Od kilku dni kurs złota systematycznie pnie się w górę, zbliżając się do granicy 1300 dolarów za uncję. Katalizatorem wzrostów mogą być nadchodzące wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, w których dwaj główni kandydaci wydają się równie niebezpieczni dla otoczenia.


W środę rano kontrakty terminowe na złoto były notowane po kursie 1293,60 USD za uncję. To o 0,3% więcej niż we wtorek, gdy notowania kruszcu wzrosły o prawie 1% i najwięcej od mini-krachu z 4 października.
Za dwa dni minie miesiąc od październikowego tąpnięcia notowań złota, gdy przełamanie wsparć leżących tuż powyżej 1300 USD/oz doprowadziło do dynamicznej korekty notowań żółtego metalu. Od październikowego dołka złoto zyskało ponad 4%, ale dopiero powrót ponad 1300 USD będzie sygnałem powrotu do trendu wzrostowego.
Analitycy dość zgodnie przyznają, że w ostatnich dniach rynkiem złota kierują obawy związane z amerykańskimi wyborami. 8 listopada Amerykanie zadecydują, kto wprowadzi się do Białego Domu. Czy będzie to populista i zwolennik protekcjonizmu gospodarczego Donald Trump, czy też socjalistka i „neokonserwatystka” Hillary Clinton. Objęcie urzędu przez którekolwiek z nich rodzi ogromne ryzyko.
I dlatego analitycy z banku HSBC uważają, że zwycięzca listopadowej elekcji będzie tylko jeden: złoto. Złoto wystąpi w potencjalnej roli „ochrony przed protekcjonizmem” niezależnie od tego, kto wygra wybory – uważa James Steel z HSBC. Jego zdaniem, jeśli wygra Trump, cena złota może skoczyć do 1500 dolarów za uncję. Jeśli Clinton – do 1400 USD/oz.
Złoto jest traktowane jako polisa ubezpieczeniowa przed szaleństwami władzy, niezależnie czy takowa określa się mianem „lewicowej” czy „prawicowej”. Co więcej, argumentów za złotem dostarcza też historia. Od roku 1928 żółty metal radził sobie dobrze, gdy po wyborach zmianie ulegała partyjna afiliacja nowego prezydenta.
Krzysztof Kolany