Pomimo (chwilowego?) uspokojenia nastrojów wokół Turcji i Argentyny rynki wschodzące wciąż są w odwrocie. Cierpi na tym polski złoty, który w czwartek rano trzeci dzień z rzędu traci wobec euro.
Od kilku miesięcy trwa exodus kapitału z rynków wschodzących (ang. emerging markets). Amerykański kapitał wraca do kraju skuszony rosnącymi stopami procentowymi w Rezerwie Federalnej. Równocześnie niepokój inwestorów budzi wysokie dolarowe zadłużenie wielu krajów rozwijających się, którego koszty obsługi rosną przy wyższych stopach w USA i aprecjacji dolara.
Mimo że w ciągu ostatnich 24 godzin sytuacja wokół Turcji i Argentyny uległa uspokojeniu, to w czwartek rano waluty azjatyckich „emerdżingów” w dalszym ciągu słabły. Jednak „fundamenty” pozostały bez zmian: oba kraje zmagają się z nadmiernym zadłużeniem zagranicznym, galopującą inflacją i utratą zaufania do waluty.
Podobne kłopoty zaczynają być widoczne w Indonezji (gdzie na rynku interweniował bank centralny) oraz Republice Południowej Afryki. Na tym tle niepokojąco prezentują się także rekordowo niskie notowania indyjskiej rupii. Istnieje więc coraz silniejsza obawa, że odizolowane kłopoty pojedynczych ”emerdżingów” mogą rozlać się na cały koszyk rynków wschodzących. Tak jak to było 20 lat temu podczas kryzysu azjatyckiego.
W tym kontekście złoty nie zachowuje się aż tak źle. Owszem traci, ale skala spadków póki co nie jest alarmująca. O 9:30 za jedno euro płacono ponad 4,33 zł, a więc o prawie grosz więcej niż na rozpoczęciu czwartkowego handlu.W niespełna dwa tygodnie europejska waluta podrożała już o 8 groszy.
Blisko najwyższego poziomu od ponad roku znalazły się notowania franka szwajcarskiego. Kurs CHF/PLN rósł o blisko jeden grosz, osiągając poziom niemal 3,84 zł. Lokalne maksimum z 15 sierpnia zlokalizowane jest na wysokości 3,8613 zł.
KK
