Niewielka oceaniczna wyspa na końcu Europy, o której mówią, że tu zawsze wiosna. Życie z dala od globalnych problemów, choć nadal w granicach UE, kusi. Pod górkę robi się, kiedy trzeba zacząć zarabiać. "To nie jest miejsce dla każdego", tłumaczy Marta, polska lekarka od kilku lat mieszkająca na portugalskiej Maderze.


Nie skłamię, jeśli powiem, że otrzymałam w życiu od obcych ludzi dziesiątki pytań o to, jak się żyje na Maderze i czy będąc tym czy kimś innym, można spokojnie spędzić sobie tam długie lata. Nigdy nie mieszkałam na wyspie wiecznej wiosny. Ale opublikowana w 2010 roku na łamach Bankier.pl rozmowa z jednym z żyjących tam Polaków uświadomiła mi, że Madera to dla wielu symbol prawie że emigracyjnego Edenu (a także, że wielu z nas nie czyta ze zrozumieniem).
Martę Bik-Tavares poznaję prawie 10 lat później, gdy oprowadza turystów z Polski po Funchal. Filigranowa, dobrze rozeznana w lokalnych sprawach przewodniczka wzbudza niemałe zaskoczenie przyznając, że na co dzień jest stomatologiem.
Opowiadam jej o tych powracających jak bumerang pytaniach o Maderę; wydaje się dosyć zaskoczona. Nie jest bezkrytyczna wobec tego miejsca na mapie. I otwarcie mówi: tu musisz mieć pomysł na siebie.
Przeczytaj także
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Musisz sobie dorabiać?

Bezpieczny kredyt 2% - najważniejsze fakty
Na czym polega? Kto może skorzystać? Ile kredytu można dostać? Co z wkładem własnym? Czy dopłaty można stracić? Pobierz e-book bezpłatnie lub kup za 10 zł.
Masz pytanie? Napisz na marketing@bankier.pl
Marta Bik-Tavares: Nie, nie muszę tego robić. To był pomysł na pracę po godzinach i podtrzymanie kontaktu z rodakami. Po paru latach niemieszkania w Polsce nie jestem już w takim stopniu jak dawniej na bieżąco ze zmianami, jakie tam zachodzą. Spotkania z turystami pomagają mi to trochę zmienić, chociaż zajmuję się tym bardzo rzadko.
Nie przyjechałaś tu też raczej dla pracy, bo ten czas spędzałabyś pewnie w przychodni albo szpitalu.
Madera nawet nie próbuje konkurować z takimi „krajami dla lekarzy” jak państwa skandynawskie czy Wielka Brytania. Jednym z ograniczeń jest język. Wprawdzie w przypadku mojej dziedziny, stomatologii, nie trzeba zdawać egzaminu językowego, ale jeśli chcesz na przykład robić rezydenturę z medycyny ogólnej, portugalski jest konieczny. To skutecznie powstrzymuje niektórych przed emigracją w tym kierunku.
Ja pracę zawodową zaczęłam tutaj dopiero po skończeniu stażu w Polsce, chociaż już na IV roku studiów wyjechałam do Portugalii na Erasmusa, żeby nawiązać pierwsze kontakty zawodowe. Podjęłam jednak decyzję, że skończę studia w Polsce, bo było to prostsze niż pokonywanie systemowych różnic w programach nauczania pomiędzy obydwoma krajami. Razem z moim przyszłym mężem, Portugalczykiem, nie byliśmy jeszcze wtedy pewni, gdzie ułożymy sobie życie, dlatego na wypadek, gdybyśmy kiedyś chcieli osiedlić się w Polsce, zostałam na stażu w Łodzi.
Później przenieśliśmy się do Portugalii, gdzie po około miesiącu zaczęłam pracę jako lekarz.
Lekarz z Polski dużo znaczy na Maderze?
