Na dzień przed wprowadzeniem podwyżki ceł na chiński eksport do USA Donald Trump wyjaśnia, że Chiny "złamały umowę" na finiszu negocjacji, a Pekin zapowiada retorsje.


Podczas środowego przemówienia na wiecu wyborczym Donald Trump rzucił więcej światła na niedzielną zapowiedź podwyżki ceł na towary sprowadzane z Chin do USA. - Wiecie, dlaczego podnosimy cła? Bo złamali umowę (...) Nie mogą tego robić, więc zapłacą - powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych. Słowa te padły na kilkanaście godzin przed przybyciem do Waszyngtonu wicepremiera Chin Liu He, który odpowiada za negocjacje handlowe z Amerykanami.
Trump dodał, że "USA nie ustąpią, póki Chiny nie przestaną oszukiwać naszych pracowników i kraść nasze miejsca pracy". "Tak się stanie. W przeciwnym wypadku nie musimy robić z nimi interesów. Możemy wytwarzać produkty tutaj, jeśli będziemy musieli - tak, jak robiliśmy to kiedyś" - mówił.
Wypowiedzi Trumpa wpisują się w trwającą od kilku dni zaskakującą eskalację napięcia na linii Waszyngton-Pekin. Gdy wydawało się, że negocjacje między stronami nieuchronnie zbliżają się do zawarcia (niesatysfakcjonującego) porozumienia, prezydent USA napisał na Twitterze, że już w piątek zostanie ogłoszona odkładana od początku roku podwyżka taryf na 200 mld dol. importu zza Muru. Zgodnie z pierwotnym planem amerykańskiej administracji cła miały wzrosnąć od 1 stycznia tego roku, ale na skutek "rozejmu z Buenos Aires", a potem postępu w negocjacjach, Waszyngton odsuwał termin ich implementacji.
Co spowodowało gwałtowną zmianę stanowiska Amerykanów? Waszyngton wskazuje, że Chińczycy wykonali woltę na finiszu negocjacji i zdecydowali się na wycofanie z wcześniej uzgodnionych zobowiązań. Reuters podał, powołując się na anonimowe źródła, że Pekin przysłał w piątek do Waszyngtonu depeszę, zawierającą poprawki do liczącego blisko 150 stron projektu umowy. Miała ich do tego skłonić rzekoma słabość Trumpa i gospodarki USA. Źródła "The Wall Street Journal" twierdzą, że takie przekonanie miało po stronie chińskich ekspertów powstać po przeczytaniu wpisów prezydenta Stanów Zjednoczonych na Twitterze, w których Trump starał się wywrzeć presję na Rezerwę Federalną, by ta obniżyła stopy procentowe. Jako że politykę monetarną luzuje się standardowo w obliczu gospodarczych problemów, Chińczycy wywnioskowali, że za Oceanem nie dzieje się najlepiej i jest okazja "przycisnąć" przeciwnika.
Gdyby faktycznie takie argumenty miały zaważyć na tak istotnej decyzji o strategii negocjacyjnej, byłby to pokaz wyjątkowej nieudolności chińskich ekspertów. Amerykańska gospodarka ma się bowiem dobrze - jak pisze Ignacy Morawski z portalu SpotData. Pekin powinien raczej upatrywać szans w skłonności Trumpa do zawarcia umowy korzystnej wizerunkowo, a niekoniecznie faktycznie zmieniającej relacje między dwoma największymi gospodarkami świata. Z drugiej strony los negocjacji i tak mógł być przesądzony, ponieważ w amerykańskim społeczeństwie i klasie politycznej rosną obawy i sprzeciw wobec wzrostu Państwa Środka.
Tym niemniej nagła decyzja o podniesieniu taryf zaskoczyła cały świat. Chińskie giełdy tąpnęły, a Pekin przez kilkanaście godzin nie mógł zebrać się do wygłoszenia jasnej odpowiedzi. Pod znakiem zapytania stanęły zaplanowane na ten tydzień rozmowy w Waszyngtonie. W końcu z Państwa Środka nadeszła odpowiedź - chińska delegacja wybiera się do USA (komunikat w poniedziałek), na jej czele stanie wicepremier Liu (wtorek), ale już nie jak donosi "WSJ" jako specjalny przedstawiciel Xi Jinpinga, ale główny negocjator po stronie ChRL, a w razie podwyżki ceł przez Amerykanów, Chiny "z wielkim żalem będą zmuszone zastosować środki odwetowe" (środa). W czwartek przed południem polskiego czasu chińskie ministerstwo handlu poinformowało, że "Chiny nie ulegną żadnej presji i poczyniły przygotowania do reakcji na wszelkiego rodzaju możliwe wyniki" negocjacji w Waszyngtonie. Mają jednak nadzieję, że Stany Zjednoczone "będą skłonne rozwiązać problemy na drodze dialogu".
Eskalacja amerykańsko-chińskiego konfliktu nie sprzyja wzrostom na światowych giełdach. W czwartek po raz kolejny mocno spadały azjatyckie indeksy. Shanghai Composite stracił niemal 1,5 proc., nieco mniej (-1,4 proc.) zniżkował jego odpowiednik z Shenzhen, a nieco mocniej zrzeszający największe spółki z obu chińskich giełd CSI300 (-1,85 proc.). Jeszcze mocniej spadały wyceny spółek w Hongkongu i Korei Południowej, gdzie Hang Seng idzie o 2,3 proc. w dół, a Kospi zamknął sesję ponad 3 proc. pod kreską. Z kolei japoński Nikkei stracił dziś niespełna 1 proc. Warto również zwrócić uwagę na trwające stopniowe osłabienie chińskiego renminbi - za dolara płaci się już ponad 6,81 juana.
Maciej Kalwasiński