Dziś mija rok od pamiętnych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, które ku zgrozie i zaskoczeniu całego mainstreamu wygrał Donald Trump. Wieszczono, że republikanin wesprze dolara i zaszkodzi akcjom. Rzeczywistość boleśnie obeszła się z tymi prognozami.
Dziś trudno uwierzyć w to, co analitycy pisali o Donaldzie Trumpie zaledwie rok temu. To przecież Hillary Clinton była kandydatką wielkiej finansjery i wielkiego biznesu, a Wall Street bało się Trumpa niczym diabeł święconej wody. To Trump miał być kandydatem „prorosyjskim”, „populistycznym”, nacjonalistycznym i zwolennikiem protekcjonizmu gospodarczego. Z tych wszystkich powodów poważni analitycy obawiali się nawet krachu na rynku akcji i silnego wzrostu cen złota.
Przeczytaj także
Pierwsze reakcje rynków, jeszcze w trakcie powyborczej nocy, były zgodne z oczekiwaniami analityków. Gdy wyniki z kolejnych stanów coraz wyraźniej wskazywały na wygraną Donalda Trumpa, na rynkach zaczęła się lekka panika. Kontrakty terminowe na giełdowe indeksy zniżkowały po pięć i więcej procent. Złoto momentami drożało nawet o 4%, zaś dolar słabł wobec euro.
Wielkie zło okazało się całkiem dobre
Negatywne reakcje rynków trwały zaledwie kilka godzin. Ale już sesja na rynku kasowym w Nowym Jorku zakończyła się na plusie. A potem zaczęło się coś, co szybko zostało okrzyknięte mianem „hossy Trumpa”. Od dnia wyborów do dnia zaprzysiężenia Donalda Trumpa indeks Dow Jonesa urósł o niemal 11%. Dolar do końca 2016 roku zyskiwał wobec euro – kurs EUR/USD ustanowił 14-letnie minimum. Tektoniczne ruchy miały miejsce na rynku amerykańskich obligacji skarbowych – rentowność papierów 10-letnich w niespełna dwa miesiące podskoczyła z 1,8% do 2,6%.
Przeczytaj także
Analitycy, którzy jeszcze niedawno wróżyli same nieszczęścia po ewentualnym wyborze Trumpa, szybko znaleźli wytłumaczenia, dlaczego wydarzenia przebiegły w zupełnie odmienny sposób. Wiele mówiło się o tym, że nowy gospodarz Białego Domu będzie prowadził ekspansywną politykę fiskalną, prowadzącą do reflacji, na którą Rezerwa Federalna odpowie szybszymi podwyżkami stóp procentowych. Niższe podatki, mniej regulacji i wyższa inflacja – to wszystko miało uzasadniać wzrosty cen akcji, wzrost rynkowych stóp procentowych i umocnienie dolara.
Przeczytaj także
Po roku widać, że także ten scenariusz nie do końca się sprawdził. Sztandarowy projekt obniżenia i uproszczenia podatków dopiero niedawno dotarł do Kongresu i zapewne czeka go teraz wielomiesięczna batalia zakończona serią zgniłych kompromisów. Dopiero pod koniec października Kongres uchwalił regularny budżet, choć większość w obu izbach ma Partia Republikańska. Wciąż odwlekana jest za to kwestia oficjalnego podniesienia limitu zadłużenia – we wrześniu został on po raz kolejny zawieszony na kolejne miesiące.
Także Rezerwa Federalna zbytnio nie spieszyła się z normalizacją polityki pieniężnej. Za prezydentury Trumpa Fed podniósł stopy tylko dwa razy: dość nieoczekiwanie w marcu i w pełni oczekiwanie w czerwcu. Kolejna podwyżka szykowana jest na grudzień. Zgodnie z oczekiwaniami prezydent Trump nie powołał na drugą kadencję Janet Yellen. Stery Fedu obejmie Jerome Powell – osoba o bliźniaczo „gołębich” poglądach na politykę monetarną. Zwolennicy mocnego pieniądza zapewne srodze zawiedli się na tej nominacji.
Mimo że świat finansów regularnie sarka na nieprzewidywalność i dosadność Donalda Trumpa, to Wall Street trudno sobie wyobrazić lepszego prezydenta. Przynajmniej na razie. Amerykańskie indeksy śrubują bowiem historyczne rekordy, bez nawet najmniejszej korekty. Dow Jones jest dziś o blisko 29% wyżej, niż był rok temu! Nieco słabsze osiągnięcia ma S&P500 (+22%), a jeszcze lepsze Nasdaq (+31%).
Równie imponujące wyniki „dowiozły” indeksy nieamerykańskie. Niemiecki DAX jest na plusie o 29%, a japoński Nikkei225 od wyboru Trumpa zyskał 33,5%. Nasz WIG20 także może pochwalić się wręcz rewelacyjnymi osiągami: przez ostatnie 12 miesięcy zyskał imponujące 44%.
Nie sprawdziły się za to przewidywania, że polityka Donalda Trumpa wzmocni dolara. Indeks dolara jest obecnie notowany niemal 3% niżej niż rok temu. Przyczynił się do tego sam Trump, który w kwietniu powiedział, że „naprawdę lubię politykę niskich stóp procentowych” i że jego zdaniem dolar staje się zbyt mocny. W mojej opinii był to moment, w którym uczestnicy rynku zrozumieli, że polityce „uczynienia Ameryki ponownie wielką” lepiej przysłuży się dolar słaby niż mocny.
Trump rozczarował także goldbugów. Nie dość, że na następcę Janet Yellen nie powołał jakiegoś zwolennika standardu złota, to jeszcze po wyborach złoto zostało mocno przecenione: przez dwa miesiące jego dolarowe ceny spadły o niemal 16%. Generalnie w horyzoncie ostatnich 12 miesięcy złoto wciąż pozostaje tam, gdzie było w dniu wyborów prezydenckich w USA.
Na zachowanie rynku akcji można spojrzeć także przez pryzmat tzw. cyklu prezydenckiego. To teoria, według której stopy zwrotu z indeksu S&P500 wykazują zależność z cyklem politycznym w USA. Z danych historycznych wynika, że pierwszy rok urzędowania prezydenta jest statystycznie umiarkowanie korzystny dla rynku akcji – średnia stopa zwrotu S&P500 wynosi wówczas 7,6%. Najlepszy jest rok trzeci (+16,1%), gdy prezydent realizuje swoje obietnice. Zaś najsłabszy jest rok drugi – czyli ten, który dopiero jest przed nami.
























































