Pomimo dobrych wiadomości z amerykańskiej gospodarki środowa sesja na nowojorskich parkietach zakończyła się umiarkowanymi spadkami głównych indeksów. Choć trudno już mówić choćby o korekcie, to jednak coś większego może wisieć w powietrzu.


Pozytywnie zaskoczyły wyniki sprzedaży detalicznej. Po bardzo silnym wzroście we wrześniu (aż o 1,9 proc. mdm) w październiku wydatki Amerykanów zwiększyły się o 0,2 proc. Tymczasem ekonomiści oczekiwali stagnacji na poziomie z września, gdy drożejące paliwa napędziły silny nominalny wzrost sprzedaży detalicznej.
Równocześnie październikowa inflacja CPI obniżyła się z 2,2 proc. do 2,0 proc., lądując dokładnie w celu inflacyjnym Rezerwy Federalnej. Tzw. inflacja bazowa nieznacznie wzrosła (z 1,7 proc. do 1,8 proc. rdr), co z jednej strony utwierdza decydentów, że sprawy idą we właściwym kierunku, a z drugiej nie grozi inwestorom jakimiś mocnymi podwyżkami stóp procentowych w najbliższym czasie.
Jednakże tym razem nic nie było w stanie przekonać inwestorów do kupowania rekordowo drogich amerykańskich akcji – c/z dla indeksu S&P 500 wynosi ok. 25. Nawet wyceny w odniesieniu do oczekiwanych zysków (tak liczone c/z wynosi ponad 19) są już horrendalnie wysokie.
Spadki nie były jednak specjalnie bolesne. Co prawda S&P 500 odnotował drugą spadkową sesję z rzędu, ale w środę obniżył się tylko o 0,55 proc. Dow Jones stracił 0,59 proc., a Nasdaq 0,47 proc. Przypomnijmy tylko, że raptem tydzień temu amerykańskie indeksy ustanowiły historyczne rekordy.
Mimo to, po prawie dwóch latach praktycznie nieprzerwanych wzrostów nad Wall Street zaczynają się zbierać ciemne chmury. W październiku zaobserwowano rzadko spotykaną anomalię techniczną, zwaną „omenem Hindenburga”. Sygnał ten może nie grzeszy nadzwyczajną skutecznością, ale w przeszłości wielokrotnie poprzedzał silną przecenę akcji.
Po drugie, „Hindenburgowi” towarzyszy malejąca szerokość rynku. Już we wtorek na NYSE więcej było akcji, które notowały 52-tygodniowe minimum niż tych, które osiągały 52-tygodniowe maksima. W ostatnich dniach malała także liczba akcji z indeksu S&P 500, które były notowane powyżej swojej 50-sesyjnej średniej kroczącej. To są niepokojące sygnały, ale jeszcze wcale nie przesądzają, że po raz pierwszy od zimy 2016 roku na Wall Street zobaczymy poważniejszą przecenę.
Krzysztof Kolany






















































