PODOBNIE JAK WIELE innych zabieganych osób, spisuję sobie wszystko, co mam do zrobienia. Czasami robię szybkie notatki na gazetce kościelnej (a potem w trakcie „cichej spowiedzi” podczas nabożeństwa przepraszam za tę krótką chwilę nieuwagi). Czasem zapisuję sobie informacje w superważnym czarnym notatniku (jeden z egzemplarzy kiedyś przypadkowo zgubiłam na lotnisku w Los Angeles). Tak czy inaczej, staram się trzymać planu. Uwielbiam uczucie, które towarzyszy skreślaniu wykonanego zadania. Dlatego kiedy podczas maratonu, który odbywał się pod koniec marca 2009 roku, przeczytałam przypomnienie, że w ramach szukania informacji do tej książki mam się skontaktować z kobietą o imieniu i nazwisku Theresa Daytner (przeprowadzałam z nią wywiad rok wcześniej), posłusznie wysłałam do niej krótki SMS.


Ale jej telefon był poza zasięgiem. Nie wiem, co Daytner miała na swojej liście rzeczy do zrobienia, lecz wyglądało na to, że postanowiła spędzić ten dzień poza domem.
Później powiedziała mi, że wybrała się na pieszą wycieczkę do cichego, spokojnego miejsca niedaleko jej domu w Maryland, około 45 minut drogi na zachód od Baltimore. Była to zupełnie opustoszała okolica, więc Daytner pożyczyła psa od swojego brata, żeby zwierzę dotrzymało jej towarzystwa. We dwójkę wędrowali po błotnistych terenach przez kilka godzin. Wczesnowiosenny deszcz sprawił, że trawa pięknie się zazieleniła, na drzewach pojawiły się maleńkie pędy, a polne kwiaty puściły pierwsze pąki, które iskrzyły się na tle szarego nieba. Daytner sama przyznała, że nie mogła przegapić możliwości odbycia orzeźwiającego spaceru w jeden z pierwszych ciepłych poranków tamtej wiosny, dzięki któremu, jak powiedziała, poczuła „ciszę i spokój” oraz „podładowała akumulatory”.
Im dłużej trwała moja rozmowa z Daytner, tym lepiej rozumiałam, że ładowanie akumulatorów jest normalnym aspektem jej życia. Polegało ono na spędzeniu rozsądnej ilości czasu na kontakcie z ziemią. Daytner, poza tym, że wędrowała po górach, jeździła po szlakach na swoim hybrydowym rowerze. Do niedawna również dwa razy w tygodniu podnosiła ciężary pod okiem trenera. Wieczorami zaczytywała się w powieściach Jodi Picoult i w lekturach wybranych przez klub książki, do którego należała. Przyznała, że jest nieco uzależniona od serialu 24 godziny. Odbierała wiadomości. Układała sobie włosy. Jakiś czas temu zaplanowała duże przyjęcie urodzinowe w ramach niespodzianki z okazji pięćdziesiątki jej męża, na które zaprosiła gości z całego kraju.
Można by dojść do wniosku, że Daytner ma mnóstwo czasu na rozrywkę i przyjemności — czasu, który może spędzać tak, jak chce (i właśnie to robi). Potrafi nawet wziąć sobie wolne w słoneczny poranek w normalnym tygodniu pracy, żeby nacieszyć się spokojem i samotnością, podczas gdy bardziej poważni ludzie są zajęci obowiązkami zawodowymi.
W tym miejscu oczywiście nasuwa się kilka pytań. Jak to możliwe, że Daytner ma tyle wolnego czasu? Czy jest na emeryturze? Nie ma pracy? A może od lat zajmuje się domem, a od kiedy jej dzieci dorosły, ma więcej czasu dla siebie?
Odpowiedź może Cię zdziwić. Tak naprawdę Daytner jest bardziej zajęta niż ja — i niż większość ludzi, których znam, mieszkających, tak jak ja, na Manhattanie, gdzie czas naprawdę pędzi jak szalony.
Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że bez względu na to, kim jesteś, masz mniej pracy niż Daytner. Sam Barack Obama był zszokowany jej osiągnięciami, kiedy ją poznał. Krótko przed poranną marcową wycieczką w góry Daytner skorzystała z okazji, żeby odwiedzić Biały Dom razem z grupą właścicieli małych firm, którzy chcieli porozmawiać z prezydentem o aktualnych problemach ekonomicznych. Przedstawiła się Obamie, prezentując swoje dwie główne tożsamości.
Pierwsza: Theresa Daytner, właścicielka Daytner Construction Group — firmy zatrudniającej 12 osób, której obroty sięgają kilku milionów dolarów rocznie. Daytner osobiście odpowiada za to, żeby wszyscy jej pracownicy zawsze otrzymywali wypłatę na czas. Druga: Theresa Daytner, matka sześciorga dzieci, w tym ośmioletnich bliźniąt.
— Kiedy pani sypia? — zapytał Obama.
