

Szef JPMorgan Chase Jamie Dimon publicznie zażartował, że największy amerykański bank przetrwa dłużej niż Komunistyczna Partia Chin. W USA tego typu wypowiedź może bawić, Pekin nie grzeszy jednak poczuciem humoru. Po kilkunastu godzinach Dimon stwierdził, że żałuje żartu.
JPMorgan działa w Chinach od 1921 r. - tego samego roku, gdy została założona Komunistyczna Partia Chin. "Pewnego dnia zażartowałem, że partia komunistyczna obchodzi setną rocznicę powstania. Podobnie JPMorgan. Założę się, że wytrzymamy dłużej" - powiedział we wtorek Dimon podczas forum biznesowego w Bostonie. "Nie mogę tego powiedzieć w Chinach. Pewnie i tak słuchają" - dodał.
Partia bynajmniej nie grzeszy poczuciem humoru i zazwyczaj alergicznie reaguje na wypowiedzi czy działania, które mogą być odbierane jako krytyczne wobec jej władzy. Wśród licznych przykładów znajdą się kwestie poważne, jak kwestia "trzech T" (niepodległość Tajwanu, łamanie praw człowieka w Tybecie i masakra na placu Tiananmen) czy Sinciangu, oraz zupełnie niepoważne, jak cenzurowanie Kubusia Puchatka. Chiny pozostają kuszącym i rosnącym rynkiem, a Pekin nie waha się wykorzystywać gospodarki jako narzędzia wywierania wpływu na władze innych państw czy konkretne firmy. Dlatego politycy i przedstawiciele biznesu zazwyczaj siedzą cicho i starają się nie podpaść wszechwładnej za Murem partii.
Tymczasem JPMorgan jest w awangardzie amerykańskiej branży finansowej szukającej możliwości rozwoju w Państwie Środka. Ekspozycja banku na chiński rynek sięga blisko 20 mld dol. - podaje Bloomberg. W sierpniu dostał on zgodę na objęcie całkowitej kontroli nad własnym, miejscowym biznesem handlującym papierami wartościowymi. Wcześniej zagraniczni inwestorzy w tym sektorze musieli się zadowalać joint ventures z lokalnymi partnerami.
JPMorgan i inni bankierzy z Wall Street są głośnymi zwolennikami zbliżenia z Chinami i wygaszenia tzw. wojny handlowej na linii Waszyngton-Pekin. Być może dlatego chińskie media wciąż nie zareagowały na "żart" Dimona, mimo że zdążyły już - jak podaje Bloomberg - opisać inne jego wypowiedzi ze spotkania w Bostonie. Zapewne posłusznie czekają na dyspozycję z Pekinu. Urzędnicy nie najwyższego szczebla mogą się wahać przed podjęciem decyzji ws. "ataku" na przedstawiciela sektora, który jest jednym z ostatnich i najsilniejszych orędowników korzystnych dla Chin relacji gospodarczych z USA. Stwierdzenie Dimona można zresztą potraktować nie jako spontaniczny żart, ale wyraz niezależności w obliczu licznych zarzutów, że Wall Street w sporze Waszyngton-Pekin reprezentuje interesy własne, ale i chińskich władz.
Nawet jeśli Chińczycy nie zareagują od razu, to nie znaczy, że w wybranym przez siebie momencie nie wykorzystają wypowiedzi Dimona. Na razie Pekinowi zależy na obecności zagranicznych instytucji finansowych na rynku za Murem, ale w przyszłości może się to zmienić. I wówczas "żart" szefa JPMorgan może wywołać gorzki śmiech Amerykanów.
W środę Dimon wrócił do sprawy. "Żałuję, nie powinienem był wygłaszać komentarza o Chinach. Starałem się podkreślić siłę i żywotność naszej firmy" - powiedział. "Nigdy nie jest w porządku żartować lub oczerniać jakąkolwiek grupę ludzi, niezależnie od tego, czy jest to kraj, jego przywódcy, czy jakakolwiek część społeczeństwa i kultury" - stwierdził w drugim oświadczeniu.
W czwartek do sprawy odniósł się rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Chin. "Odnotowałem doniesienia o tym, że wskazana osoba szczerze się zreflektowała. Myślę, że to właściwa postawa. Mam nadzieję, że media przestaną robić szum wokół sprawy" - powiedział Zhao Lijian.
Maciej Kalwasiński
