Nie ma się co oszukiwać. Sytuacja na świecie robi się coraz gorsza. Zarówno w kwestii koniunktury gospodarczej jak i postępującego kryzysu nadmiernego zadłużenia w krajach bogatego Zachodu. Już połowa strefy euro pogrążona jest w recesji, a druga połowa pozostaje zagrożona. Ostatni spadek indeksu ISM zachwiał i tak już wątpliwym optymizmem co do odporności USA na europejską chorobę i gospodarcze spowolnienie w Azji.
Przy rosnącym ryzyku globalnej recesji i chwiejącym się w posadach systemie finansowym jedyną zalecaną przez większość ekonomistów odpowiedzą jest dodruk pieniądza na bezprecedensową skalę. Dlatego wśród inwestorów rosną oczekiwania na QE3 w USA, nowe LTRO w strefie euro i jakieś pomysłowe interwencje Banku Anglii.
Fala pustego pieniądza lada miesiąc może zalać rynki finansowe, sztucznie podnosząc wyceny aktywów. Jednak o ile wzrost cen akcji i obligacji zapewne znów okaże się przejściowy, to aktywa materialne mają szansę oprzeć się nadchodzącej super-inflacji. A szczególnie dobrze powinny spisać się metale szlachetne, ze złotem odzyskującym status globalnego pieniądza na czele.
Na te spekulacje nakłada się sytuacja techniczna, która sugeruje istotne zmiany cen złota w najbliższych tygodniach. We wtorek o 13:40 uncja żółtego metalu kosztowała 1.611 USD i w ten sposób znalazła się powyżej górnego ograniczenia kreślonej od września 2011 roku formacji trójkąta. Teoretycznie jest to sygnał do dalszych wzrostów i powrotu hossy. Tyle że rynek lubi uczyć inwestorów pokory, co ostatnio uczynił w lutym. Wówczas przełamanie oporu po kilku dniach okazało się fałszywym wybiciem.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl