Na barkach amerykańskiego konsumenta stoi duża część światowej gospodarki – od producentów z USA po ich dostawców z całego świata. Dlatego dane o sprzedaży detalicznej w Stanach Zjednoczonych przyciągają dużą uwagę.
W lipcu sprzedaż wyraźnie rozczarowała i od razu zaczęły pojawiać się pytania, czy to przypadkiem nie jest znów efekt obaw o koronawirusa i jego odmiany delta, która szybko rozprzestrzenia się w tym kraju. Ale wiele wskazuje, że nie – to raczej efekt przesunięcia konsumpcji w kierunku usług. Widać to po wysokim wzroście odwiedzalności restauracji, jedynej branży usługowej uwzględnionej w danych o sprzedaży detalicznej. Życie kulinarne w USA wróciło już całkowicie do przedkryzysowej normy.




W lipcu sprzedaż detaliczna w Stanach Zjednoczonych obniżyła się o 1,1 proc. wobec czerwca, czyli więcej, niż oczekiwali ekonomiści rynkowi (mediana prognoz wynosiła -0,3 proc.). Ta negatywna niespodzianka może nie przyciągnęłaby większej uwagi, gdyby nie fakt, że ostatnio niektóre wskaźniki nastrojów konsumentów zachowują się podejrzanie źle. Na przykład indeks nastrojów konsumentów Uniwersytetu Michigan spadł do najniższego poziomu od dziesięciu lat – niższego niż w szczycie pandemii. Czy konsumenci boją się tak bardzo o powrót pandemii? A może boli ich wysoka inflacja?
Trzeba jednak dostrzec, że negatywnych zjawisk wciąż jest mało. Sama sprzedaż detaliczna wciąż znajduje się znacząco powyżej trendu historycznego, napędzana dużymi transferami fiskalnymi. W ujęciu rok do roku sprzedaż wzrosła w lipcu aż o 13,3 proc. – w Europie możemy pomarzyć o takiej dynamice. Nastroje konsumentów w niektórych badaniach są słabe, ale w innych wciąż mocne (np. w badaniu Conference Board).
A co ważne, w szczegółowych danych nie widać, by konsumenci wykazywali objawy społecznego strachu. Obroty w restauracjach i innych punktach kulinarnych wzrosły w lipcu o 1,7 proc. w stosunku do czerwca i znajdują się już 2 proc. powyżej przedkryzysowego trendu. Czyli Amerykanie kupują w restauracjach tyle, ile kupowaliby bez kryzysu (choć w jakiejś niedużej mierze jest to też efekt inflacji). Można powiedzieć, że jest to dobitny znak, że społeczeństwo amerykańskie wróciło do jako takiej normalności. Niestety w innych częściach świata sytuacja jest dużo gorsza, ale to temat na oddzielny artykuł.
Dlatego rynek finansowy nie przyjął danych o sprzedaży detalicznej źle. Po publikacji tych danych dolar umocnił się wobec euro, a rentowności obligacji wzrosły.
W takim zachowaniu rynku pomogły też bardzo dobre dane o produkcji przemysłowej w Stanach Zjednoczonych. W lipcu produkcja wzrosła o 0,9 proc. wobec czerwca, znacznie szybciej od oczekiwań. Jest to najlepszy wynik od marca, co oznacza, że na razie ograniczenia w dostawach surowców i materiałów mają mały wpływ na aktywność przemysłową w USA. Ciekawe, że pod tym względem Ameryka też wygląda znacznie lepiej od Europy Zachodniej, gdzie wpływ ograniczeń podażowych jest wyraźnie widoczny.