Polska jest dla nich egzotycznym krajem, większość nie ma o niej żadnego wyobrażenia. Pamiętaj, że Portugalczycy mają tylko jednych sąsiadów, reszta państw to dla wielu koniec świata, tym bardziej dla Maderczyków żyjących na małej oceanicznej wyspie z dala od kontynentu. Kojarzą Francję i Szwajcarię, dokąd wyemigrowało trochę ich braci, ale Polska nie wywołuje żadnych konkretnych skojarzeń, może poza Janem Pawłem II i Robertem Lewandowskim. Z reguły nie mają absolutnie żadnego pojęcia, czy Polska należy do Unii Europejskiej, czy nie. Polaków umiejscawiają najczęściej wśród innych narodów z tej części Europy, gdzie leży Ukraina, Rumunia czy Rosja.
I teraz wyobraź sobie na tej Maderze Polkę, która mówi im, że jest dentystką i ma takie samo wykształcenie i doświadczenie, co portugalscy lekarze. Nie wzbudza ona w nich szczególnego zaufania. To jest ta pierwsza bariera, którą musisz tu pokonać.


Druga – wiadomo, że nigdy nie będę mówiła po portugalsku tak, jak Portugalczycy. I to trzeba zaakceptować. Mimo że posługuję się tym językiem biegle, mam bardzo silny akcent polski. I zawsze będzie wiadomo, że nie jestem Portugalką. I znowu wraca problem zaufania, szczególnie znaczący w zawodzie stomatologa. Te wizyty nie są postrzegane jako najprzyjemniejsze, dlatego pacjent ma większy komfort, gdy czuje, że może zaufać lekarzowi. Więc podczas pierwszych wizyt to ja muszę się podwójnie starać.
Kolejna sprawa - tutaj wszyscy się znają. W Portugalii do takich zawodów, jak stomatologia, prowadzą studia, które są drogie, w związku z czym nie każdy może je ukończyć. Jeśli właściciel kliniki ma do wyboru zatrudnić lekarza znikąd, a ja jestem dla niego znikąd lub córkę sąsiadki, to… Sama rozumiesz.
Przeprowadzka w takie miejsce to trudna decyzja i każdemu dobrze radzę, żeby ją przemyślał. Szczególnie jeśli jest dentystą, bo dentystom w Polsce stosunkowo dobrze się żyje - jest dużo pracy, Polacy chcą leczyć zęby, interesuje ich estetyka itd. Pracę znajdziesz tam bez większego problemu.
Portugalia to mały kraj, w którym jest stosunkowo dużo dentystów i gabinetów, w związku z czym zarobki nie są tak korzystne jak w Polsce. Zarabiam tutaj mniej więcej tyle, ile w Polsce zaraz po studiach. Żadne kokosy. Portugalia nie jest jakimś rajem dla młodych lekarzy. Myślę, że moi rówieśnicy, będący dziś jak ja, 4-5 lat po stażu, zarabiają w Polsce więcej, przy takiej samej liczbie godzin. Przy czym trzeba zaznaczyć, że nie pracuję jakoś szalenie dużo.
Dzisiaj pracuje mi się tutaj dobrze, ale wiem, że gdybym ten sam czas poświęciła na pracę w Polsce, pewnie byłabym na zupełnie innym poziomie umiejętności zawodowych; możliwości finansowych pewnie też. Ja ten czas musiałam poświęcić na przebijanie się przez mentalną barierę Portugalczyków.
Sądząc po skali zjawiska emigracji wśród polskich lekarzy, różnie oceniają koszt dotarcia do tego momentu, gdy jest już lepiej i można odsapnąć.
No tak, oczywiście. Miałam na roku osiemdziesiąt osób, a od ręki podam ci przykłady osób, które pracują dziś w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, w Norwegii, w Holandii, we Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii. Zobacz: a to tylko jeden rocznik z jednej uczelni. Ja się młodym lekarzom w ogóle nie dziwię, że rozważają wyjazd z kraju. Bo praca dla lekarzy niby jest wszędzie, w Polsce też jest jej dużo – pojawia się tylko pytanie, w imię czego mam pracować tu, a nie gdzie indziej. Wtedy pojawiają się różne argumenty. Zrobiłam niedawno mały eksperyment i zapytałam o to samo moich znajomych lekarzy mieszkających w różnych częściach świata. Wierz mi, że nikt nie podał argumentu „bo chcę zarabiać więcej”.
