Zatrudnienie na 1/60 etatu, utrzymywanie, że w firmie pracują tylko 2 osoby, choć widać przynajmniej 30, a do tego wyzwiska i wyśmiewanie. Tak wygląda wiele kontroli, jakie przeprowadzają inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy.

foto: Thinkstock
W rozmowie z Bankier.pl jeden z inspektorów PIP przytacza szczegóły, jak w praktyce wyglądają przeprowadzane przez nich kontrole. A sytuacja nie wygląda dobrze: większość pracodawców nie traktuje poważnie inspektorów PIP. To samo spotyka ich ze strony prokuratury, która umarza 80% ich zawiadomień.
Marcin Lekki: Jakie są główne problemy rynku pracy w Polsce?
ReklamaZobacz także
Inspektor PIP: Problemów jest wiele. Główny to podawanie w umowach o pracę wynagrodzenia w wysokości płacy minimalnej (podczas gdy w rzeczywistości zarabia się o wiele więcej) i nieprawidłowa ewidencja czasu pracy, a co za tym idzie: oszustwa związane z listą płac i deklaracjami ZUS . Osobiście za największy problem uważam jednak fakt, że umowy cywilnoprawne zdominowały rynek pracy w naszym kraju.
Dlaczego, Pana zdaniem, w Polsce mamy taki kłopot z umowami cywilnoprawnymi?
Problem jest bardzo szeroki, trzeba poruszyć kilka kwestii. Winę ponoszą tu m.in. sądy pracy, które w swoim orzecznictwie na pierwszym miejscu stawiają swobodę zawierania umów i tzw. wolę stron. Rozpatrywanie sytuacji w ten sposób, w absolutnym oderwaniu od rynkowej rzeczywistości, jest porażką. Tylko osoba, która nigdy nie była na rynku pracy, może powoływać się na równorzędność podmiotów i swobodę stron w rozpatrywaniu takiej sprawy. Pracownik (zleceniobiorca) nie ma możliwości negocjowania rodzaju umowy – przyjmuje, co dają, albo odchodzi z niczym.
![]() |
» Czy jest sens wprowadzania minimalnej stawki godzinowej? |
Bardzo często spotykam się z umowami-zleceniami będącymi de facto umową o pracę. Podam przykład z jednej z moich kontroli: 10 osób zatrudnionych na umowę o pracę i 17 na umowę-zlecenie, a zakres odpowiedzialności i obowiązków u wszystkich był taki sam. Taka sytuacja jest niedopuszczalna. Takie umowy w wielu przypadkach opiewają na kwotę płacy minimalnej, jednak jako kontroler nie mogę sprawdzić czasu pracy, ponieważ jest on uregulowany tylko w stosunku do umowy o pracę, a nie do umowy prawa cywilnego.
Jeszcze gorsza od umów cywilnoprawnych jest szara strefa. Jeśli kobieta pracuje na umowie-zleceniu na część etatu, codziennie dojeżdża do pracy kilkadziesiąt kilometrów, a na umowie ma zapisane zarobki rzędu 500 zł brutto, to według umowy pracuje praktycznie za darmo. Jest to wbrew jakiejkolwiek logice. Takich osób, które dostają część wynagrodzenia „pod stołem” albo w ogóle nie mają podpisanej umowy, jest bardzo dużo.
Po stojących na parkingu firmy samochodach widać często, że niemożliwe jest, aby ich właściciele faktycznie zarabiali np. 1600 zł brutto miesięcznie. Nikt nie zazdrości tym pracownikom, że im się powodzi. Problem w tym, że w razie choroby będą otrzymywali świadczenia liczone od płacy minimalnej lub jej ułamka, a w razie pracy całkowicie nielegalnej – zostaną bez jakichkolwiek środków do życia, w tym bez zasiłku dla bezrobotnych.
Przychodzi Pan do firmy na kontrolę i...? Jakie ma Pan uprawnienia?
Inspekcja pracy jest organem nieskutecznym i ma niewielkie możliwości skutecznego działania pomimo ogólnego wrażenia o wszechmocy. PIP ma budżet zadaniowy, więc musimy zrealizować określoną liczbę kontroli w roku. Przez to kontrole są krótkie, płytkie i nic lub niewiele z nich wynika.
