Gospodarstwa domowe o niższych dochodach bardziej odczuwają wzrost cen żywności niż gospodarstwa zamożniejsze, dlatego postrzegają inflację jako wyższą niż jest w rzeczywistości - mówi w rozmowie z PAP prezes Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych dr Bohdan Wyżnikiewicz.


PAP: Ostatnie dane GUS na temat inflacji mówią, że w czerwcu ceny były wyższe o 2,6 proc. rok do roku, co jest zgodne z celem inflacyjnym NBP w wysokości 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. W moim osiedlowym sklepie spożywczym wędliny podrożały o prawie 20 proc. w ostatnim czasie, ziemniaki kosztują ponad 4 zł, ekstremalny przykład to pietruszka, za którą trzeba płacić 24 zł za kilogram. Czy GUS czegoś nie zauważył?
dr Bohdan Wyżnikiewicz, prezes Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych: Inflacja to średnia ruchu cen w miesiącu. Żeby ją obliczyć, bierze się pod uwagę tzw. koszyk inflacyjny, czyli strukturę wydatków - ile wydajemy na żywność, na transport, mieszkanie, zdrowie, ubrania, telekomunikację, itd. Ustala się go na podstawie badań wydatków gospodarstw domowych, które są prowadzone regularnie przez Główny Urząd Statystyczny. Na początku każdego roku koszyk jest korygowany, aby odzwierciedlał strukturę wydatków w poprzednim roku. W Polsce robi się to częściej niż w innych krajach.
Przeczytaj także
Jeśli chodzi o ceny żywności, to mają one wagę (udział w wydatkach - PAP) ok. 24 proc. i jest ona utrzymywana w tej wysokości od dłuższego czasu. W żywności są produkty, jak nowalijki, czy wędliny, które ostatnio drożały, ale są też takie, które nie podrożały, np. makaron, czy ryby w puszkach. Niektóre nawet mogły stanieć. Co ważne, w koszyku inflacyjnym są także pozycje, które od lat tanieją. Coraz mniej płacimy za usługi telekomunikacyjne, za telefony komórkowe, mniej wydajemy też na obuwie i odzież.
PAP: Więc wzrosty cen jednych produktów, np. żywności, są rekompensowane spadkiem innych?
BW: Tak, ale poza tym warto pamiętać, że przez ostatnie lata mieliśmy do czynienia z niewielką deflacją. Przyzwyczailiśmy się więc do tego, że nic nie drożeje, tym większe jest zdziwienie, że coś jednak jest droższe niż rok wcześniej.
GUS bardzo dokładnie pokazuje zmianę cen. W mojej ocenie statystyka cen jest jedną z lepszych jakie GUS prowadzi, jeśli chodzi o wiarygodność i odbicie rzeczywistości. Dane te są transparentne, nie ma możliwości błędu. Na ich podstawie niemal każdy może samemu przeliczyć inflację. Kiedyś zastrzeżenia do wyników podawanych przez GUS miały związki zawodowe. Do badań zaproszono ekspertów związkowych, którzy po kilku miesiącach wyrazili się z dużym uznaniem na temat wyliczeń urzędu.
Przeczytaj także
PAP: Problem w tym, że żywność kupujemy codziennie, w przeciwieństwie do odzieży, czy obuwia, a umowy z operatorami telekomunikacyjnymi podpisujemy np. raz w roku. Informacje GUS są wiarygodne, ale odczucie konsumentów, jeśli chodzi o ceny - inne. Jak rozumiem, jedno nie wyklucza drugiego?
BW: Jeśli chodzi o odczucia, to najwięcej zależy od zasobności portfela. Im wyższy dochód w gospodarstwie domowym, tym relatywnie mniej wydajemy na żywność, im niższe dochody, tym żywność stanowi więcej w koszyku wydatków. Jak ktoś zarabia mniej, to siłą rzeczy jego wydatki na żywność stanowią większy procent ogółu wydatków. Tak więc wzrost cen żywności bardziej dokucza rodzinom mniej zamożnym niż bogatszym. Kwestię tę wyjaśnia znane w ekonomii prawo Engla. Na przykład w PRL-u Polacy wydawali na żywność, jednocześnie mieliśmy tanie usługi.
Prowadzono badania dotyczące tzw. inflacji postrzeganej i inflacji rzeczywistej liczonej przez urzędy statystyczne. Zauważono, że w krajach, w których wprowadzano euro, przed przyjęciem wspólnej waluty inflacja postrzegana była równa inflacji rzeczywistej. Na przykład we Włoszech po wprowadzeniu euro inflacja postrzegana podskoczyła o 2 pkt proc. To wynik podwyżek cen rzeczy codziennego użytku, np. capuccino. Natomiast nie zauważono, że potaniały inne produkty, np. samochody, czy wyroby przemysłowe. Inflacja postrzegana w takich sytuacjach jest zwykle wyższa od faktycznej. Teraz w Polsce działa podobny mechanizm. Nie mamy euro - a szkoda - niemniej ludzie na ceny patrzą przez wydatki na rzeczy, które najczęściej kupują.
Przeczytaj także
PAP: Jakiej inflacji możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
BW: Większej rewolucji nie będzie. Inflacja może się ustabilizować na poziomie ok. 2,5 proc., może będzie trochę wyższa, może trochę niższa. Kluczową kwestią dla inflacji, którą teraz trudno rozstrzygnąć, będą ceny energii elektrycznej. Gospodarka już to czuje, a energia to jedne z najbardziej cenotwórczych czynników. Bez energii można zbierać poziomki i wiklinę, ale wyprodukować butów, czy ubrania już się nie da.
PAP: Czy utrzymująca się susza może wpłynąć nie tylko na ceny warzyw, czy owoców, ale także ceny mleka i wyrobów pochodnych?
BW: Jest bardzo prawdopodobne, że wzrost cen wyrobów mlecznych będzie wyższy niż w poprzednich latach. Ale mówiąc o cenach żywności, trzeba zwrócić też uwagę na rolę cen na rynkach światowych. Widać to było jak na dłoni kilka lat temu, gdy ktoś wpadł na pomysł, by promować biopaliwa. W związku z tym rolnicy, zamiast zajmować się tradycyjną uprawą, czy hodowlą, w dużej mierze zaczęli przeznaczać areał na uprawy związane z biopaliwami. Okazało się to znacznie łatwiejsze i opłacalne, bowiem sprzedaż takich produktów była gwarantowana. W Polsce efekt ten nie był tak odczuwalny jak w innych krajach, niemniej na świecie doprowadziło to do znacznego wzrostu cen żywności. Było to jedną z przyczyn tzw. Arabskiej Wiosny. (PAP)
Autor: Marcin Musiał
mmu/ je/