Udało się. Wbrew czarnym scenariuszom i alarmującym głosom podnoszonym rok temu przeżyliśmy rok z deflacją i nic strasznego się nie stało. Na skutek taniejącej ropy potaniały paliwa (choć nie tak mocno, jak byśmy tego chcieli), dobre zbiory i rosyjski embargo obniżyły ceny żywności (za to papierosy i alkohol podrożały przez akcyzę). W tych okolicznościach Polska nie wpadła w recesyjną spiralę, a na dodatek wszystko wskazuje na to, że inflacja niebawem wróci.


Analizując dane GUS warto pamiętać, że deflacja/inflacja jest jak pewna część ciała – każdy ma swoją. Koszyk inflacyjny, próbujący oddać przeciętną strukturę wydatków, faktycznie nie oddaje struktury niemal żadnego konsumenta. Abstynenci nie kupują alkoholu, wegetarianie mięsa, bogaci wydają mniejszy procent dochodu na żywność, biedni nie chodzą do restauracji czy teatrów – argumenty można mnożyć w nieskończoność. Na to wszystko nakłada się "tajemnicza" lista produktów, które bada GUS.
Jeżeli czują więc Państwo, że ceny dóbr i usług, które nabywacie, wcale nie spadają to z pewnością macie rację. Osobista kalkulacja zawsze będzie lepsza od modelowych wyliczeń. Ta banalna prawda dotyczy to też danych o wynagrodzeniach, które również powszechnie są krytykowane i kwestionowane.
Warto pamiętać, że deflacja to jeden z najbardziej spornych tematów we współczesnej debacie ekonomicznej. Kontrowersje budzi zarówno to jak ją mierzyć - są przecież głosy, że lepiej zwrócić uwagę na podaż pieniądza (nota bene dziś NBP poinformował o wzroście M3 o 8,6% r/r) – jak i to jakie powoduje konsekwencje. Deflacja, która w ostatnich miesiącach nawiedziła wiele krajów z pewnością podgrzeje tę debatę.