REKLAMA

Wiesław Walendziak: polityka to zamknięty rozdział

2007-03-07 13:46
publikacja
2007-03-07 13:46
W biznesie najpierw trzeba mieć osiągnięcia, a dopiero potem o nich mówić. Natomiast w polityce zwykle bywa odwrotnie - podkreśla Wiesław Walendziak, wiceprezes zarządu Prokom Investments SA.

Czy praca w Prokomie zmieniła Pańskie spojrzenie na gospodarkę?

- Doświadczenie pracy w dużej grupie kapitałowej, która uruchamia przedsięwzięcia gospodarcze, znaczące w skali całego kraju, uzupełniło moje spojrzenie na gospodarkę. Przed laty, gdy byłem szefem Kancelarii Premiera, czy też przewodniczącym sejmowej Komisji Skarbu Państwa, patrzyłem na gospodarkę poprzez pryzmat ogólnych procesów ekonomicznych.

Teraz mogę stwierdzić, że gospodarka to nie tylko pewne generalne zjawiska, ale też osoby realizujące różne konkretne projekty. Na globalnym rynku Grupa Prokom natrafia na podmioty mocno konfrontacyjne, często chronione przez rządy poszczególnych państw. Globalizacja nie jest czymś niedookreślonym. Jest zjawiskiem bardzo namacalnym dla wielu firm, które z jej przejawami i skutkami stykają się na co dzień. Dzisiaj widzę to jak na dłoni.

Która rola jest trudniejsza: polityka czy menedżera?

- Trudno powiedzieć. Jeżeli ktoś jest szefem lub wiceszefem firmy, to ponosi głównie odpowiedzialność przed pracownikami i akcjonariuszami. Powiedziałem głównie, bo duże przedsięwzięcia mogą rzutować wprost na kondycję całych obszarów gospodarki. Natomiast błędne decyzje polityków zawsze wpływają na życie całego społeczeństwa. Tylko w przypadku menedżerów skutki błędnych decyzji widać natychmiast, a w przypadku polityków często po latach.

Dużo mamy ostatnio błędnych decyzji w polskiej gospodarce?

- Unikam takich ocen. Myślę, że w trwały sposób przesądziliśmy naszą obecność w świecie zachodnim. Zarówno w aspekcie polityczno-ustrojowym, jak i gospodarczym. Nasza akcesja do Unii Europejskiej nie jest przedmiotem jakichkolwiek kontrowersji. Polskie firmy potrafią osiągać sukcesy na unijnym rynku.

A czy polscy politycy potrafią wykorzystać tę szansę, jaką dało nam wejście do Unii, w sposób optymalny?

- Wejście do Unii Europejskiej przesądziło stabilność naszego systemu polityczno-ekonomicznego. Najważniejsze rozstrzygnięcia zapadły. Choć czasem mam wrażenie, że nasi politycy myślą o ekonomii jak o pewnym książkowym fenomenie. A gospodarka to też ludzie mający realne kompetencje. Tych ludzi trudno zastąpić z dnia na dzień. To, czy Polska wykorzysta swe szanse na dynamiczny rozwój, uzależnione będzie od powodzenia konkretnych przedsięwzięć pilotowanych przez określone osoby.

Myślę, że dobrym przykładem takiego przedsięwzięcia jest rozwój Biotonu, którym też się zajmuję. Bioton to spotkanie polskiej nauki i polskiego kapitału. Gdyby nie doszło do tego mariażu, to polscy naukowcy byliby dziś na emigracji. Czołowi pracownicy Instytutu Biotechnologii i Antybiotyków mieli liczne oferty wyjazdu do Szwajcarii, Francji, Wielkiej Brytanii czy USA. Ale kiedy mówili, że są gotowi wyprodukować rekombinowaną insulinę ludzką, to wielu rozmówców pukało się w czoło.

Jednak Ryszard Krauze postanowił zaryzykować i zainwestować w ekipę znakomitych polskich naukowców. I opłaciło się. Dzięki dzierżawie Laboratorium Frakcjonowania Osocza (LFO), Bioton będzie produkował preparaty wykorzystywane w leczeniu skaz krwotocznych, w tym na przykład hemofilii. To kolejny krok w walce o międzynarodową, technologiczną ekstraklasę. Jeżeli w Polsce powstanie więcej takich "Biotonów", to wykorzystamy szanse, jakie dało nam wejście do Unii.

Dlaczego dopiero teraz Bioton wydzierżawił LFO?

