Raport znanych ekonomistów pokazuje, jakie są największe wyzwania gospodarcze stojące przed światem i jak stawić im czoła.


Emmanuel Macron, prezydent Francji, miał dobre przeczucie, że wkrótce stanie się najważniejszym politykiem Europy. Gdy ze stanowiska odejdzie Angela Merkel, nie będzie miał właściwie sobie równych. By podbić swoje szanse na efektywne przywództwo, zamówił u grupy znanych i wpływowych ekonomistów raport na temat najważniejszych wyzwań stojących przed Francją, Europą i światem. Raport pojawił się kilka tygodni temu po francusku, a w tym tygodniu również w innych europejskich językach, w tym po polsku. Sądzę, że jest to ważny materiał, który może stać się punktem odniesienia dla każdego, kto chce sobie usystematyzować kluczowe trendy ekonomiczne.
Raport „Budowanie gospodarki jutra” jest sygnowany przez Oliviera Blancharda, byłego głównego ekonomistę Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i Jeana Tirole’a, noblistę z ekonomii z 2014 r., ale jest owocem prac komisji, w której zasiadało 25 ekonomistów z Europy i USA. Wśród nich byli m.in. Paul Krugman czy Lawrence Summers. Wnioski są przedstawione jako konsens, więc z natury rzeczy nie mogą być zupełnie nowatorskie — konsensy wykuwają się długo, w bólach i są zwykle sformułowane okrągłymi słowami. Ale jest też w raporcie wiele obserwacji niebanalnych, które postaram się przedstawić.
Są trzy kwestie, które stanowią — według Blancharda i Tirole’a — największe wyzwanie dla gospodarki w najbliższych latach i dekadach. Pierwszą są zmiany klimatyczne i konieczna odpowiedź polityki gospodarczej i społecznej. Drugą są nierówności społeczne i redystrybucja dochodu. Trzecią — starzenie się społeczeństwa. Moim zdaniem w tym trójkącie brakuje jednego elementu — globalizacji i konkurencji. Definiują one współczesną gospodarkę, a napotykają potężne przeszkody polityczne. To trochę słoń w salonie, ale może francuscy ekonomiści stwierdzili, że nie będą już bardziej narażać się francuskiemu wyborcy.
W obszarze zmian klimatycznych Blanchard i Tirole piszą jasno: konieczne jest zdecydowanie większe opodatkowanie emisji gazów cieplarnianych. Dziś efektywny podatek (czyli np. opłaty w ramach systemu handlu emisjami w ramach Unii Europejskiej) jest nałożony zaledwie na połowę emisji, a tylko w przypadku 10 proc. emisji jest on zgodny z celami polityki klimatycznej (jako minimalny przedział podatku autorzy wskazują 34-68 EUR za tonę). Pozytywnie oceniają zatem pakiet Fit for 55, który zakłada, że do systemu handlu emisjami wejdą dwa potężne sektory — transport i budownictwo.


Jednocześnie autorzy raportu ostrzegają, że nie ma czegoś takiego jak zielony rozwój, czyli przyjazny dla wszystkich wzrost gospodarczy oparty na zielonych technologiach. Polityka klimatyczna będzie niosła potężne koszty. Podatki węglowe są regresywne, czyli najmocniej dotykają najbiedniejszych. Zaostrzenie polityki klimatycznej będzie więc wymagało dużo większej redystrybucji, na przykład — co autorzy piszą wprost — w kierunku polskich górników.
W obszarze nierówności dochodowych i majątkowych piszą m.in. o edukacji, większym opodatkowaniu kapitału zamiast pracy oraz konieczności zdecydowanie większej współpracy organizacji pracodawców i pracowników.
Wśród tych wielu dość oczywistych rekomendacji jedna wydaje mi się intrygująca i zasługująca na szczególną uwagę. Blanchard i Tirole podkreślają, że mamy — jako społeczeństwa — kontrolę nad tym, jak zmiany technologiczne i makroekonomiczne wpływają na rynek pracy i rodzaj tworzonych miejsc pracy. Poprzez podatki, regulacje i inne instrumenty rządy, a także organizacje społeczne, mogą determinować rodzaj i jakość zawodów, które powstają lub znikają. Innymi słowy — nie jesteśmy biernymi obserwatorami festiwalu, w którym główne role grają rynek, technologie i globalizacja. Możemy w demokratyczny sposób decydować, które zmiany uważamy za dobre, a których nie. Jest w tym myśleniu oczywiście przejaw francuskiego etatyzmu, ale sądzę, że staje się to powoli globalnym konsensem, wyrażającym się w popularnym ostatnio haśle „future is a policy choice” (przyszłość to kwestia naszego wyboru politycznego).
I trzecia kwestia: starzenie się społeczeństw. W samym procesie nie ma nic złego, ponieważ jest m.in. objawem rosnącej przeciętnej długości życia (choć w wielu krajach też niskiej dzietności), ale stawia on ogromne wyzwania dla rynku pracy, który będzie musiał dostosować się do zatrudniania osób przeciętnie dużo starszych niż w przeszłości, oraz dla systemów emerytalnych. Blanchard i Tirole nie owijają w bawełnę — skoro możliwość podnoszenia oskładkowania pracy jest niska, to musimy zaakceptować albo wyższy wiek emerytalny, albo niższe emerytury. Co ciekawe — nie sugerują, który wybór jest lepszy, podkreślają jedynie, że wybór musi być dla obywateli przejrzysty i zrozumiały.
Niebanalna ich obserwacja jest taka, że system emerytalny musi być dla obywateli znacznie bardziej intuicyjny. Dziś przeciętny człowiek dobrze wie, ile zarabia, ale nie wie, jak to dokładnie przekłada się na jego emeryturę. Utrudnia to obywatelom zrozumienie wyborów, które stoją przed nimi i społeczeństwem. Jednym z rozwiązań może być wprowadzenie systemu prostych punktów, które ludzie zbierają w trakcie życia w zależności od zarobków, wykonywanego zawodu i czasu pracy. Punkty przekładałyby się na wysokość emerytury.
Raport Blancharda i Tirole’a jest bardzo ważny, zawiera wiele ciekawych obserwacji, kilka niebanalnych propozycji i pewnie parę istotnych braków, ale jego dużą słabością jest to, że pokłada wielką wiarę w konsensach. Między bogatymi i biednymi, między firmami i pracownikami, między różnymi krajami, między odmiennymi poglądami. Czy w coraz bardziej skonfliktowanym świecie takie konsensy są możliwe?
Raport w polskiej wersji znajduje się na ten stronie.