Relacje pomiędzy Turcją i Stanami Zjednoczonymi od kilku lat są wyraźnie napięte, wahając się pomiędzy chwilowym uspokojeniem i eskalacją. Wraz z nałożeniem sankcji na Ankarę przez Waszyngton, stosunki między krajami wchodzą w nową fazę.


Przez ostatnie dwa tygodnie turecka lira straciła wobec dolara prawie 10 proc. Jeszcze 25 lipca za dolara nad Bosforem płacono 4,79 liry, natomiast 6 sierpnia kurs przekroczył 5,35, a wykres obrazujący tę parę walutową zaczął przypominać rollercoaster. W taki sposób rynki zareagowały na pogarszające się relacje pomiędzy Turcją i USA.
Z Wujkiem Samem nie ma żartów
W zeszłą środę senat USA przyjął budżet obronny, w którym znalazły się zapisy uniemożliwiające sprzedaż Ankarze myśliwców F-35. Turcja od początku brała udział w projekcie, a jej firmy produkowały podzespoły do samolotów. Kraj ten zamierzał zakupić 100 maszyn. Zaraz po tym zamrożono aktywa tureckiego ministra sprawiedliwości Abdulhamita Gül oraz Suleyman Soylu, ministra spraw wewnętrznych.
Tym samym sankcje nałożone na Turcję w związku z przetrzymywaniem przez nią ewangelickiego pastora Andrew Brunsona stały się faktem. Było to zwieńczenie długotrwałego procesu dyplomatycznego, który zakończył się całkowitą klapą i zamiast uspokojenie relacji między sojusznikami, przyniósł największy konflikt od lat.
Według nieoficjalnych źródeł, pastor Brunson miał być wymieniony na uwięzionego w USA Hakana Attillę, wiceprezesa Halkbanku, zamieszanego w tzw. Aferę Rezy Zerraba, skazanego na karę 32 miesięcy więzienia za udział w mechanizmie łamania sankcji nałożonych na Iran.
W środę 25 lipca 2018 r. turecki sąd ogłosił przeniesienie Brunsona do aresztu domowego. Ta decyzja nie spodobała się amerykańskiej administracji, która spodziewała się uwolnienia duchownego. Następnego dnia na Twitterze wypowiedział się prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump zapowiadając nałożenie sankcji na Turcję.
The United States will impose large sanctions on Turkey for their long time detainment of Pastor Andrew Brunson, a great Christian, family man and wonderful human being. He is suffering greatly. This innocent man of faith should be released immediately!
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) 26 lipca 2018
Na odpowiedź strony tureckiej nie trzeba było długo czekać, minister spraw zagranicznych, Mevlüt Çavuşoğlu, napisał na Twitterze, że jego kraj nie będzie tolerował gróźb i nikt nie będzie mu dyktował, co ma robić.
Noone dictates Turkey. We will never tolerate threats from anybody. Rule of law is for everyone; no exception.
— Mevlüt Çavuşoğlu (@MevlutCavusoglu) 26 lipca 2018
Dyplomatyczne przepychanki
Pastor Andrew Brunson mieszka w Turcji od 25 lat. Prowadził niewielką parafię ewangelicką w Izmirze. Został aresztowany w październiku 2016 r. na fali czystek po nieudanej próbie wojskowego zamachu stanu, pod zarzutem członkowstwa w organizacji terrorystycznej i szpiegostwa.
15 lipca 2016 r. Turcją wstrząsnęła próba puczu, mająca na celu obalenie prezydenta Erdoğana. O organizację przewrotu natychmiast oskarżono Fethullaha Gülena, przywódcę religijnego zarządzającego ogólnoświatowym ruchem, którego wielkość szacuje się na kilka milionów osób, na co dzień mieszkającego w Pensylwanii w USA. Właśnie o członkowstwo w tej organizacji oskarżano Brunsona, czemu ten zaprzecza.
Gülen i Erdoğan początkowo byli przyjaciółmi i blisko ze sobą współpracowali. Organizacja tego pierwszego miała tysiące zwolenników w administracji publicznej, policji i aparacie sprawiedliwości, co było bardzo istotne dla rządzącej partii w konsolidacji władzy. Pod koniec 2013 r. drogi obu panów się rozeszły. Od tej pory trwa między nimi walka o władzę, a turecki prezydent nie ustaje w staraniach sprowadzenia Gülena do Turcji.
