Psujące się serwery oraz indolencja PKW sprawiają, że wciąż nie znamy wyników wczorajszych wyborów. Z pełnym przekonaniem można natomiast stwierdzić, że były to nominalnie najdroższe wybory w historii III RP.


Co kilka lat ok. kilkadziesiąt procent dorosłych Polaków przerywa niedzielny wypoczynek i idzie wrzucić swój głos lub głosy do urny. Koszt takiego przedsięwzięcia zmieniał się na przestrzeni ostatnich lat. Dodatkowo, wybory wyborom nierówne – w samorządowych wyższy jest choćby koszt przygotowania kart, których jest po prostu więcej niż w prezydenckich.
Wszystkich zniecierpliwionych i oburzonych postawą PKW pragnę uspokoić, że za wzrost kosztów przeprowadzania wyborów w największym stopniu odpowiadało nie wdrożenie systemu komputerowego, lecz podwyżki dla członków komisji. 2010 roku przewodniczący terytorialnej komisji wyborczej mógł zarobić maksymalnie 245 zł – teraz 650 zł. Członek obwodowej komisji wyborczej zarobi 300 zł, czyli o 165 zł więcej niż 4 lata temu, a członek terytorialnej komisji wyborczej zarobi 550 zł, czyli 350 zł więcej niż w 2010 roku. Warto też pamiętać, że dane dotyczące wczorajszych wyborów bazują na planowanym koszcie, a wcześniejszych na rozliczonym. Trudno się jednak spodziewać, aby w budżecie zostało blisko 173 mln zł, co zepchnęłoby wczorajsze wybory z pierwszego miejsca na podium.
Michał Żuławiński