„Bo chcę pracować mniej i żyć spokojniej”?
To też, ale przede wszystkim chodziło o jakość kształcenia i praktykowania. Na przykład: gdy jako lekarz pracujący w szpitalu uważa, że trzeba pacjentowi wykonać taki zestaw badań albo podać taki zestaw leków, to nikt mu nie mówił, że tomograf jest zepsuty od trzech miesięcy albo że nie ma tego czy innego antybiotyku. W tych warunkach to cały czas ten lekarz ponosi pełną odpowiedzialność za zdrowie i życie drugiego człowieka, nie pielęgniarka, nie zaopatrzeniowiec szpitala i nie minister zdrowia.
W wielu miejscach za granicą masz lepszy komfort pracy, więcej czasu dla pacjenta, czas zarezerwowany na samokształcenie. W emigracji lekarzy naprawdę nie chodzi tylko o pieniądze.
Kraje, które wiedzą, że mają za mało lekarzy, oferują coraz lepsze warunki – i nie chodzi tylko o te finansowe. Gwarantują na przykład, że oprócz dyżurów nie będziesz spędzał w szpitalu więcej niż n godzin, że oprócz tego będziesz miał mieszkanie tuż przy szpitalu, żeby nie tracić czasu na dojazdy itd.
Na Maderze, mimo tego, co mówiłaś wcześniej, też odczuwasz tę różnicę w standardach pracy lekarza, tak to nazwijmy?
Ja generalnie uważam, że emigracja bardzo mnie rozwinęła – także zawodowo. Dała szansę na obcowanie z zupełnie innym społeczeństwem, systemem pracy, postrzeganiem relacji lekarz-pacjent, w ogóle - innym stosunkiem do służby zdrowia.
Najprostsza rzecz - w Portugalii o lekarzu nie mówi się po nazwisku, tylko „doutora Marta”. Ale kiedy będą się do ciebie zwracali bezpośrednio, zawsze powiedzą „Senhora doutora Marta”. To taki wyraz głębokiego szacunku i chociaż zupełnie tego nie potrzebuję, to to jest po prostu miłe wiedzieć, że ktoś szanuje moje umiejętności.
Podoba mi się tutaj organizacja czasu pracy. Codziennie mamy godzinę, na którą nie zapisuje się pacjentów, żeby spokojnie odpocząć i zjeść obiad, a nawet to – wydaje mi się – cały czas jest w Polsce problemem. Oczywiście, że przez to będę o godzinę później w domu, bo wszystko musi się finansowo spinać, ale nadal uważam tę zagwarantowaną przerwę za bezcenną i jestem przekonana, że pozytywnie wpływa na jakość mojego życia.


Mocno doceniam też wielokulturowość pacjentów. Wydawałoby się, że mieszkając na małej wyspie na środku Atlantyku, będę leczyć same maderskie zęby, a odkąd tu jestem, przyjęłam pacjentów z Indii, Nepalu, Ameryki, Australii i z wielu państw Europy. Ta różnorodność jest ciekawa także w wymiarze czysto zawodowym. Kiedyś uczyłam się o tych anatomicznych różnicach z książek, a teraz mam szansę osobiście się o nich przekonać. Wbrew pozorom nie wszyscy mamy jednakowe zęby - różnią się twardością, kolorem, a nawet długością korzeni.
Pracując tu, odkryłam też, że można inaczej rozwiązywać różne problemy diagnostyczne i terapeutyczne, niż tak, jak zostałam nauczona w Polsce, a równocześnie dla nich ciekawe są moje rozwiązania.