- Tempo i tak jest niezłe. Wszystko jest uzależnione od możliwości finansowych. Każdy nowy projekt musi być sfinansowany z nowej emisji akcji, z kredytów, bądź ze środków własnych. Na naszych oczach powstaje polska firma biotechnologiczna o zasięgu globalnym. Ta firma nakręca koniunkturę całego obszaru polskiej gospodarki. Powstaje określony brand, określona marka, która ma szansę być rozpoznawalna na całym świecie. Tak, jak Nokia jest uznanym brandem fińskiej gospodarki, tak Bioton staje się takim brandem gospodarki polskiej.

Kiedy rozmawialiśmy przed laty, powiedziałem panu, że polskiej gospodarce brakuje imion i nazwisk. Brak nam rozpoznawalnych polskich marek, owych jasnych identyfikatorów. Finowie, którzy przodują pod względem innowacyjności, przywiązują do tego olbrzymią wagę. Mają doskonale rozwiniętą strukturę funduszy parapaństwowych, które dają kapitał początkowy na różne ambitne, a przy tym często skomplikowane projekty. U nas państwo jest zazwyczaj partnerem firm państwowych, bardzo często znajdujących się w opłakanej sytuacji. Natomiast brakuje partnerstwa ze strony państwa między innymi w obszarze nowoczesnych technologii, stymulującym rozwój gospodarczy całego kraju. Grupa Prokom zaistniała przecież wobec Biotonu jak swoisty fundusz, który dał środki na realizację projektu.

W Finlandii pomoc państwa w uruchamianiu takich projektów jest powszechna. A u nas cały czas jest z tym kłopot. Co gorsza, prawie w ogóle się o tym nie mówi. Brakuje takiej dyskusji, a to błąd, bo trzeba się zastanowić, dzięki jakim sprawdzonym mechanizmom możemy gonić gospodarczą czołówkę kontynentu.

Szef Prokomu Ryszard Krauze powiedział w jednym z wywiadów: "To, co mnie naprawdę martwi, to niska świadomość tego, że czas historycznej koniunktury na doganianie rozwiniętej części świata liczony jest zwykle w kategoriach kilku, maksymalnie kilkunastu lat. Ta koniunktura, dziś w Polsce związana z wejściem do UE , nigdy nie jest dana raz na zawsze". Można te słowa odczytać jako apel: obudźcie się wreszcie, bo prześpicie swoją szansę.

- Sytuacja Polski jest stabilna. Natomiast pozostaje pytanie, czy będziemy unijną lokomotywą, czy też będziemy wiecznie narzekającymi malkontentami. Uważam, że Polska ma szansę być liderem. Jeżeli Bioton wygrywa na trudnym rynku zaawansowanych technologii, to znak, że można zwyciężać. To, czego bym oczekiwał, to zrozumienia, że wzrost gospodarczy stymulują firmy dobre. Natomiast kwestia własności jest wtórna.

Polskie firmy - prywatne i państwowe - muszą wychodzić na świat, nie mogą poprzestać na lokalnym rynku, bo nie będą się rozwijać. Oczywiście niełatwo jest wejść na rynki zachodnie, które - łącznie z amerykańskim - bardzo się bronią przed otwartą konkurencją. W przypadku Biotonu idziemy na Zachód przez Ukrainę, Rosję, Singapur, Indie, Chiny i Izrael. Wszędzie tam Bioton jest już obecny. Gospodarka globalna nie zna sentymentów. Trzeba mieć dobre, nowatorskie pomysły, doświadczenie oraz wiedzę, jak się na tym globalnym rynku odnaleźć.

Jak ocenia Pan wstrzymanie prywatyzacji? Przecież te niesprywatyzowane firmy będą z czasem coraz mniej konkurencyjne.

- Nie zmieniłem swych poglądów od czasu, gdy przewodniczyłem sejmowej Komisji Skarbu Państwa. Uważam, że prywatyzacja nie oznacza tylko pozyskania kapitału, ale umożliwia też zdobycie nowych technologii, a nawet otwarcie rynków zagranicznych. Nie należy stawiać pytania: czy prywatyzować, ale jak prywatyzować dobrze.

Ale u nas nie ma żadnej dyskusji i nie prywatyzuje się wcale. Drenuje się za to firmy z dywidend, by zastąpić nimi wpływy z prywatyzacji. Prezesom spółek Skarbu Państwa nie podoba się ten drenaż, bo przez niego nie będą w stanie poczynić niezbędnych inwestycji.

- Jako przewodniczący sejmowej Komisji Skarbu zamówiłem analizę, co się działo w spółkach sprywatyzowanych z udziałem kapitału zagranicznego. Ta analiza jest nadal dostępna. Okazuje się, że te firmy, po chwilowym cięciu kosztów, szybko zwiększały zatrudnienie. Miały bowiem większą produkcję dzięki pozyskaniu nowych technologii i nowych rynków zbytu. Zatem, per saldo, ten bilans na pewno wypadł na plus. Natomiast nie każda prywatyzacja się broni.