Ale Daytner naprawdę wysypia się w nocy. Czasopismo „Men’s Health” opublikowało artykuł, w którym przedstawiono schemat snu Ubermana polegający na robieniu 20-minutowych drzemek co cztery godziny, żeby mieć więcej czasu na „odnoszenie sukcesów w pracy, budowanie więzi z najbliższymi, realizowanie marzeń albo zwykły relaks”. Daytner spełnia się w tych wszystkich obszarach życia, śpiąc co najmniej siedem godzin na dobę[1]. Jest trenerką piłki nożnej, a w weekendy dopinguje drużyny swoich dzieci. Ma czas na planowanie ślubu swojej 21-letniej córki i na rozwijanie swojej firmy. Kiedy była w college’u, postanowiła, że zrobi karierę w branży budowlanej. Była przekonana, że uczciwość i kompetencja pomogą jej się wyróżnić na rynku. I mimo ostatniego[I] kryzysu w branży budowlanej jej firma DCG (która nadzoruje inwestycje warte 10 – 75 milionów dolarów) właśnie szuka nowych kierowników projektu. Kiedy przeprowadzałam wywiad z Daytner, była ona w trakcie przygotowywania corocznego podsumowania zysków firmy i negocjowała wejście do ogólnej branży budowlanej, co mogłoby przyczynić się do znaczącego rozwoju jej firmy.
Oczywiście świadomość, że co miesiąc musi wypłacać swoim pracownikom pensje (obejmujące również świadczenia zdrowotne dla ich rodzin), była dla niej stresująca. Daytner wyznała mi, że nieraz musi rozwiązywać kryzysy w nocy, w weekendy, a nawet — jeżeli od tego zależą dalsze losy świata — przez blackberry podczas pieszych wędrówek po górach. Daytner często pracuje pod dużą presją, która jest nieodłącznym aspektem prowadzenia własnej firmy. Otworzyła ją, gdy jej bliźnięta miały zaledwie kilka lat, a ponieważ chciała, żeby mąż pracował razem z nią, zaciągnęła kredyt hipoteczny na opłacenie opiekunki. Jej firma szybko się rozwija, a zarządzanie nią bywa czasami „wyczerpujące umysłowo”. Dlatego Daytner ogląda serial 24 godziny.
Podczas naszej rozmowy Daytner wyznała mi, że ponieważ jej dzieci mają wolne w szkole w następny czwartek, ona również nie zamierza tego dnia iść do pracy. Postanowiła, że wpakuje do samochodu tyle dzieci, ile się w nim zmieści, i pojedzie z nimi do Waszyngtonu, żeby obejrzeć kwitnące wiśnie i zrelaksować się w National Mall.
Można odnieść wrażenie, że jej życie jest naprawdę przyjemne. Dlatego często opowiadam o Daytner i jej osiągnięciach moim znajomym na przyjęciach. Ludzie, podobnie jak Obama, pytają wtedy: „Jak ona to robi?”, a ci bardziej bezpośredni mówią: „Nie znam tej kobiety, ale już jej nienawidzę”. Nasza kulturowa narracja przepracowania, niedoboru snu i tego, że nie da się „mieć wszystkiego”, zakłada, że wspaniała kariera i duża rodzina tak jak u Daytner to dwie rzeczy, których nie da się ze sobą połączyć.
A nawet jeśli to się uda, to nie ma szans na to, żeby zostało jeszcze choć trochę czasu na wycieczki podczas godzin pracy i czytanie powieści Jodi Picoult.
Nie twierdzę, że to jest proste. Ale kiedy Daytner opowiedziała mi o swoim systemie przeglądania e-maili (które zabierają jej zdecydowanie za dużo czasu) i o elastycznym systemie przydzielania obowiązków pracownikom, tak aby jej dzień w pracy trwał mniej więcej od 8:30 do 17:00, szybko zrozumiałam, że ta kobieta traktuje swoje godziny i minuty inaczej niż większość ludzi.
Przede wszystkim bardzo ceni każdą swoją chwilę. Wykorzystuje nawet dziesięć minut pomiędzy rozpoczęciem lekcji w szkole, do której chodzą jej nastoletnie dzieci (8:00), i w szkole, do której uczęszczają jej bliźnięta (8:10), żeby w tym czasie poczytać swoim synkom w samochodzie książki z serii Bracia Hardy.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Oto co mówi sama Daytner: „Według mnie różnica polega na tym, że ja świadomie rządzę swoim życiem. Każda rzecz, którą robię, i każda minuta mojego życia to kwestia mojego wyboru”. Daytner celowo spędza ten czas na robieniu trzech rzeczy, w których jest najlepsza: na rozwijaniu swojej firmy, pielęgnowaniu relacji z rodziną i dbaniu o siebie. „Jeżeli widzę, że nie dysponuję mądrze swoim czasem, naprawiam to”, mówi, „nawet jeśli to dotyczy tylko chwil wyciszenia”.
Kiedy Daytner ustaliła swoje priorytety, odkryła jeden mały sekret: gdy człowiek skupia się na tym, co robi najlepiej i co daje mu największą satysfakcję, zostaje mu mnóstwo miejsca na inne rzeczy. Możesz zrobić wielką karierę. Możesz stworzyć dużą rodzinę. I możesz wybrać się na spacer wzdłuż strumienia w Maryland, zamiast rano iść do pracy, gdy uznasz, że na dworze jest zbyt pięknie i dziko, żeby siedzieć zamkniętym w czterech ścianach. To prawda: możesz wypełnić swoje życie dużo większą ilością wspaniałych chwil, niż prawdopodobnie Ci się wydaje.
Artykuł stanowi fragment książki: „Głodni czasu. Efektywne 168 godzin w 7 dni lub tydzień” – Laura Vanderkam (Onepress 2018)
























