Generalnie mam wrażenie, że w Portugalii mimo wszystko bardziej ufa się lekarzom. Tutaj nie mam poczucia, że czyha się na mój błąd. Tej podejrzliwości, że lekarz na pewno coś robi źle. Działam aktywnie mediach społecznościowych i zadziwiająco często dostaję wiadomości z Polski podważające kompetencje i uczciwość lekarza. Zakładam, że tak samo w Polsce, jak i w Portugalii, lekarze nie zawsze bywają w porządku, ale trudno zaakceptować sytuację, w której czyha się, czy lekarz nie popełni jakiegoś błędu.
Może masz taką perspektywę, bo pracujesz w prywatnej placówce medycznej?
W Polsce miałam okazję pracować w ramach kontraktu z Funduszem. Doświadczyłam pokraczności tego systemu i nie wiem, na czyją korzyść jest on nastawiony, bo ani nie pacjenta, ani nie lekarza. Skuteczne i nowoczesne leczenie zgodne ze standardami dla mnie nie jest możliwe za środki oferowane przez Fundusz.
Z kolei w polskiej stomatologii prywatnej pewnie pracowałabym o wiele więcej. To też jest samonapędzająca się maszynka – bo skoro wiesz, że możesz zarobić więcej, to chętnie z tego korzystasz.
I tak wracamy do punktu wyjścia, gdy nie masz czasu, żeby zjeść obiad. Czytałam kiedyś listę zalet Madery, którą opublikowałaś z perspektywy mamy.
Bo Madera do zakładania rodziny i wychowywania dzieci jest absolutnie przecudowna. Masz tyle różnych aspektów stymulujących – bogactwo krajobrazu, woda, góry, wielkie kwiaty, świeże owoce i warzywa przez cały rok, brak smogu. Niesamowite, że to wszystko jest tak blisko siebie. Rano idę do pracy, a po południu z dzieckiem wykąpać się w oceanie. Zamiast siedzieć przed telewizorem, niedzielę możesz spędzić na lewadzie. Wszędzie jest czysto i spokojnie.
To jedno z bezpieczniejszych miejsc - tak globalnie, jak i lokalnie. Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby mnie ktoś zaczepił, prawie w ogóle nie widać tu osób pijanych. To typowe dla takich małych społeczności - wszyscy się znają, więc wszyscy dbają o wspólny spokój.
Sama rozumiesz, dlaczego pytają „jak żyć” - na Maderze.
Tylko trzeba pamiętać, że codzienne życie to nie są wakacje. I oprócz tego, że chcesz iść na lewadę, masz tu do załatwienia sto innych spraw.
Jest taka grupa „Polacy w Portugalii” na Facebook. Widzę tam dużo postów ludzi, którzy są zmęczeni brzydką pogodą w Anglii albo Irlandii, Piszą, że znają angielski i parę słów po hiszpańsku, ale są pracowici. Ona na przykład kosmetyczka, a on - złota rączka. I liczą na to, że w Portugalii jakoś to będzie, bo koniec końców mamy słońce, plażę, jest ciepło i przyjemnie. No nie. Jakoś nie będzie. Pomieszkasz rok, dwa i zorientujesz się, że plaża, słońce, klify i lewada to nie wszystko. Spowszednieje ci to. O pracę będzie ciężko, a zarobki będą daleko odstawać od tych nawet najniższych angielskich czy irlandzkich. Ten ekonomiczny aspekt życia tutaj na pewno brałabym pod uwagę. I na pewno nie zachęcała nikogo: przyjedź do Portugalii pracować - bo tutaj w najlepszym wypadku zarobisz tyle, co w Polsce.
Maderczycy, owszem, są mili dla turystów, ale kiedy się orientują, że jesteś kolejną osobą w kolejce do ich rynku pracy, nabierają dystansu. Jeżeli nie masz pewnego zawodu, na przykład medycznego czy technicznego, możesz mieć problem ze znalezieniem tutaj pracy, tym bardziej, jeśli nie znasz portugalskiego.
Zanim więc pomyślisz sobie „przylecę i będę robić cokolwiek, mogę zamiatać ulice albo podawać do stołu”, to pamiętaj, że na Maderze już jest cała masa osób, które nie mają żadnego wykształcenia i są gotowe robić to samo. Często za mniejsze pieniądze.
Natomiast jeżeli masz zawód czy pracę, którą możesz wykonywać zdalnie, mieszkając na Maderze, wtedy jak najbardziej - zapraszamy. Podobnie, jeśli chcesz wydać oszczędności życia. Robią tak mieszkańcy bogatszych państw Europy Zachodniej, którzy nie szukają tu źródła utrzymania i nie muszą już za niczym gonić. Szukają ciepła i spokoju, i nie zależy im na szerokiej ofercie kulturalnej. Bo na Maderze nie jest europejsko, jest „madersko”, czyli lokalnie; poza naturą tu nie ma wielkich atrakcji.


Ale też większych zmartwień - mówią.
Fakt, Madera żyje głównie tym, co na Maderze. Kiedy Europa emocjonowała się kolejnymi przypadkami zakażeń koronawirusem, tutejsze media komentowały głównie udar matki Ronaldo, najbardziej znanego Maderczyka, którego rodzina nadal tu mieszka, gdzie on sam bywa i prowadzi różne biznesy.
Ale to nie znaczy, że Maderczycy nie mają swoich problemów, a życie tutaj nie bywa trudne. Wszystko to, co podoba się turystom, kiedy są na wakacjach – od krętych dróg i małej gęstości zaludnienia po sam fakt bycia na wyspie z dala od kontynentu – na co dzień może stanowić uciążliwość. Wystarczy, że na tej malowniczej drodze dojdzie do wypadku, a ty stoisz w korku i nie jesteś w stanie skorzystać z żadnego objazdu, żeby dostać się do pracy. Naturalne położenie wyspy powoduje, że wystarczy tydzień z silnym wiatrem i choćby nie wiem co, nie wydostaniesz się stąd, bo samoloty nie będą latały. I musisz się z tym pogodzić, że pokrzyżuje ci to plany, a żadna linia lotnicza nie zwróci pieniędzy, bo przecież kapryśna pogoda to nie jej wina.
Minusem życia na wyspie, z dala od wszystkich, jest też uboższa oferta produktów w sklepach. Jeśli chcesz lub musisz utrzymywać dietę wegańską albo bezglutenową, wybór w porównaniu na przykład do Polski jest rozczarowująco mały. Na Maderze dostaniesz to, co je i czego potrzebuje przeciętny Maderyjczyk. Ktoś powie: teraz wszystko można zamówić przez internet. Można, ale trzeba wziąć pod uwagę, że tutaj trwa to dwa razy dłużej, bo dostawa jest uzależniona od różnych przewoźników i od pogody. Za dostawę taniego drobiazgu z popularnej szwedzkiej sieci meblowej do kilku euro ceny musisz doliczyć kolejne dziewięćdziesiąt za transport.
Dużo zależy też od podejścia do życia, jakie tutaj przyjmiesz. Albo przeprowadzasz się i pozostajesz trochę z boku względem lokalsów, będąc wiecznym turystą, albo chcesz, tak jak ja, wejść w to społeczeństwo i musisz być przygotowany na to, że ono nie od razu cię przyjmie i zaakceptuje. I to może być proces trudny i dla ciebie, i dla nich.
Im bardziej jesteś otwarty i przygotowany na zmiany, tym większe masz szanse na sukces i szczęście w takim miejscu. Jeżeli chcesz przenieść swoje dotychczasowe życie w warunki maderskie, skądkolwiek byś się nie przeprowadzał, i sądzisz, że to się w pełni uda, a w gratisie dostaniesz ocean i słońce, to może być ci ciężko. Jeśli będziesz otwarty, żeby zmienić się na potrzeby tutejszych warunków, może znaleźć swój raj. My na razie nie wyobrażamy sobie życia nigdzie indziej.
