Od kilkunastu kwartałów koniunktura w polskiej gospodarce jest sprzyjająca. Cieszą się producenci, cieszą się konsumenci, a politycy przypisują sobie zasługi. Doceńmy ten błogostan, bo długo on może nie potrwać. Jeszcze żadna prosperity nie trwała wiecznie.


Polska korzysta na niezłej koniunkturze gospodarczej na świecie i przede wszystkim na ożywieniu w strefie euro, sztucznie wspieranym rekordowo niskimi stopami procentowymi przez Europejski Bank Centralny. Dodatkowo wreszcie ruszyły inwestycje infrastrukturalne współfinansowane z funduszy unijnych, których brak w poprzednich kwartałach ciążył na polskich danych makroekonomicznych. Sam wzrost gospodarczy nie jest może jakoś nadzwyczajnie imponujący. Roczna dynamika produktu krajowego brutto Polski z trudem dobiła do 5% i istotnie wyższa już raczej nie będzie. Ale za to inne, bliższe ciału wskaźniki makroekonomiczne osiągają wartości niewidziane od lat.
Dekadowy cykl na rynku pracy
Wrażenie robi przede wszystkim najniższe od 27 lat bezrobocie. Według danych rządowych stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła w styczniu 6,9%. Ale badania aktywności zawodowej (BAEL) wskazują na rzeczywistą stopę bezrobocia w wysokości zaledwie 4,4% - czyli wartość w literaturze ekonomicznej uważanej za stan „pełnego zatrudnienia”. Zatem problem bezrobocia – przynajmniej w skali całego kraju – praktycznie przestał istnieć.
Od kilku lat systematycznie spada liczba osób bezrobotnych (czyli niepracujących chcących pracować) i rośnie liczba pracujących. W tzw. sektorze przedsiębiorstw (czyli w podmiotach niefinansowych zatrudniających ponad 9 osób) w styczniu zatrudnionych było rekordowe 6,2 mln ludzi. To o 680 tysięcy więcej niż 5 lat wcześniej. W całej gospodarce w IV kwartale 2017 roku pracowało 16,4 mln ludzi – o 76 tysięcy więcej niż rok wcześniej i to pomimo obniżenia wieku emerytalnego.
Wyczerpanie się zasobu wolnych pracowników (tj. bezrobotnych) po wielu latach płacowej posuchy w 2017 roku wreszcie przełożyło się na solidny wzrost wynagrodzeń. W dużych firmach nominalna dynamika płac przekroczyła 7% rocznie. Pomijając jednorazowy statystyczny wystrzał ze stycznia 2012, nominalne tempo wzrostu płac osiągnęło najwyższy poziom od 2008 roku.
Podwyżki wraz z dodatkowymi transferami socjalnymi sprawiły, że Polacy ruszyli na zakupy. Wzrost konsumpcji gospodarstw domowych sięgnął 5%, zbliżając się do rekordów z lat 2006-08. W efekcie wskaźniki nastrojów konsumenckich ustanowiły historyczne maksima – nigdy w historii tych danych mieszkańcy Polski nie byli tak zadowoleni ze swojej sytuacji materialnej. Co więcej, nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, aby więcej było optymistów niż pesymistów.
Gospodarka podlega cyklom
W gospodarce występuje jednak cykl koniunkturalny. To zjawisko niezależne od państwa i polityków przypisujących sobie rzekome zasługi w „zarządzaniu” gospodarką. Mamy zatem fazę ekspansji i boomu gospodarczego, po której zawsze przychodzi faza spowolnienia, a czasami także recesji. Tej ostatniej w Polsce nie zaznaliśmy od ponad ćwierćwiecza. Przynajmniej tzw. recesji technicznej rozumianej jako dwa kwartały z rzędu spadku PKB. Ale już recesje rozumiane jako trend spadku zatrudnienia i wzrostu stopy bezrobocia nam się przytrafiały.
Najpierw spójrzmy na stopę bezrobocia. Po upadku komuny bezrobocie ukryte w socjalistycznych „zakładach pracy” przeistoczyło się w bezrobocie jawne – zwalniani pracownicy rejestrowali się w urzędach pracy. Trwało to 4,5 roku – stopa bezrobocia osiągnęła szczyt w lipcu 1994 r. Bezrobocie malało przez następne 4 lata – do czasu aż jesienią ’98 uderzył w nas kryzys rosyjski, czyli bankructwo naszego wschodniego sąsiada. Stopa bezrobocia rosła przez następne 4,5 roku (albo 5,5 roku, bo górki z zimy ’03 i ’04 były prawie identyczne. Po czym znów bezrobocie spadało do października 2008 roku (do upadku Lehman Brothers) - a więc przez 4,5 (albo 5,5) roku.
Nie inaczej było w następnym cyklu – wzrost bezrobocia trwał mniej więcej 4,5 roku do lutego 2013 roku. Teraz bezrobocie maleje już od 5 lat. Widzimy więc cykl mniej więcej 10-letni, w ramach którego przez połowę tego okresu bezrobocie rośnie, a przez drugą połowę maleje. Jeśli historia miałaby się powtórzyć, to wieloletnie minimum stopy bezrobocia powinniśmy zobaczyć latem lub jesienią 2018 roku.
