Wysokie zarobki, stabilność zatrudnienia i socjal sprzyjający rodzinnemu życiu co roku skłaniają kilka tysięcy Polaków do przeprowadzki na Islandię. Statystyki pokazują, że mamy do czynienia z drugą dużą falą emigracji i właśnie zbliżamy się do rekordów znanych sprzed kryzysu.
– Jesteśmy młodym małżeństwem z małym dzieckiem. W Polsce nie pracowałam, ponieważ syn ma poniżej roczku. Z pensji jednej osoby, nie mając własnego mieszkania, wystarczało nam jedynie na wynajem. Tutaj na razie też nie pracuję, ale stać nas na opłacenie mieszkania, odłożenie jakiejkolwiek kwoty i godne życie – opowiada Monika, od grudnia w Reykjaviku. Takich jak ona, świeżo upieczonych w Islandii, można spotkać na każdym kroku. Kiedy rzucam w internecie pytanie o nowych na wyspie, odzywają się tłumnie. Większość jest tu od kilku miesięcy, niektórzy dosłownie parę dni. Według oficjalnych islandzkich statystyk, każdego dnia minionego roku średnio 12 nowych osób z Polski przeprowadzało się do tego kraju o liczbie ludności zbliżonej do Bydgoszczy.


Imigrant to Polak
Kiedy w 2008 roku wybuchł światowy kryzys, liczba imigrantów z Polski na Islandii spadła ponad trzykrotnie, z 3,8 do 1,2 tysiąca rocznie. Na chwilę przed gospodarczym tąpnięciem (2007 r.) na wyspie osiedliła się rekordowa w historii liczba 5,6 tys. rodaków rocznie. Prawie dekadę później statystyki wracają do punktu wyjścia – w 2017 roku na Islandii doliczono się 4,4 tys. nowych Polaków i jeśli wierzyć zapewnieniom miejscowych, po dwóch kolejnych kwartałach możemy znowu doczekać się wyjątkowo pokaźnych liczb. – Patrząc na wzrost liczby czynności konsularnych, można powiedzieć, że w tej chwili mamy do czynienia z inwazją Polaków w Islandii. Trzy lata temu mieliśmy 1,3 tys. czynności, dwa lata temu – 2 tys., rok temu 2,5 tys., a w tym roku dotrzemy do 4 tys. To oznacza boom – słychać w polskiej ambasadzie.
Oficjalne islandzkie statystyki mówią, że w kraju mieszka około 13,5 tysiąca Polaków. Liczby pochodzące z Krajowego Instytutu Statystycznego wydają się jednak mocno niedoszacowane, zresztą jak w przypadku projekcji skali imigracji. Nie uwzględnia się w nich m.in. robotników delegowanych, którzy na potrzeby konkretnych inwestycji są tu wysyłani z Polski przez swoich pracodawców całymi setkami ani tych, którzy mają islandzki paszport, czyli są obywatelami tego kraju.
Za daleko zaniżone uważa te statystyki Gerard Pokruszyński, polski ambasador w Reykjaviku. Szacuje, że liczba Polaków w Islandii może sięgać 40 tysięcy. Jak mówi, Polaków spotyka tu wszędzie: w hucie aluminium, gdzie był wczoraj, pracuje 500 osób, z czego 100 to Polacy, na budowie jednego tylko hotelu zatrudniono 700 Polaków, w 1,5-tysięcznym miasteczku 1/3 społeczności stanowią Polacy.


Według danych z publikatorów, na Islandii na koniec II kwartału br. mieszkało 353 tysiące osób. Gdyby przyjąć za bliskie rzeczywistości rozmiary imigracji z Polski na poziomie 40 tysięcy, Polacy stanowią ponad 11 proc. populacji wyspy. Według Eurostatu 1 stycznia 2017 r. Polacy stanowili 45,6 proc. wszystkich imigrantów w tym kraju. Druga z najliczniejszych grup – Litwini – liczyła 7,6 procent.
Minimum, które wystarcza
– Nie wszystkie narody są w stanie wytrzymać tutejszy klimat – opowiada w rozmowie ambasador Pokruszyński. Pogodę wymienia zresztą jako jeden z najczęstszych powodów do narzekań u rodaków, których spotyka. Wiatr i deszcze nie demotywują jednak tak bardzo, jak bardzo motywują pieniądze. Dla większości nie do osiągnięcia gdziekolwiek indziej. – Ludzie z mniejszych miejscowości, jak Pisz, Ełk albo Łomża, mogą tu dostać 3-5 tysięcy euro miesięcznie albo i więcej, jeżeli są fachowcami na budowie. Dla nich jest to więc eldorado i zarazem główny powód do przyjazdów – mówi przedstawiciel polskiej placówki. Minimalna płaca na Islandii wynosi 2150 euro miesięcznie, czyli nie mniej niż 1600 euro „na rękę”. Młoda dziewczyna, która w Polsce była psychologiem w przedszkolu, tu pracuje jako kelnerka i nie chce wracać, bo zamiast 1500 zł na rękę, na Islandii zarobi 8,5 tysiąca.
– Zarabia się tutaj wiele i jeśli ktoś chce, to można dorobić na drugim etacie – mówi Ewelina Radzikowska, od maja w Kópavogur. – Fakt, że życie tu trochę kosztuje, nie oznacza, że żeby mieć pełną lodówkę, w co się ubrać i czym się poruszać, trzeba żyć „od pierwszego do pierwszego”. Mając wszystko, można jeszcze zaoszczędzić – dodaje. Sama rok temu skończyła w Polsce studia. Przyjechała na 3-4 miesiące, żeby w Warszawie nie musieć żyć na kredyt.
Póki co, rynek sprzyja takim jak ona. Bezrobocie nie przekracza 3 procent. Kraj, który nie był przygotowany na obsługę ponad 2 mln zagranicznych turystów rocznie, właśnie nadgania braki w infrastrukturze. W przyspieszonym tempie powstają hotele, drogi, mosty. W związku z inwestycjami, potrzeba rąk do pracy: oprócz budowlanki otworem stoją rybołówstwo i – dla tych ze znajomością angielskiego – turystyka. Nie wszyscy miejscowi chcą wykonywać najprostsze prace. Innym razem po prostu nie ma komu tego robić, bo Islandia mierzy się też z własną emigracją: część obywateli przenosi się z mniejszych miasteczek do większych, inni uciekają za granicę. To na ich miejsce przyjeżdżają często Polacy. Ambasador wylicza, że czym mniejsza miejscowość, tym większy jest tam udział rodaków. – Kiedy zapytałem się premier Islandii, jak ona odbiera tak dużą liczbę Polaków, powiedziała, że gdyby nie Polacy, nie mielibyśmy gdzie mieszkać – opowiada szef polskiej placówki dyplomatycznej.
– Obok powodów pragmatycznych, na Islandię ściągają też Polaków względy romantyczne – mówi Kuba Witek, autor filmu dokumentalnego „Isoland. Islandzkie historie polskich emigrantów”, który w ciągu sześciu pobytów poznał wielu mieszkańców tego kraju. Jak tłumaczy, wielu przyjeżdża, bo inni wcześniej skutecznie przetarli im szlaki. Kolejnych przyciąga natura i związane z tą krainą legendy, przez które czują się trochę jakby mieszkali w jakiejś bajce.
Turystyczny napęd emigracji
Jeśli coś mogłoby obudzić w Polakach na emigracji wątpliwości natury „zostać czy wracać”, to głównie kryzys gospodarczy – wynika z analizy wyszukiwań haseł związanych z powrotem do kraju, jaką prowadziliśmy wspólnie z Google News Lab. Kiedy tąpnęła gospodarka na Islandii, do Polski wróciły około 3 z 12 tysięcy mieszkających tam rodaków – przypomina polski ambasador. Pytany, czy spodziewa się dalszego wzrostu skali emigracji z Polski do Islandii, potakuje z pełnym przekonaniem. Ale zaraz zaznacza: o ile nie zdarzy się kolejny kryzys.
Nie bez znaczenia dla przyszłości gospodarki będzie dalszy rozwój turystyki. Nie wszyscy są wobec niego optymistyczni. – Po uporządkowaniu sektora bankowego islandzka gospodarka weszła na ścieżkę szybkiego wzrostu, nieosiągalną dla żadnego innego kraju Europy Zachodniej. Tyle że ten wzrost jest w znacznej mierze oparty o turystyczny boom, prawdopodobnie niemożliwy do utrzymania na dłuższą metę. Doświadczenie uczy, że postawienie na tylko jedną, szybko rosnącą branżę, na ogół kończy się załamaniem. Nie jest też tajemnicą, że to turystyka jest zwykle jedną z pierwszych ofiar recesji. Zatem islandzki boom turystyczny może się okazać równie nietrwały jak boom bankowy z początku XXI wieku – tłumaczy Krzysztof Kolany, główny analityk Bankier.pl.
W stabilność turystycznego boomu powątpiewa też Kuba Witek. Przekonuje, że ta sama rozbudowa infrastruktury i bazy hotelowej, która napędza Islandię, zarazem działa na jej niekorzyść. – Ludzie nie dostaną już dziś takiej dziewiczej Islandii, jaką znali z poprzednich lat – mówi. Opowiada też, jak niedawno musiał wyprowadzać z błędu znajomych szczerze przekonanych, że na Islandii będą nieustannie jeździć po bezdrożach, obcując wyłącznie z dziką naturą. – Prawie wszyscy byli już na Islandii – mówi półżartem – ten boom z pewnością się skończy.
Skomplikowany kraj
– Przyjechałam 23 października 1991 roku. Nie wiedziałam, gdzie jest Islandia, ale przyjechałam, bo było zapotrzebowanie na ludzi do pracy w fabryce ryb – opowiada w filmie „Isoland” Bogusia, pracownik domu spokojnej starości. Siedzący obok Piotr, pracownik huty aluminium z 11-letnim stażem na wyspie, mówi, że nie ciągnie ich do Polski, bo niczego tam nie mają. Gdyby chociaż mieszkanie albo działka, może rozważaliby powrót na stare lata. Perspektywa powrotu na polski rynek pracy nie jest też atrakcyjna dla Sylwii, kucharki, mieszkającej z mężem na Islandii od 18 lat. – Gdybyśmy dzisiaj wrócili, pozostałoby nam chyba tylko otwarcie swojego własnego interesu – mówi z rozgoryczeniem.
W 2017 roku z Islandii oficjalnie wyemigrowało 1288 Polaków - ponad dwa razy więcej niż w 2015 roku. Chociaż migracja netto pozostaje dodatnia i wyraźnie rośnie, liczba wyjeżdżających od 2013 roku jest coraz większa. Wracają, bo zmienia się Islandia i oni sami. Nowa emigracja jest mniej przywiązana do miejsca i nie traktuje wyjazdów na Islandię w kategorii decyzji na całe życie. Może być jej też trudniej niż poprzednikom o tak efektywny start – rosnąca liczba imigrantów to większa konkurencja o pracę i atrakcyjne miejsce zamieszkania. – Jeśli ktoś zarabia 400 tys. koron, to w mniejszej miejscowości za mieszkanie tam musi zapłacić przynajmniej 100 tysięcy. W stolicy minimum 200 tysięcy – mówi o barierach Gerard Pokruszyński.


Niektórych do pozostania na dłużej zniechęca trudny język. Bo jak usiąść i pożartować swobodnie z miejscowymi, jeśli nie można się sprawnie dogadać. Motywacja do nauki jest ograniczona, gdy na całym świecie tym językiem posługuje się raptem kilkaset tysięcy osób. – Dużo łatwiej wrócić tym rodzinom, gdzie dzieci mówią swobodnie po polsku. Gdy jest problem z językiem, rodzice mają obawy, że syn czy córka nie poradzą sobie w szkole w Polsce – opowiada ambasador. Wysiłki ambasady w Reykjaviku skupiają się obecnie głównie na rozszerzaniu nauczania języka polskiego w islandzkich szkołach – na razie takich placówek jest 11. To nie bez znaczenia o tyle, że Polacy, jak mówi ambasador, chętnie mają dzieci w Islandii. – Przykładowo w jednym z miasteczek w Fiordach Zachodnich do jedynej pierwszej klasy w tym roku pójdzie troje dzieci islandzkich, jedno filipińskie i dziewięcioro polskich – mówi.
Kuba Witek mówi, że Polacy na Islandii zaczynają z czasem więcej rozumieć i również to sprowadza ich do domów. – Wielu z tych osób w Polsce żyło się trudno, dlatego wyjechali. Kiedy w pewnym momencie zaczęli zarabiać więcej, zaczęli się rozwijać – mieli wreszcie środki i czas, żeby zająć się rzeczami, które ich interesują. Rozwijając się, jednocześnie zaczynają dostrzegać, że Islandia jest dużo bardziej skomplikowanym krajem, niż wydawało im się w momencie przyjazdu. Że pełna asymilacja dla wielu nigdy nie będzie możliwa i że decyzja o pozostaniu tam na stałe wiąże się z pójściem na wiele kompromisów.
ZOBACZ: "Tam mieszkam" - projekt specjalny o Polakach za granicą »
Wrócili z emigracji na Islandii, ale dziś znowu są tam

Powrót z emigracji miał dać dziecku dziadków, a mężowi powrót na dawne zawodowe tory, o co było trudno za granicą. Jednak dzisiaj z powrotem są w Reykjaviku. Twierdzą, że pobyt w Polsce skutecznie wyleczył ich z naiwnych marzeń.
"Mąż stwierdził, że nie doceniał Islandii, kiedy tam był, bo wydawało mu się, że gdzieś tam jeszcze czeka ten poszukiwany Eden. Zrealizował swój plan - wrócił do Polski, zobaczył wszystko na własne oczy i teraz wie, gdzie było i będzie mu najlepiej"- opowiada dziś Dorota.