Wiadomość o wybuchu bomby w jednej ze świątyń w Bangkoku wywołała panikę wśród użytkowników Facebooka. Tajowie czym prędzej zaczęli zaznaczać, że „są bezpieczni” dzięki funkcji Safety Check. Problem w tym, że do żadnego zamachu nie doszło.
Fałszywe wiadomości to plaga, która zalewa od dłuższego czasu świat internetu. Jedna z nich wzbudziła panikę wśród tajskich użytkowników Facebooka. A zdaniem portalu Quartz zaczęło się tak. W sieci pojawił się artykuł o zamachu bombowym w świątyni Erawan w Bankgoku. Opublikował go portal Bankgok Informer. Prawdopodobnie to on uruchomił alarm na Facebooku, gdyż do niego, jako do źródła informacji, odsyłało narzędzie Facebooka.
Safety Check to przydatna opcja wprowadzona przez portal Marka Zuckerberga. Pozwala internautom w prosty sposób poinformować swoich bliskich o tym, że są bezpieczni i nic im się nie stało. Była uruchamiana m.in. w trakcie serii zamachów terrorystycznych w Paryżu czy ostatniego zamachu na jarmarku bożonarodzeniowym w Berlinie.
Tajowie, widząc że Facebook pyta się o ich bezpieczeństwo, masowo zaznaczali, że nic im się nie stało. Informacja wyświetlała się kolejnym znajomym i wzbudziło to spore zamieszanie wśród internautów. Tym bardziej, że do żadnego zamachu nie doszło. Wspomniany artykuł nie jest już dostępny online, natomiast opisywał szczegóły eksplozji, do której faktycznie doszło, ale w sierpniu 2015 r.
Przeczytaj także
Facebook, cytowany przez portal Bankgok Post, tłumaczył, że w stolicy Tajlandii miało miejsce zdarzenie w budynku parlamentu opisywane przez lokalne media. Jednak było ono nieporównywalne do skali zamachu bombowego. Mężczyzna, mający kłopoty prawne związane ze swoją nieruchomością, postanowił zaprotestować. Wspiął się więc na budynek parlamentu, a przy okazji odpalił kilka fajerwerków. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał, a protestanta zatrzymała policja.
„Z każdą aktywacją uczymy się, jak usprawnić funkcję Safety Check dla osób w potrzebie. Przyjmujemy wszelkie uwagi, aby narzędzie było jeszcze bardziej przydatne w przyszłości” – napisał Facebook w komunikacie cytowanym przez Bangkok Post.
Przeczytaj także
Drobna afera po raz kolejny pokazuje, jak fałszywe wirtualne wiadomości mogą wpływać na realny świat. Za przykład mogą posłużyć choćby ostatnie wybory w USA, gdzie masowy zalew wymyślonych informacji mógł wpłynąć na decyzje wyborców.
Dlatego internetowi giganci, tacy jak Facebook czy Google, postanowili podjąć walkę z plagą „fake news”. Przy wsparciu algorytmów oraz internautów chcą sprawniej je usuwać, aby potem nie dochodziło do tak absurdalnych wydarzeń jak słynna Pizzagate, kiedy to pewien 28-latek postanowił na własną rękę „uratować” dzieci rzekomo molestowane przez Hillary Clinton w waszyngtońskiej pizzerii.
























