Niskie bezrobocie sprawia, że firmom trudniej znaleźć pracowników po obecnych stawkach. Dlatego „podkupują” załogę od konkurentów. A to kosztuje. Rosną więc płace w gospodarce. Tu niestety baza danych jest znacznie uboższa – dostępne dane miesięczne sięgają zaledwie roku 2001. Całkowicie subiektywnie przyjąłem, że okresy „dobrej” (z punktu widzenia pracowników!) koniunktury na rynku pracy występują wtedy, gdy nominalne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw rośnie o przynajmniej 4% rocznie (czyli o dwa punkty procentowe ponad przeciętną inflację CPI z lat 2002-16). W celu wyeliminowania jednorazowych „wahnięć” wygładziłem ten wskaźnik 3-miesięczną średnią kroczącą.
Wnioski? W ostatnich 15 latach możemy wyróżnić cztery tak zdefiniowane okresy „dobrej koniunktury”. Trwały one odpowiednio 10, 43, 16 i 17 (obecny) miesięcy. Średnio 21,5 miesiąca, a więc prawie dwa lata. Oczywiście, próba jest bardzo mała i trudno wyciągnąć z niej wiarygodne wnioski. Jednakże z punktu widzenia pracownika hossa na rynku pracy zwykle nie trwa dłużej niż dwa lata. Zaś obecna rozpoczęła się w styczniu 2017 roku. Zatem podobnie jak w przypadku cyklu stopy bezrobocia, także ten wskaźnik sugerowałbym nam, że rok 2019 już tak dobry być nie musi.
Ekspansja gospodarcza umiera z przyczyn naturalnych
Niektórzy twierdzą, że koniunktura gospodarcza nie umiera ze starości. Jednak każde ożywienie kiedyś się kończy. I im dłużej trwa, tym ryzyko jego zgonu jest większe. W latach 1996-2016 ożywienie gospodarcze w Polsce – rozumiane jako trend rosnącej rocznej dynamiki PKB – trwało przeciętnie 7,67 kwartałów. Poprzednie dwie fazy ekspansji (2009-11 i 2013-15) były najdłuższe i trwały po 11 kwartałów. Obecne przyspieszenie wzrostu PKB trwa już 5 kwartałów. Zatem na bazie średniej z ostatnich 20 lat można oczekiwać jeszcze 2-3 dobrych kwartałów ze wzrostem PKB rzędu 5%. Zatem tu też „wychodzi” nam, że istnieje ryzyko pogorszenia koniunktury gospodarczej w 2019 roku.
Podobną cykliczność można dostrzec w danych o produkcji przemysłowej. Począwszy od roku 1993 przeżywamy obecnie szósty taki cykl. W przeszłości odstępy czasowe między kolejnymi dołkami rocznej dynamiki przemysłowej (tj. definiowane jako najniższe odczyty poniżej zera) wynosiły 63, 35, 39, 46 i 47 miesięcy. Średnio: 46 miesięcy, a jeśli wyeliminujemy nietypowy przypadek z lat 90., to wychodzi 41,75 – czyli tyle, ile „powinien” wynosić standardowy cykl Kitchina.
Ostatni dołek dynamiki produkcji przemysłowej w Polsce odnotowano dość dawno, bo w grudniu 2012 roku (nie uwzględniam jednorazowych spadków z 2014 czy 2016, gdzie przyczyną były efekty kalendarzowe). Obecny cykl trwa już zatem 61 miesięcy i zbliża się do rekordu z lat 90. Chyba że uznamy, że cykl rozpoczęty w grudniu 2012 roku zakończył się pod koniec roku 2016, gdy obserwowaliśmy spowolnienie dynamiki produkcji przemysłowej. W takim układzie obecny cykl liczyłby zaledwie 15 miesięcy i sugerowałby przynajmniej kilka kolejnych miesięcy dobrej koniunktury.
Pytanie za sto punktów brzmi: co takiego musiałoby się stać, aby polska gospodarka dostała zadyszki? Każdy profesjonalny ekonomista na zawołanie wyciągnie pewnie kilka takich scenariuszy. Do tej pory spowolnienie gospodarcze było do Polski „importowane” z zewnątrz i wynikało z kłopotów w jakimś ważnym dla nas regionie świata. Czy tak będzie i tym razem? A może tym razem będzie inaczej i kłopoty gospodarcze zafundujemy sobie sami, prowadząc nierozważną politykę fiskalną lub monetarną? I może - po przeszło 25 latach nieprzerwanego wzrostu PKB - czeka nas klasyczna recesja z ujemną dynamiką tego wskaźnika?
Nie znam odpowiedzi na te wszystkie pytania. Ale wiem, że spowolnienie gospodarcze zawsze jest tylko kwestią czasu. Nie warto pytać, czy będzie kolejny kryzys, bo to jest oczywiste. Warto się co najwyżej zastanawiać, kiedy i skąd on nadejdzie. I warto się do niego zawczasu przygotować. Zwykle ziarna kryzysu zasiewane są w czasach gospodarczego boomu i niemal zawsze wiąże się z nadmierną dawką kredytu finansującego nieproduktywne inwestycje i zbędną konsumpcję.
























