Dyskutowałbym, czy w przemyślany sposób sprywatyzowano polski przemysł farmaceutyczny. Prywatyzowano dość naiwnie, cząstka po cząstce, fabryka po fabryce. A można było wygenerować podmiot liczący się w skali całej Europy. Nie widzę powodu, by identyfikowalne na otwartym rynku leków były firmy słoweńskie czy chorwackie, a polskie nie. To samo sądzę o sektorze bankowym.

Zamrożono plany prywatyzacji górnictwa i elektroenergetyki. To dobrze czy źle?

- Zawsze byłem zwolennikiem takiego modelu, który umożliwiłby porównanie kosztów. Dobrze, jeśli można zestawić ze sobą przedsiębiorstwo prywatne i państwowe reprezentujące daną branżę. Każdy model, który to uniemożliwia i który skazuje odbiorców na jeden podmiot, musi budzić zastrzeżenia. Jeśli nie ma konkurencji cenowej, to klienci na tym tracą. Natomiast na szczęście wskutek wejścia Polski do Unii Europejskiej nie da się...

Zahamować pewnych procesów?

- Dokładnie. I bardzo dobrze, że tak jest. Pozostaje tylko pytanie: czy pewne procesy będą wymuszane przez Unię, czy też zostaną możliwie dokładnie zaprojektowane w Polsce z odpowiednim wyprzedzeniem? Mamy sporo zarówno dobrych, jak i złych przykładów w Unii Europejskiej. Warto się uczyć na sukcesach, ale też na błędach innych. A odnoszę wrażenie, że Polska jest zbyt zapatrzona w siebie. Jeżdżę dużo po świecie i widzę, że jako kraj zbyt mocno koncentrujemy się na sobie. Mamy zatem pewien paradoks, bo jako kraj w zbyt małym stopniu korzystamy z doświadczeń innych, natomiast Polacy zazwyczaj nieźle radzą sobie na obczyźnie.

Chciałbym jeszcze wrócić do Pańskiego rozstania z polityką. Co zadecydowało o tym, że wycofał się Pan z polityki i przeszedł do biznesu?

- Cóż, ja nigdy nie byłem politykiem stricte partyjnym. Jeszcze trzy lata temu, pełniąc swoją ostatnią funkcję polityczną - przewodniczącego sejmowej Komisji Skarbu Państwa - koncentrowałem się na sensownych ustawach i sprawnej legislacji, a nie nabijaniu stempli na czoła politycznych adwersarzy. A poza tym, najważniejsze rozstrzygnięcia zapadły: Polska weszła do NATO i do Unii Europejskiej. Mamy demokrację i wolny rynek.

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że czas budowania fundamentów się kończy, a rozpoczyna czas cyzelowania szczegółów, gdzie czasem spektakularna forma ważniejsza jest od merytorycznej treści. I zacząłem odnosić coraz większe wrażenie, że taka polityka nie jest już dla mnie. Decyzja o rozstaniu z polityką dojrzewała we mnie bardzo długo.

Wróci Pan jeszcze kiedyś do polityki?

- Jestem człowiekiem raczej konsekwentnym. Swego czasu skończyłem swą przygodę z dziennikarstwem, później dobiegł końca mój czas w polityce. To były poważne i przemyślane wybory. Teraz, gdy patrzę na Grupę Prokom, mam wrażenie, że uczestniczymy w budowie pierwszego globalnego polskiego koncernu. Firmy z Grupy rozwijają się w wielu krajach rozsianych po całym świecie, ale ich zaplecze intelektualne jest i pozostanie w Polsce. To firmy notowane na warszawskiej giełdzie, płacące podatki w Polsce. Przyznam, że miałem potrzebę wykorzystania swego doświadczenia i swych umiejętności w poważnych biznesowych projektach.

W firmach amerykańskich czy fińskich często spotykam byłych polityków, którzy przed laty kierowali na przykład komisjami ekonomicznymi tamtejszych parlamentów. Nie jest istotne pytanie: czy osoba ze świata polityki może działać w biznesie, tylko jak sprawdza się w tej działalności i jak ten biznes prowadzi.

Biotechnologia, ropa naftowa - co jest priorytetem dla Prokomu? Czy Prokom pozbędzie się segmentu IT ? W jednym z wywiadów z grudnia 2006 r. Ryszard Krauze powiedział: "Raz na 2-3 tygodnie mam ofertę kupna naszej grupy IT ze strony międzynarodowych potentatów.Mogę w końcu podjąć taką decyzję, jeśli obecna stagnacja będzie się przedłużała".

