
Wtorkowa sesja na nowojorskich parkietach przyniosła odreagowanie mocnych, poniedziałkowych spadków. Pretekstem do wzrostów było delikatne umocnienie juana. Wtorkowego odbicia „nie kupił” ani rynek długu, ani rynek złota.
Ludowy Bank Chin zdecydował się na ustalenie kursu referencyjnego dolara poniżej oczekiwań rynku po tym, jak w poniedziałek wywołał na rynku popłoch pozwalając przekroczyć barierę 7 juanów za dolara. I choć kurs amerykańskiej waluty utrzymał się powyżej 7 CNY, to krok wstecz ze strony Chińczyków uznano za gest dobrej woli i minimalną deeskalację wojny handlowo-walutowej.
Jeśli uznacie Państwo to za kiepski pretekst do kupowania akcji, to się zgodzę. Niemniej jednak na Wall Street znów swoje chwile miała strategia „kupowania dołka”, zwana potocznie BTFD. Po 3-procentowych spadkach w poniedziałek, we wtorek S&P500 zaliczył wzrost o 1,3% i przerwał serię sześciu spadkowych sesji z rzędu. Dow Jones poszedł w górę o 1,21%, a Nasdaq o 1,39%.
Odnotujmy, że optymizmu inwestorów z giełdowych parkietów nie podzielił rynek długu, na którym rentowność 10-letnich obligacji USA utrzymała się blisko niemal 3-letniego minimum. Historyczne dno wciąż pogłębiały też m.in. 10-letnie obligacje Niemiec, które przynoszą już absurdalną rentowność -0,53%. Według stanu na dziś dług o wartości nominalnej 15 bilionów dolarów (1 bilion = tysiąc miliardów = milion milionów) jest notowany przy ujemnej rentowności!
Świeży 6-letni szczyt ustanowiły także dolarowe notowania złota. Królewski metal został wyceniony na 1 485 USD za uncję, a więc o 0,6% wyżej niż w poniedziałek. Drożejące złoto i obligacje skarbowe (tj. malejące rentowności) sugerują, że na rynku wciąż jest silny popyt na bezpieczne aktywa.
Rynek terminowy pomimo słów Jerome Powella jest święcie przekonany, że we wrześniu Rezerwa Federalna dokona kolejnej obniżki stóp procentowych. Spekulacje ograniczają się w zasadzie tylko do tego, czy będzie to cięcie o 25 pb., czy aż o 50 pb.
Krzysztof Kolany
