Jedna czy dwie Polski?
Bronisław Komorowski, mimo zwycięstwa, staje przed bardzo trudnym zadaniem. Choć zapewnia, że będzie prezydentem wszystkich Polaków, stanie na czele państwa podzielonego na pół. I nieważne, czy to Polska A i B, czy Y i Z. Podział społeczeństwa jest faktem i, o dziwo, to nie przeszłość, czy pochodzenie politycznych środowisk stanowi trzon tego podziału. Polaków różni wizja przyszłości. I to chyba w tym całym podziale jest najsmutniejsze.
Zadanie dla prezydenta, a przede wszystkim dla rządzącej Platformy, jest tym trudniejsze, że wraz z ogłoszeniem oficjalnych wyników wyborów prezydenckich, rozpoczęła się kolejna kampania wyborcza. Kampania, która może trwać ponad rok, a jej przebieg może toczyć się w już nie tak „sielankowej” atmosferze, jak to momentami miało miejsce podczas kampanii prezydenckiej.
Komorowski, wraz ze swoim politycznym zapleczem, ma właśnie dwanaście miesięcy na spełnienie obietnic, które złożył podczas kampanii. Brzmi to jak science fiction, jednak dokładnie tego oczekują od niego wyborcy. I nieważne, że przeprowadzenie koniecznych i niezbędnych dla funkcjonowania państwa reform, jest w tak krótkim czasie praktycznie niemożliwe. Społeczeństwo rozliczy duet Komorowski – Tusk podczas wyborów parlamentarnych, a cena jaką ci panowie zapłacą może być ogromna. Z przejściem PO do opozycji włącznie.
Polityczny poker
Mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że zwycięzcą tych wyborów jest nie tylko Komorowski, ale przede wszystkim właśnie Donald Tusk. To on, decyzją o niestartowaniu w wyborach prezydenckich, wystawił na próbę swoją pozycję w partii. Choć jest jej niekwestionowanym liderem, wielu jego kolegów wątpiło w słuszność tej decyzji. Tusk jednak zaryzykował i wygrał, i to on będzie w najbliższym roku głównym rozgrywającym na polskiej scenie politycznej.
Najważniejsze pytanie, jakie stawiają sobie teraz politycy innych partii, politolodzy, ale także zorientowani w polityce wyborcy, to czy Tusk zdecyduje się reformować państwo przed wyborami parlamentarnymi. Coś zrobić musi, ponieważ dwunastomiesięczna stagnacja skaże go na sromotną klęskę w wyborach. Z drugiej strony, zabranie się za reformę emerytalną, czy służby zdrowia w pośpiechu, byleby tylko pochwalić się połowicznym sukcesem jeszcze przed wyborami, może mieć dużo gorsze konsekwencje.
Pracy rządowi, mimo braku hamulca w Pałacu Prezydenckim, wcale nie ułatwi koalicjant. Wybory prezydenckie pokazały, że jego elektorat wcale nie poparł jednogłośnie kandydata Platformy. A bez sejmowej większości Tusk nie przepchnie w sejmie żadnej ustawy.
Finanse publiczne jak puszka Pandory
Finanse publiczne od lat znajdują się w opłakanym stanie. Politycy kolejnych rządów mówią o ich reformie jako o najbardziej palącym problemie – jednak nikt się za to nie bierze. Powód jest prosty. Skuteczna reforma finansów państwa, wymagałaby ruchów i oszczędności, niezrozumiałych dla części społeczeństwa. To w konsekwencji może doprowadzić do tego, czego politycy boją się jak raka, czyli utraty władzy.
Bali się tego Kaczyńscy, boi się i Tusk. Doskonale zdaje sobie sprawę, że np. komercjalizacja szpitali jest praktycznie jedynym ratunkiem dla dogorywającej służby zdrowia. Jak jednak w krótkim terminie przekonać do tego społeczeństwo, w szczególności tę część, która wciąż nie rozróżnia komercjalizacji od prywatyzacji?
Czy Tusk wraz z Komorowskim zdecydują się się na otwarcie tej puszki Pandory? Mogą wygrać wszystko, bo niewątpliwie skuteczne przeprowadzenie, czy przynajmniej rozpoczęcie reform, da im wygraną w wyborach parlamentarnych. Jednak klęska spowoduje, że Tusk fotel premiera straci, a Komorowski stanie się tylko hamulcem do blokowania ustaw koalicji PiS-u i SLD, która niewątpliwie zawiązałby się, wobec porażki Platformy.
Afirmacja przez negację
Platforma otrzymała od połowy społeczeństwa ogromny kredyt zaufania. Druga połowa czeka, aż powinie się jej noga. I to chyba jest najbardziej przygnębiający wniosek, nasuwający się po analizie wyborczych wyników. Różnorodność w polityce jest czymś normalnym a nawet spodziewanym. Trudno wyobrazić sobie społeczeństwo funkcjonujące w totalnej zgodzie. Wtedy pewnie ugrzęźlibyśmy w politycznej i gospodarczej stagnacji, bo przecież nic tak nie inspiruje twórczo, jak różnica poglądów. Szkoda jednak, że wciąż, mimo dwudziestu lat wolnej Polski, nie stać nas na merytoryczną dyskusję o sprawach najważniejszych. Dalej spieramy się, czy jesteśmy „prawi”, czy „lewi”, czy jesteśmy „liberałami”, czy „prawdziwymi katolickim patriotami”, nie do końca potrafiąc wytłumaczyć co naprawdę znaczy na przykład słowo „liberalizm”.
A to tylko hasła, których prawdziwe znacznie zostało dawno zapomniane. Teraz są tylko propagandowymi sloganami używanymi na wyborczych wiecach i w politycznych sporach, których bezproduktywność często przeraża.
Ale widocznie taka jest i być musi polityka. Widocznie nie trafiają do nas logiczne argumenty, język ewidentnych korzyści i wizja rozwoju. A szkoda, bo hasło, - synteza dwóch wyborczych sloganów – „Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza” dawało nadzieję, że rzeczywiście nie ma Polski A i B, a jest tylko różnica zdań, która konstruktywnie wykorzystana, może pchnąć nasz kraj jeszcze bardziej do przodu.
Szymon Matuszyński
Bankier.pl
s.matuszynski@firma.bankier.pl



























