- Nie ma w Prokomie planu sprzedaży segmentu IT. Co oznaczałoby odkupienie naszego IT przez potentata z zagranicy? Doszłoby do kupienia znaczącej części rynku, co byłoby niekorzystne z punktu widzenia polskiej gospodarki. Polski rynek informatyczny jest naszym oczywistym osiągnięciem. Wypracowana przez niego wartość dodana i w sensie intelektualnym, i ekonomicznym, zostaje w Polsce. Prokom Investments jest udziałowcem firm z różnych segmentów rynku. I trudno mówić, które branże są priorytetowe dla Prokomu. One wszystkie są ważne.

"Prokomowskie" IT daje sobie radę i co istotne, zdecydowana większość zamówień pochodzi spoza sektora administracji publicznej. Deweloperka też ma się nieźle, dobre perspektywy rysują się przed biznesem naftowym oraz przed Biotonem. Rozwijamy się raczej wedle wzorca korporacji amerykańskiej niż europejskiej. Na bardziej zdecydowane określenie priorytetów przyjdzie jeszcze czas.

Negocjował Pan otrzymanie niezbędnych zezwoleń rządu Kazachstanu na rozpoczęcie eksploatacji pól naftowych, które nabył Ryszard Krauze. Kiedy będą pierwsze odwierty?

- Rozpoczniemy je wiosną, może w kwietniu, może w maju. Powstaje polska firma naftowa, która będzie miała bardzo przyzwoitą kapitalizację i będzie notowana na warszawskiej giełdzie. Zamierzamy zbudować zyskowny projekt. Zyskowność ma on osiągnąć dzięki efektywnej eksploatacji złóż ropy i jej sprawnej sprzedaży. Sprzedaż będzie możliwa dzięki naszym lokalnym partnerom w Kazachstanie. W ostatnim czasie rząd Kazachstanu podjął decyzję o rozbudowie infrastruktury przesyłowej ropy naftowej. To z punktu widzenia naszych interesów znakomita wiadomość.

Czy ta ropa będzie transportowana do Polski?

- Tę ropę trzeba po prostu sprzedać jak najlepiej. Może na miejscu, po sąsiedzku, a może odbiorcom europejskim. Ważne, żeby wypracować możliwie jak najwyższą zyskowność takiej operacji. Petrolinvest będzie spółką giełdową. Chcemy zadowolić naszych akcjonariuszy. A to, że powstanie polska firma naftowa o kapitalizacji rozpoznawalnej na ekonomicznej mapie świata, będzie niewątpliwie korzystne dla całej polskiej gospodarki.

Jak ocenia Pan politykę rządu dotyczącą dywersyfikacji dostaw ropy i gazu?

- Na ocenę działań rządu mnie pan nie namówi. Tego typu oceny formułowałem przed laty.

Czy zdarza się, że politycy przychodzą, żeby się Pana poradzić?

- Nie. Dość wyraźnie zamanifestowałem swój dystans do polityki. Celowo unikam kontaktów z politykami, bo część moich adwersarzy próbowała definiować moje zaangażowanie w Prokomie w kontekście niebiznesowym. A zatem z całą konsekwencją zerwałem kontakty z politykami. To był mój świadomy wybór.

I co? Koledzy z Prawa i Sprawiedliwości obrazili się na Pana?

- Myślę, że nie. Jest coś takiego, jak konsekwencja podejmowania określonych wyborów życiowych. A ja jestem konsekwentny. Choć muszę powiedzieć, że w Polsce należy szukać sensownej formuły wzajemnych konsultacji gospodarki z biznesem.

Tak szczerze, nie żal Panu, że w momencie, gdy idee głoszone przez osoby z Pańskiego środowiska przebijają się do opinii publicznej - jest Pan poza dyskursem publicznym?

- Sprawy kondycji państwa i społeczeństwa polskiego nadal są mi bliskie. Natomiast do tego, aby chcieć być docenianym i poklepywanym po plecach w świetle kamer, niezależnie od pełnionej aktualnie roli społecznej - trzeba mieć duży poziom narcyzmu w sobie. A ja go nie mam. Sam pan wie, że bardzo trudno jest się teraz ze mną umówić na rozmowę. W polityce jest bowiem zupełnie inaczej niż w biznesie.

W biznesie najpierw trzeba mieć osiągnięcia, a dopiero potem o nich mówić. Natomiast w polityce jest odwrotnie. Zazwyczaj dużo się mówi, zapowiada realizację ambitnych przedsięwzięć, a później często okazuje się, że z ich realizacji wyszły nici. Mój czas w polityce definitywnie dobiegł końca, to już zamknięty rozdział. Dziś piszę zupełnie nowy.

Rozmawiał: Jerzy Dudała
Źródło:

Do pobrania

walendziak1jpg
Tematy
Wyjątkowa wyprzedaż Ford Pro. Poznaj najlepsze rozwiązania dla Twojego biznesu.

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki