

W poniedziałek nad ranem kurs USD/JPY osiągnął najwyższy poziom od października 1998 roku, przebijając maksima sprzed 20 lat. Analitycy zgodnie twierdzą, że źródłem słabości japońskiej waluty jest skrajna rozbieżność między polityką banków centralnych po obu stronach Pacyfiku.
Nad ranem za dolara płacono nawet 135,22 jenów, czyli najwięcej od października 1998 roku. To ciut więcej niż 135,19 jenów odnotowanych w styczniu 2002 roku. Te kosmetyczne różnice nie zmieniają jednak zasadniczego faktu: tylko przez ostatnie trzy miesiące japońska waluta straciła prawie 12% wobec dolara amerykańskiego.
Tego typu zmienność byłaby istotna nawet w wykonaniu waluty jakiegoś egzotycznego rynku wschodzącego. Tymczasem mówimy o jednej z czterech głównych walut wymienialnych i pieniądzu używanym w trzeciej największej gospodarce świata (czwartej, jeśli policzyć strefę euro jako całość).
Zobacz także
W opinii analityków głównym źródłem słabości jena jest skrajnie ekspansywna polityka monetarna prowadzona przez Bank Japonii, który w dalszym ciągu masowo skupuje obligacje, aby utrzymać rentowność 10-letnich papierów skarbowych w pobliżu zera (a dokładnie na poziomie 0,25%). Tylko dziś BoJ zapowiedział, że we wtorek wyda pół biliona jenów (3,5 mld USD) na interwencyjny skup obligacji rządowych.
Dla porównania, Rezerwa Federalna w czerwcu rozpoczęła proces redukcji swojej sumy bilansowej (ilościowe zacieśnienie polityki monetarnej – QT), efektywnie ściągając płynność z systemu bankowego. Bank Japonii tymczasem robi coś dokładnie przeciwnego – zwiększa QE (ilościowe poluzowanie), aby utrzymać rentowności 10-letnich obligacji skarbowych na absurdalnie niskim poziomie.
Obligacje dyktują kursy
W rezultacie z każdym tygodniem powiększa się różnica pomiędzy rentownością obligacji japońskich a amerykańskich. Podczas gdy „samuraje” płacą zaledwie 0,25%, to takie same 10-letnie Treasuries oferują obecnie ponad 3,23% rocznie w terminie do wykupu. Niewiele mniej płacą 2-letnie obligacje rządu USA (obecnie 3,2%), co z kolei jest najwyższą wartością od 2007 roku.
Różnica wynika z odmiennego podejścia banków centralnych do problemu inflacji. Rezerwa Federalna w odpowiedzi na najwyższą o 40 lat inflację CPI zaczęła wreszcie podnosić stopy procentowe i zdaniem uczestników rynku będzie to robić przynajmniej do końca roku. Z notowań kontraktów terminowych wynika, że do końca grudnia stopa funduszy federalnych znajdzie się na poziomie 3,25-3,75% wobec 0,75-1,00% obecnie.
- Wszystko, co mogło pójść źle z punktu widzenia jena, poszło źle – skwitował Paul Mackel, szef globalnych strategii walutowych w HSCB cytowany przez agencję Reuters. – Teraz wielkim znakiem zapytanie jest to, czy japońscy inwestorzy zaczną zmieniać swoje zabezpieczenie przed ryzykiem walutowym, co mogłoby doprowadzić do bardziej trwałego popytu na zagraniczne waluty – dodał Mackel.
Przez trzy poprzednie dekady Bank Japonii usilnie próbował zwiększyć inflację, prowadząc skrajnie ekspansywną politykę pieniężną. Udało się dopiero niedawno. W maju inflacja CPI w Japonii sięgnęła 2,5% i po raz pierwszy od 7,5 lat przekroczyła 2-procentowy cel BoJ.
Japońska inflacja jest w znacznej mierze „importowana” poprzez wpływ galopujących cen surowców energetycznych oraz żywności. Nie jest to więc ten rodzaj inflacji, który chciałby widzieć Bank Japonii. „Ostatni drukarze świata” mają więc poważny dylemat. Czy nadal dokarmiać inflacyjnego potwora, ryzykując przy tym kryzys walutowy, czy też podążyć śladami Fedu i zerwać z polityką zerowych stóp procentowych.
Krzysztof Kolany
