
Ostatnie lata to nieustanne pasmo sukcesów polskiej gospodarki. Wzrost nie został zatrzymany nawet przez globalny kryzys finansowy, którzy zdołał powalić na kolana największe potęgi gospodarcze. Sukces naszego kraju był dostrzegany przez światowe autorytety z dziedziny gospodarki i ekonomii. Jednak Polacy wciąż wydają się niezadowoleni.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest źle?
Polska gospodarka rozwija się niezwykle dynamicznie. Nieustannie rosną wynagrodzenia, a zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw jest coraz wyższe. Wczoraj GUS poinformował, że w IV kwartale zeszłego roku PKB urósł o 4,4 proc. Powinny to być wystarczające powody do satysfakcji.
Okazuje się, że twarde dane makroekonomiczne słabo przemawiają do Polaków. Rodacy nie zwracają większej uwagi na wskaźniki dumnie eksponowane przez przedstawicieli rządu. Mimo optymizmu władz Polacy coraz gorzej oceniają swoją sytuację - w lutym wskaźnik ufności konsumenckiej zmalał do -25 punktów wobec -22,6 punktów miesiąc wcześniej.
Niezachwiany optymizm rządu ma uzasadnienie. Politycy zniekształcają obraz rzeczywistości na swoją korzyść. Zapewnianie o znakomitej sytuacji polskiej gospodarki należy do ich podstawowych zadań, gdyż w ten sposób zdobywają poparcie wyborców. Jednakże trudno obronić tezę, że GUS miałby świadomie wspierać tę politykę. Skąd zatem biorą się różnice w ocenie gospodarki, tak odmienne z perspektywy urzędników i przeciętnych obywateli?
PKB zniekształca rzeczywistość
Powszechnie uważa się, że zamożne kraje charakteryzuje wysoki poziom PKB. Nie jest to błędny wniosek, ale jest on daleki od precyzji. Kraje wydobywające ropę naftową, takie jak Kuwejt czy Arabia Saudyjska, również cieszą się wysokim poziomem PKB. Nie jest to jednak równoznaczne z wysokim poziomem życia ich obywateli.
PKB koncentruje się w głównej mierze na konsumpcji. Wydatki na ten cel odpowiadają za około dwie trzecie wielkości wskaźnika. