
Za naszym pieniądzem w przepaść idzie giełda. Eksperci nie mają już wątpliwości - rząd natychmiast powinien rzucić rezerwy walutowe na rynek, by ratować złotego.
Wczoraj już na początku dnia za franka trzeba było zapłacić 3,20 zł. Najwięcej w historii. Za euro - 4,77 zł. W ciągu dnia kurs jeszcze wzrósł - za wspólną walutę płacono nawet 4,8 zł. Ale procentowo do naszej waluty najbardziej umacniał się dolar, nawet powyżej 4 proc. - do 3,77 zł. Jemu jednak jeszcze daleko do historycznych maksymalnych wycen.
- W najbliższych tygodniach za euro będzie trzeba zapłacić nawet 5 zł, za dolara 4, a za franka przynajmniej 3,3 zł - mówi Grzegorz Mielcarek, doradca inwestycyjny z funduszu Investors TFI. - Trudno powiedzieć, gdzie jest teraz dno złotego. Nie da się tego przewidzieć, bo to nie fundamentalna sytuacja w polskiej gospodarce ma wpływ na naszą walutę, a paniczna ucieczka z rynków wschodzących zagranicznych inwestorów - mówi Marcin Mróz, główny ekonomista Fortis Banku. - Problem polega na tym, że inwestorzy, którzy kupowali waluty podczas spadków, by w przyszłości zarobić na ich wzrostach, czyli np. banki inwestycyjne, są teraz bez kapitału. Nie pomogą ani złotemu, ani innym walutom regionu - dodaje.
Słaby złoty to katastrofa dla osób spłacających kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Ich raty gwałtownie rosną. Na przykład osoba, która na początku ubiegłego roku zaciągnęła 300 tys. zł kredytu we frankach na 30 lat, płaciła początkowo ratę w wysokości 1460 zł. Do dzisiaj miesięczne zobowiązanie wzrosło do 1620 zł - obliczył Open Finance. Rata tego kredytu byłaby jeszcze wyższa, gdyby nie to, że Szwajcarzy w tym czasie kilkakrotnie obniżali stopy procentowe. Dzięki temu spadał wskaźnik LIBOR, od którego zależy oprocentowanie większości kredytów walutowych.
Gdyby Szwajcarzy stopy procentowe pozostawili na poziomie sprzed roku, dzisiejsza rata wyniosłaby już 2140 zł. To nawet o 400 zł więcej, niż wynosi rata podobnego kredytu w złotych.
Równocześnie osłabienie złotego wobec franka powoduje, że zadłużanie się teraz w szwajcarskiej walucie staje się coraz mniej opłacalne. Raty kredytów zaciąganych obecnie we franku mogą w niektórych bankach być nawet wyższe niż w złotych. Wynika to zarówno z niekorzystnego kursu walutowego, jak i z wysokich marż kredytowych stosowanych obecnie przez banki.
Pomimo rosnących rat klienci, którzy już są zadłużeni w szwajcarskiej walucie, powinni zacisnąć zęby i zapomnieć o przewalutowaniu długu na złote. Taki krok oznaczałby bowiem dużą stratę, bo gwałtowne osłabienie złotego powoduje jednocześnie szybki wzrost samej wartości zadłużenia. Na początku ubiegłego roku klient biorący kredyt na 300 tys. zł dostał od banku 137,4 tys. franków. Teraz jego zadłużenie przekroczyło 442 tys. zł. Oznacza to, że przewalutowując kredyt na złote, klient musiałby zaakceptować stratę ponad 140 tys. zł.
- Słaby złoty opłaca się tylko eksporterom, którzy mogą więcej zarabiać, sprzedając swoje towary za granicą - mówi Krzysztof Rybiński, partner Ernst & Young. - Jednak słaby złoty może doprowadzić do destabilizacji gospodarki, bo firmy, które już traciły na opcjach, teraz zaliczą jeszcze większą stratę i możemy zobaczyć wiele upadłości - dodaje.
Słaby złoty jest też fatalny dla sektora finansowego, bo firmy, które nie spłacą zobowiązań z tytułu feralnych transakcji walutowych, zmuszą banki do zawiązywania rezerw. W ten sposób instytucje finansowe będą miały mniej pieniędzy na kredyty i to zarówno dla firm, jak i klientów indywidualnych. Nie będą więc mogły uczestniczyć w pobudzaniu gospodarki.
Obecnie kurs złotego może jedynie uratować polski rząd we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim. - Rząd na rachunkach w NBP ma około 7 mld euro. To pieniądze z zaliczek na realizację programów unijnych. Powinien, zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami, natychmiast uruchomić te pieniądze - uważa Krzysztof Rybiński, partner Ernst&Young. - Działania rządu powinny zostać wsparte zapowiedzią NBP, że też gotów jest uruchomić swoje rezerwy walutowe, by ratować złotego - dodaje.
Zdaniem Krzysztofa Rybińskiego sprzedaż przez rząd nawet tak małej kwoty sprowadziłaby kursy walut do rozsądnych poziomów - euro poniżej 4 zł, franka i dolara do poniżej 3 zł. Jak podkreśla ekonomista, obecne spadki kursów mają miejsce przy niskich obrotach, co powoduje, że nawet niewielka kwota wystarczyłaby, by uratować złotego. A rząd i NBP mogą oddziaływać na rynek miliardami. Same rezerwy banku centralnego wynoszą 55 mld dolarów.
Ekonomiści podkreślają, że na słabnący kurs złotego wpływ mają w tej chwili przede wszystkim fatalne informacje płynące od naszych wschodnich sąsiadów. Ukraina znalazła się na skraju bankructwa. Z kolei dług publiczny Rosji przekroczył już astronomiczną kwotę 500 mld dolarów, do tego ten kraj zużył już prawie 36 proc. swoich rezerw walutowych na ratowanie rubla. Załamuje się też gospodarka Łotwy, gdzie PKB w czwartym kwartale ubiegłego roku spadł o ponad 10 proc. Wczoraj rano oliwy do ognia dolały Węgry, informując o spadku produkcji w grudniu aż o 23 proc. w skali roku. W takiej sytuacji, choć gospodarka Polski nie jest w złym stanie, to inwestorzy wolą uciekać z całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Paniczna ucieczka inwestorów dotknęła także giełdy naszego regionu. Indeksy Czech, Węgier i Polski traciły powyżej 3 proc. Jednak to właśnie nasza giełda była najgorszym parkietem w Europie. Indeks największych spółek WIG20 stracił aż 3,79 proc. Ale wszystko to działo się przy bardzo małych obrotach, które na całej giełdzie wyniosły zaledwie 700 mln zł. Analitycy nie mają złudzeń: najbliższe dni mogą przebiegać pod znakiem dalszego osłabiania naszej waluty i spadków cen akcji na giełdzie.
POLSKA Gazeta Wrocławska
Beata Tomaszkiewicz, Łukasz Pałka