![]() |
Inspekcja Pracy jest zbiurokratyzowana, a współpraca pomiędzy instytucjami to fikcja. Pomimo licznych porozumień o współpracy tak naprawdę nikt nie jest nią zainteresowany, bo wynikają z tego tylko problemy kompetencyjne.
Nie widzę rzeczywistej instytucjonalnej współpracy. Nie mamy dostępu do pełnych danych z ZUS-u i gdy idziemy do zakładu pracy, to nie wiemy, czy jest tam zatrudnionych dwóch pracujących, czy dwustu. Nie możemy wcześniej robić żadnego rozpoznania – musimy wejść na teren zakładu i przedstawić się, a później się z nas tam śmieją, co często widać na forach internetowych.
Jeżeli widzę w firmie uchybienia z zakresu bezpieczeństwa, to jako inspektor wydaję decyzje nakazowe, a w przypadku bezspornych należności finansowych – nakaz płacowy. W przypadku popełnienia wykroczeń mogę nałożyć grzywnę w formie mandatu dla pracodawcy lub osoby działającej w jego imieniu albo sporządzić wniosek o ukaranie. Maksymalna grzywna, jaką można nałożyć za wykroczenia w postępowaniu mandatowym, to co do zasady przedział od 1.000 – 2.000 zł. Z kolei maksymalna grzywna, jaka może zostać nałożona przez sąd, to 30.000 zł. Dla wielu podmiotów grzywna w przedziale od 1.000 do 2.000 jest sporym problemem, a wyższe kary pozostają w gestii sądów. Te jednak często stosują nadzwyczajne złagodzenie kary i wymierzają kary poniżej dolnej granicy (poniżej 1.000 zł) lub nawet orzekają o winie, ale odstępują od wymierzenia kary. Skutek żaden, a roboty mnóstwo.
![]() |
» O tym, jak Władysław chce leczyć Polskę z bezrobocia |
W przypadku stwierdzenia innych nieprawidłowości, których nie można regulować w formie nakazów, wydaje się wystąpienie. Tak do końca trudno powiedzieć, jaki jest status takich wniosków – na pewno nie jest to decyzja w rozumieniu procedury administracyjnej.
W przypadku uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa składane jest zawiadomienie do prokuratury. Według ostatnich statystyk, znajdujących się w sprawozdaniu z działalności PIP za 2012r., 80% jest umarzanych przez prokuraturę. W efekcie coraz więcej inspektorów rezygnuje ze składania takich zawiadomień, co wyraźnie widać po spadku liczby zawiadomień składanych w latach 2010-2012.
Dużym problemem jest to, że inspekcja pracy działa na terenie jednego okręgu (województwa), a firmy już nie. Prowadzenie przez nas kontroli jest w takiej sytuacji bardzo trudne. Część pracodawców zawiera umowę o dzieło przez spółkę-córkę, ma oddziały w wielu województwach, a nasza instytucja jest na tyle niemobilna, że inspektorzy nie mogą poruszać się między województwami. Bardzo ciężko jest nam kontrolować duże firmy – z wieloma oddziałami, z centralą w jednym województwie, a obsługą księgową w innym.
Jak zachowują się pracodawcy, gdy przychodzi Pan z kontrolą?
Nie zawsze jest tak, że przedsiębiorcy reagują negatywnie. Wielu z nich oczywiście idzie w zaparte, mimo że na pierwszy rzut oka widać, że kłamią. Zachowują się agresywnie, utrudniają kontrolę na wszelkie możliwe sposoby, piszą skargi, sprzeciwy, zażalenia, protesty i co tylko im przyjdzie do głowy. To opóźnia nasze działania, ponieważ musimy wtedy czekać na rozpatrzenie przez kolejne instancje. W tym czasie nieuczciwy przedsiębiorca ma czas na opracowanie skutecznej obrony, choćby poprzez odpowiednie poinstruowanie pracowników.
Czasem pracodawcy są wystraszeni i bardzo przejęci kontrolą. Część z nich dlatego, że ma wiele do ukrycia, a część programowo boi się jakiejkolwiek kontroli, mimo że – jak się później okazuje – nie mieli nic do ukrycia, a ewentualne nieprawidłowości były nieznaczne. Jednak to jestem w stanie zrozumieć, nikt przecież nie lubi być kontrolowanym.