Nigdy?
Kiedyś w przyszłości – być może. Polska na pewno mnie dawałaby więcej możliwości zawodowych i lepsze warunki zarobkowe. Z drugiej strony nie wiem, czy my, w tej naszej międzynarodowej rodzinie, odnaleźlibyśmy się poza Warszawą.
Spodziewam się, że bralibyśmy pod uwagę jakąś trzecią, poza Portugalią i Polską, lokalizację, ze względu na specyficzny profil zawodowy mojego męża i to, gdzie mógłby się dalej rozwijać.
Czas pokaże, jakie będą nasze decyzje w związku z edukacją dzieci. Na pewno będę je zachęcać do podjęcia studiów poza wyspą. Maderczycy są dość zamknięci na otaczający ich świat, a z drugiej strony żyją w przekonaniu, że nigdzie nie jest lepiej niż u nich. Chciałabym, żeby nasze dzieci były otwarte na Europę i świat, i nie miały w sobie lęku przed nieznanym, jaki czasami spotykam na tej małej wyspie. Czym innym jest Madera dla Europejczyka, a czym innym Europa dla Maderczyka.
Mimo dystansu, o którym mówisz, Europa przyszła ostatnio do Madery, razem ze swoimi problemami.
Masz na myśli koronawirusa? Z perspektywy mieszkańców w czasie epidemii dystans pozostał, a może nawet się wzmógł. Dawało się wyczuć pewną „wrogość” w stosunku nie tylko wobec turystów, ale też rezydentów czy generalnie obcokrajowców, i to był chyba najsmutniejszy wymiar tego zjawiska na wyspie. Mnie osobiście to nie dotknęło, ale od wielu osób słyszałam o komentarzach w stylu „po co oni tu są”, „czy będą wracali do siebie?”.
Same władze na rozwijającą się epidemię zareagowały bardzo szybko, praktycznie z dnia na dzień wprowadzając istotne ograniczenia.
Równocześnie z każdym tygodniem rosła i rośnie presja, żeby turystyka wróciła na wcześniejsze tory, bo ogromna część społeczeństwa została bez pracy, z niewielkim wsparciem ze strony rządu.
Próbą pogodzenia bezpieczeństwa mieszkańców Madery z turystyką są obowiązkowe testy PCR wykonywane na lotnisku na koszt wyspy. Wyniki są znane stosunkowo szybko, zwykle po 6-8 godzinach, w tym czasie przyjezdny zobowiązany jest do „kwarantanny”. System się sprawdza – do tej pory lotniskowe kontrole zatrzymały sześć zakażeń i nie ma nowych poziomych transmisji na wyspie. Co ciekawe, sami Maderczycy w wyraźnej większości stosują się do nowo wprowadzanych zasad – ograniczonej liczby osób w zamkniętych pomieszczeniach, konieczności dezynfekcji rąk, zakrywania twarzy itd. Tego samego nie można niestety powiedzieć o turystach, którzy powoli, ale coraz liczniej pojawiają się na wyspie.
Daleko jeszcze do dawnej normalności?
Myślę, że dopóki Europa nie wróci do normalności, Madera też nie. A przedłużanie zakazu lotów bezpośrednich, jak teraz z Polski, tylko oddala nas od tej wizji.
To może już nie być ta sama wyspa.
Czy tak się stanie - nie wiem. I wracając do tego, o czym wcześniej rozmawiałyśmy, czy będzie mogła być wtedy rajem dla każdego - nie wiem, być może tak, tym stała się dla mnie, mam tu swoją wymarzoną i wyczekaną rodzinę, dom, pracę, która pozwala mi się rozwijać, a dookoła jeszcze te okoliczności przyrody. Ale wyobrażam sobie, że jeśli przyjmiesz złe założenia, zamiast wyczekanym marzeniem, może stać się pięknym, ale jednak przekleństwem.