. (czwarty wynik w historii), czyli o 0,3 proc. więcej niż przed rokiem. Tymczasem import towarów zmniejszył się o 4,5 proc., do 481 mld dol.

W ograniczeniu importu część ekspertów doszukuje się oznaki słabości chińskiej gospodarki. Jednak dane tamtejszego urzędu statystycznego wskazują na spadek importu z USA (spowodowany cłami oraz polityczną decyzją o ograniczeniu bądź zaprzestaniu importu niektórych surowców) oraz z krajów azjatyckich, tj. Korea Południowa, Japonia czy Singapur, które, wraz z Chinami, są po prostu ogniwami globalnego łańcucha wartości w sektorze elektronicznym. Do Państwa Środka sprowadza się półprodukty, by wytworzyć z nich gotowy produkt i sprzedać za granicę, a nie konsumować za Murem.
Jak zatem rozumieć spadek importu tych towarów? Po pierwsze, przedsiębiorstwa działające w Chinach mogły w ubiegłym roku zgromadzić wystarczające zapasy, które teraz stopniowo zużywają. Po drugie, w obliczu wojny handlowej firmy spodziewają się mniejszego popytu na elektronikę z Chin, więc nie sprowadzają do Państwa Środka tylu komponentów co w przeszłości, bo nie mają takiej potrzeby. Po trzecie, biznes mógł się przestraszyć wojny handlowej i przenieść część produkcji za granicę, by uniknąć taryf Trumpa. To właśnie zmiany globalnych łańcuchów produkcji mogą być jedną z intencji prezydenta USA i jedną z najistotniejszych konsekwencji konfliktu na linii Waszyngton-Pekin. Jednak na potwierdzenie tej hipotezy przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Podobnie jak w przypadku wyliczeń za poprzedni kwartał można te dane interpretować jako przejaw zapobiegliwości obywateli kraju za Murem, przygotowujących się na trudne czasy, można również jako dane potwierdzające, że trudne czasy już nadeszły. Anegdotyczne dowody wskazują również na to, że spadek wydatków na podróże może być efektem zacieśnienia kontroli odpływu kapitału przez Pekin. Nie od dziś wiadomo, że za tymi wydatkami nierzadko kryją się próby wyprowadzenia oszczędności z kraju, gdzie znajdują się w zasięgu rąk komunistycznych władz. A tym w obecnej sytuacji szczególnie zależy na utrzymaniu dolarowej poduszki bezpieczeństwa.
Maciej Kalwasiński