Wiele słyszy się o tym, że najwięcej do roboty PIP ma w sektorze budowlanym. Czy właśnie tam uchybienia zdarzają się najczęściej?
Tego bym nie powiedział. Uchybień jest tyle samo, co wszędzie. W budowlance są one jednak najbardziej spektakularne. Dla przykładu: idąc wzdłuż jakiejkolwiek budowy w sobotę, widzimy wielu robotników, a idąc na kontrolę w poniedziałek dowiemy się, że w sobotę na budowie nikt nie pracował. Ewidencja czasu pracy w firmach bardziej mobilnych, takich jak budowlane czy handlowe, tak naprawdę nie istnieje (przynajmniej niewiele wspólnego ma z rzeczywistością), a jej sprawdzanie to dla inspektora strata czasu. Kiedyś, gdy poszedłem na kontrolę w lutym, dostałem ewidencję czasu pracy wypełnioną na kilka miesięcy naprzód. Ktoś zwyczajnie pomylił się i spreparował ewidencję na zapas. Z innych uchybień w ewidencji: nie ma ewidencjonowanych godzin nadliczbowych czy też pracy w soboty, a nawet w niedziele (to ciekawe np. przy sklepie czynnym przez siedem dni w tygodniu).
![]() |
» Tak bezrobotni wykręcają się od podjęcia pracy |
Kontrolerom nie jest łatwo sprawdzać sektor budowlany. Jeśli wchodzę na kontrolę, przykładowo budowy biurowca, jednoosobowo, to przecież nie mam fizycznej możliwości sprawdzenia tak naprawdę czegokolwiek. Przed wejściem widzę z ulicy 30 osób, a po próbie wylegitymowania okazuje się, że na budowie pracują dwie. Znam przypadek, gdy pracownik zginął na budowie w ubraniu roboczym, ale nikt z współpracowników formalnie nigdy go nie widział.
Wiele uchybiań, na jakie natyka się PIP, wynika bezpośrednio z mechanizmów, jakie działają na polskim rynku pracy. Czy widzi Pan jakieś sposoby na poprawę sytuacji? Rząd ciągle zapowiada, że będzie lepiej...
Ostatni pomysł ministra Kosiniaka-Kamysza (minimum 10 zł za godzinę pracy od umowy-zlecenia) to tak naprawdę zrównanie z płacą minimalną. Wprowadzenie minimalnej godzinówki w takiej sytuacji nic nie zmieni. Po raz kolejny wchodzi w grę ewidencja czasu pracy, a raczej jej brak. Ponury żart jest taki, że zatrudniając pracowników, pracodawcy mylą połowę etatu z połową doby. Z umowami cywilnoprawnymi jest jeszcze gorzej. Co z tego, że zleceniobiorca zarobi 10 zł za godzinę? Ważne jest to, czy zapłaci się mu za wszystkie godziny, no i ile ich oczywiście będzie. W mojej ocenie wprowadzenie kolejnej regulacji nic nie zmieni.
Najgorsze jest to, że wprowadzenie regulacji może nic dobrego nie da, ale ludzie zarabiający marne grosze na umowie-zleceniu też muszą jakoś żyć. A żeby żyć w miarę godnie, odkładać cokolwiek na przyszłość, muszą mieć spełnione – zgodnie z piramidą Maslowa – podstawowe potrzeby. Niestety, większość takich osób ma problem, żeby zmieścić się na jej pierwszym poziomie (potrzeby fizjologiczne – przyp. red.). Ciężko powiedzieć ludziom, żeby odkładali sobie na emeryturę, jeśli nie stać ich na opłacenie rachunków.
A obniżenie kosztów, np. składek ZUS?
Zgadzam się z opinią, że koszty okołopłacowe są za wysokie. Koszty pracy trzeba obniżyć, to nie ulega dyskusji. Jeśli na niepłaceniu składek pracodawcy zyskują tysiące złotych miesięcznie na jednym pracowniku (z takimi sytuacjami się spotykałem), to wcale się nie dziwię, że wielu z nich ryzykuje i zatrudnia „na czarno”.