Według nieoficjalnych informacji celem aresztowania pastora Brunsona było właśnie zdobycie karty przetargowej wobec Amerykanów i wymiana jednego przywódcę religijnego, na innego. Tymczasem Amerykanie podkreślali, że nie ma wystarczających dowodów na skazanie i ekstradycję Gülena, a bez tego nie ma mowy o wymianie. Stany Zjednoczone są przecież państwem prawa, a sądy są niezależne. W podobnym tonie odpowiadali Turcy na żądania Amerykanów dotyczących uwolnienia pastora.
Gospodarka pod wpływem polityki
To nie jest pierwszy raz, kiedy mówi się o sankcjach nałożonych na Turcję przez USA. Już w ubiegłym roku spekulowało się o nich w kontekście tzw. sprawy Rezy Zerraba. Tym razem jednak po raz pierwszy przeciwko Turcji zostają podjęte faktyczne kroki
Na eskalację napięć między natowskimi sojusznikami panicznie zareagowały rynki finansowe, a turecka lira, i tak już przeżywająca w tym roku trudne momenty, po raz kolejny zanurkowała przekraczając pod koniec zeszłego tygodnia poziom 5 za dolara.
Nowy tydzień tylko pogłębił spadki. Amerykanie zapowiedzieli rewizję systemu preferencji handlowych GPS (Generalized System of Preferences) z Turcją, co wiązałoby się z nałożeniem na tureckie towary o wartości 1,8 mld dolarów rocznie nowych ceł. Była to kolejna odsłona wojny celnej, którą te kraje toczą już od czerwca, po wprowadzeniu przez USA ceł na stal i aluminium. Turcja odpowiedziała cłami odwetowymi. Nie ma wątpliwości, że tak drastyczne kroki podjęte przez Waszyngton w wojnie handlowej są związane z konfliktem dyplomatycznym spowodowanym przez prztrzymywanie pastora Brunsona.
Stany Zjednoczone są dla Turcji nie tylko kluczowym sojusznikiem militarnym w ramach NATO, ale także ważnym partnerem gospodarczym. Z USA pochodzi 5,5% tureckiego importu (5 najważniejszy partner) i wysyłane jest tam 4,9% eksportu (4 najważniejszy partner). Ponadto turecka gospodarka jest bardzo mocno uzależniona od amerykańskiej waluty. W dolarze silnie zadłużone są krajowe przedsiębiorstwa i banki, przez lata szerokimi garściami czerpiące z potoku taniego kredytu zagranicznego. Dług zagraniczny Turcji przekracza 50 proc. PKB
Do tego Turcja jest uzależniona od pożyczek dolarowych, którymi finansuje wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgający 5,5 proc. PKB. Jakiekolwiek utrudnienia w dostępie do dewiz, a do tego zalicza się nałożenie ceł na tureckie towary mogłoby doprowadzić do trudności w regulacji tych zobowiązań. Wówczas kryzys walutowy mógłby się z łatwością przekształcić w kryzys bankowy, a ten w gospodarczy.
Za taki właśnie symptom zbliżającego się kryzysu walutowego rynki uznały poniedziałkową decyzję Tureckiego Banku Centralnego o zmianie polityki odnośnie obowiązkowej rezerwy w walutach obcych, która jest wymagana od tureckich banków. Kosmetyczna zmiana zakładała obniżenie górnego limitu rezerw z 45 do 40 proc., co miało dać bankom dodatkowe 2,2 mld dolarów płynności, tak bardzo potrzebnej tureckim instytucjom finansowym.
Nadal może być gorzej
Turcja już teraz znajduje się w stanie kryzysu walutowego, a dodatkowe perturbacje z pewnością nie wspomogą liry. Jej kurs z uwagi na silne zadłużenie zagraniczne Turcji, jest bardzo wrażliwy na wszelkiego rodzaju szoki wewnętrzne i zewnętrzne. Sytuacja gospodarcza kraju już teraz jest trudna, a ewentualne sankcje tylko ją pogrążają.
Przy gwałtownie spadającej wartości lokalnej waluty, dwucyfrowej inflacji i bezrobociu oraz deficycie na rachunku obrotów bieżących sięgających 5,5 proc. PKB spór z jednym z kluczowych partnerów są tym, czego turecka gospodarka obecnie najmniej potrzebuje.
Eskalacja kryzysu walutowego i dalsze osłabienie liry poważnie zagraża stabilności najważniejszego kraju NATO w regionie. Z tego właśnie powodu, zdaniem Turcji, USA nie odważyłyby się na taki krok wobec istotnego militarnego sojusznika. Jak widać, tym razem turecka dyplomacja się pomyliła.


























































