

Lipiec przynosi kolejne mocne wzrosty cen uprawnień do emisji CO2. To zła informacja zarówno dla polskiej energetyki, jak i naszego przemysłu.
Po kwietniowym szczycie maj i większość czerwca były okresem powolnego spadku cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Sytuacja zmieniła się jednak pod koniec czerwca, gdy ceny znów zbliżyły się do maksimów, które przebite zostały w lipcu po kolejnym okresie mocnych wzrostów. Obecnie cena uprawnień zbliża się do granicy 30 euro za tonę CO2.


Wzrost cen uprawnień łączy się m.in. z wypowiedziami Urszuli von der Leyen, kandydatki na przewodniczącą Komisji Europejskiej. To przyjaciółka i w pewnym sensie uczennica Angeli Merkel. Wśród swoich postulatów w drodze po fotel przewodniczącej KE von der Leyen wskazała m.in. neutralność klimatyczną Unii Europejskiej do 2050 roku. Chce, aby cele klimatyczne na 2030 rok były jeszcze ambitniejsze. Dodatkowo wskazała, że systemem uprawnień do emisji CO2 należałoby także objąć branże takie jak lotnicza czy morska. To oznacza możliwy dodatkowy popyt na uprawnienia, a przypomnijmy, że jednocześnie przycinana jest pula dostępnych uprawnień. To układ popytu i podaży, który zwiastuje dalsze zwyżki cen.
Zobacz także
Twardy orzech do zgryzienia dla energetyki
Przypomnijmy, że to właśnie rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 - obok drożejącego węgla - były jedną z głównych przyczyn dyskutowanej w Polsce w 2018 roku podwyżki cen prądu. Problem CO2 wynika wprost z konstrukcji polskiego miksu energetycznego. Jest on nastawiony na węgiel, który odpowiada aż za 80 proc. produkcji. Dodatkowo 31 proc. całości to węgiel brunatny, któremu towarzyszy przeciętnie wyższa emisja niż kamiennemu. Gdy dodamy do tego stare bloki, brak atomu i niewielki udział OZE, otrzymamy miks, który generuje ogromne ilości CO2. Średnio w 2017 roku produkcji 1 MWh energii elektrycznej towarzyszy emisja ok. 770 kg dwutlenku węgla. To jedna z najwyższych wartości w Europie. A trzeba dodać, że w tych MWh polska energetyka wyprodukowała wówczas aż 165,9 mln. Część uprawnień do emisji CO2 była "darmowa", za resztę firmy energetyczne musiały płacić.
Konieczność dokupowania zezwoleń na emisję podnosi koszty firm energetycznych, co jest negatywną informacją nie dla ich akcjonariuszy, ale i klientów. Warto dodać, że problem ten przerabialiśmy w 2018 roku, gdy po gwałtownym wzroście kosztów uprawnień do emisji CO2 spółki chciały w pewnym stopniu przerzucić dodatkowe obciążenie na klientów. Na drodze jednak stanął rząd, który kontrowersyjną i pisaną na kolanie ustawą "zamroził" ceny. Teraz jednak firmy energetyczne mogą już je odmrozić dla średnich i dużych graczy, pozostałych klientów - w tym indywidualnych - odmrożenie czeka najprawdopodobniej na początku przyszłego roku.
Warto dodać, że czynnikiem działającym w drugą stronę były ostatnio ceny węgla, które od listopada 2018 roku wyraźnie spadały. W lipcu jednak trend się odwrócił i węgiel drożeje wraz z prawami do emisji CO2. Do poziomów z początku roku wprawdzie wciąż daleko, jednak odbicie jest zauważalne.
Dziurawy system dławi przemysł
Wysokie ceny uprawnień do emisji CO2 odbijają się także na polskim przemyśle. I to dwojako. Po pierwsze pośrednio, wyższe ceny prądu to wyższe koszty dla firm, szczególnie z gałęzi mocno energochłonnych. Po drugie, jedną z ofiar kosztów związanych z uprawnieniami jest przemysł stalowy, który sam w hutach emituje sporo CO2. W maju ArcelorMittal poinformował, że w związku z rosnącymi kosztami wstrzymuje pracę wielkiego pieca i stalowni w swoim krakowskim oddziale.
Przemysł stalowy to zresztą sztandarowy przykład jak dziurawy jest mechanizm uprawnień do emisji CO2. Koszty związane z tymi pozwoleniami uniemożliwiają firmom z UE konkurowanie ze stalą ze wschodu, która takich kosztów związanych z CO2 nie ponosi. W efekcie produkcja jest wysysana z UE przez - w tym wypadku – Rosję, a dla globalnej emisji CO2 nie przynosi to żadnego pozytywnego efektu. Zjawisko to zyskało nawet swoje naukowe określenie. Z angielskiego brzmi ono "carbon leakage", czyli - tłumacząc dosłownie - "wyciek węgla", a bardziej twórczo "ucieczka z emisją CO2". Dlatego też coraz silniejsze są głosy, by wprowadzić dodatkową opłatę dla importerów, która byłaby pokryciem tzw. śladu węglowego. Wspominano o niej m.in. na węglowym panelu podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego 2019, z którego na Bankier.pl można znaleźć obszerną relację.
Adam Torchała