Bezsensowna jest także dyskusja na temat tego, czy powinniśmy pracować 60 czy 67 lat, bo prowadzona jest przez osoby, które nie rozumieją problemu. Każdy system, z którego bierze się więcej niż dokłada, musi się prędzej czy później zawalić, i to właśnie dzieje się z ZUS-em. Kolejne podwyższanie poszczególnych składek nie spowoduje większych wpływów – efekt będzie odwrotny do zamierzonego.
Po każdych wyborach mamy zmianę nastawienia rządzących. To tak, jakby tuż przed ukończeniem budowy wieżowca ktoś przyszedł i powiedział, że niszczymy to i budujemy tutaj małe domki. Tak właśnie wszystko się odbywa w Polsce co 4 lata.
Inną sprawą jest to, że nasz kraj kocha cwaniaków. Wystarczy wspomnieć taką sprawę, jak ustawa abolicyjna. Ludzie, którzy rzetelnie regulują swoje zobowiązania wobec banków i urzędów, dostają po plecach. Gdy Cimoszewicz po wielkiej powodzi powiedział, że od szkód trzeba się ubezpieczać, to przestał być premierem.
Przedsiębiorcy, którzy w zębach noszą co miesiąc pieniądze do ZUS-u i urzędów skarbowych, mają pełne prawo być wściekli na rządzących. Tamci bowiem umorzyli zaległości w składkach tym, którzy ich nie odprowadzali, bo kombinowali z dziwnymi umowami na składanie długopisów, których nikt nie widział itp. Ci, którzy przez lata unikali obciążeń i się odpowiednio zorganizowali, dostali wsparcie państwa poprzez ustawę abolicyjną. A co ma powiedzieć przedsiębiorca, który nie zainwestował w rozwój firmy, nie zapłacił więcej swoim pracownikom, choć zasłużyli na to, ale składki w terminie opłacił? Albo ten, który nie pojechał z rodziną na wakacje, nie zmienił samochodu czy nie wyremontował domu dlatego, że sumiennie płacił składki? Tacy ludzie żądali w internecie zwrócenia składek, zresztą moralnie słusznie, choć oczywiście nieskutecznie.
![]() |
» Męczennicy bez etatu |
Problem z regulacjami (także z tymi dotyczącymi rynku pracy) jest taki, że nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć ich wpływu na rzeczywistość gospodarczą. Pamiętam, że gdy jakiś czas temu obniżono w Polsce akcyzę na alkohol, to część rządzących obawiała się o spadek wpływów do budżetu. Okazało się jednak, że spadła wartość nielegalnego przemytu, a wpływy do budżetu z tytułu akcyzy wzrosły.
Według mnie nie ma jednego lekarstwa na tę przypadłość, a terapia winna być wielokierunkowa, jednak nigdy nie będzie gwarancji powrotu do zdrowia. Dalsze chowanie głowy w piasek jednak również niczego nie załatwi.
Czy w świetle tych wszystkich absurdów widzi Pan sens swoich działań?
Już wspomniałem, że 80% zawiadomień o przestępstwach zgłoszonych przez inspekcję pracy jest umarzanych. Ale to jedna część problemu. Jeśli jednak działania instytucji szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości w żaden sposób nie zmuszają do wpłaty zaniżonych składek, sygnał jest jednoznaczny – to się po prostu opłaca.
Cieszy mnie, kiedy uda się rozwiązać jakiś problem. Tak jak przy okazji jednej z ostatnich spraw: byłem w pewnej niewielkiej firmie i okazało się że 5 osób pracuje na umowy-zlecenia. Zakwestionowałem wystawione wstecz umowy, a pracodawca uregulował wszystkie zobowiązania, wszystkich zatrudnił na umowę o pracę i uzupełnił składki. Jednak nie zawsze tak się udaje – to raczej wyjątek.
Problem nie leży tylko w skuteczności działania inspekcji pracy, ale w całym systemie. Ja jako kontroler staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. A to, że system się wali, nie jest już moją winą. Systemu żaden z nas samodzielnie nie jest w stanie ani zmienić, ani naprawić. Nie mam siły przebicia, widzę absurdy, ale kto chce słuchać głosu wołającego na puszczy?
Marcin Lekki
Bankier.pl




























































