Państwowa Inspekcja Pracy w końcu dostanie instrument do walki z nielegalnym zatrudnieniem. Rządowy projekt zmian w Kodeksie pracy zakłada, że pracodawca będzie musiał na piśmie przedstawić pracownikowi warunki zatrudnienia przed rozpoczęciem pracy. Do tej pory pracodawca miał czas do końca pierwszego dnia pracy.
Zgodnie z Kodeksem pracy (z art. 29 § 2) umowę o pracę zawiera się na piśmie, ale jeżeli nie została ona zawarta w formie pisemnej, ale np. formie ustnej lub w sposób dorozumiany, to pracodawca najpóźniej w dniu rozpoczęcia pracy przez pracownika ma obowiązek potwierdzić na piśmie ustalenia o rodzaju umowy oraz jej warunków.
W praktyce oznacza to, że pracodawca może przedstawić pracownikowi pisemną formę umowy na koniec dnia pracy. To utrudnia Państwowej Inspekcji Pracy skuteczne kontrole legalności zatrudnienia.


Dlaczego? Otóż inspektor PIP-u, który nie doszukał się w zakładzie pracy zawartej umowy z danym pracownikiem zwykle słyszał, że jest to jego pierwszy dzień pracy i stosowny dokument zostanie mu przedstawiony na koniec dnia roboczego (zacznijmy od tego, że kontrolerzy PIP-u muszą się najpierw zapowiedzieć). Pracodawcy nielegalnie zatrudniający pracowników bez umowy najczęściej mają przygotowane do wypełnienia wzory umów o pracę, które podpisywane są z pracownikiem w dniu kontroli.
Przeczytaj także
Zmiana zaproponowana przez rząd zakłada, że umowa lub warunki zatrudnienia muszą być przedstawione pracownikowi na piśmie przed rozpoczęciem przez niego pracy. To zdaniem rządu ułatwi Państwowej Inspekcji Pracy skuteczną kontrolę, bo pracownik wykonujący pracę na terenie zakładu, ale bez podpisanej umowy, w rozumieniu nowelizacji, będzie „pracował na czarno”.
Inspektor PIP może ukarać pracodawcę karą do 2 tys. zł.. Jeżeli w grę wchodzi recydywa, to maksymalna kwota rośnie do 5 tys. zł. Średnia wysokość mandatu wynosi ok. 1200 zł.
Nie ma siły na szarą strefę
Naturalnie nie zlikwiduje to całkowicie problemu szarej strefy i nielegalnego zatrudnienia, bo pracodawcy mogą stosowne dokumenty sfałszować w porozumieniu z pracownikiem w dniu kontroli – to tylko kwestia odpowiedniego szkolenia. Jak ktoś chce pracować na czarno, a ktoś inny go zatrudniać, to zawsze znajdzie się sposób. W przypadku proponowanych przepisów wystarczy, że pracodawcy wykreują wątpliwość, którą można zinterpretować na ich korzyść. Niemniej, w sprawach oczywistych nowelizacja będzie dla PIP-u ułatwieniem.
Kradzież pracy będzie trudniejsza
Drugim celem zmiany jest przeciwdziałanie oszustwom wobec pracowników, którzy nierzadko otrzymują przyrzeczenie zawarcia umowy, ale po przepracowaniu kilku dni (czyli wykonaniu określonego zadania), nie doczekują się jej i po prostu są zwalniani bez żadnego lub z zaniżonym wynagrodzeniem. Dotyczy to szczególnie młodych ludzi, którzy nierzadko pracują w danym miejscu po kilka tygodni i nie mają do końca pewności, jaką dostaną płacę za swoją pracę i czy w ogóle ją dostaną. Innymi słowy, nowelizacja przepisów raczej ma chronić tych, co nie chcą pracować na czarno niż tych, którzy mają taki zamiar.
Przeczytaj także
Osoby, które chcą pracować na czarno to przeważnie ludzie o niskich dochodach, którym po odciągnięciu składek i podatków zostaje niewielka kwota netto do dyspozycji. Wśród pracowników na czarno znajdziemy też ludzi z długami (oraz alimenciarzy), którzy nie chcą, by ich pensje zajmował komornik.
Ile tracimy na szarej strefie?
W szarej strefie pracuje ok. 500 tys. Polaków. Niektórzy z własnego wyboru, inni zmuszani są do tego przez niesprzyjające warunki ekonomiczne. Na legalizacji pracy każdych 100 tys. osób budżet państwa i ZUS łącznie zyskuje ok. 1,5 mld zł rocznego dochodu z tytułu podatków i składek. Oczywiście nie każdemu pracownikowi opłaca się oskładkowanie – rzecz polega na tym, by legalizacja nie wiązała się ze znacznym obniżeniem ich dochodów netto.
Przeczytaj także
Zatrudnianie na czarno to także poważny problem dla firm, które tego nie robią. Przedsiębiorcy, którzy zatrudniają bez umowy nie ponoszą wysokich kosztów z tytułu podatków i składek płaconych od wynagrodzeń (lub płacą ich tylko niewielką część, bo zatrudniają w „systemie płaca minimalna na umowie, a reszta pod stołem”) oraz innych kosztów administracyjnych związanych z ewidencją pracowników, czasu ich pracy, urlopów, etc. W związku z tym mogą swoje usługi oferować taniej od działającej w pełni legalnie konkurencji. Tracą na tym uczciwi pracodawcy oraz budżet państwa. A kto zyskuje?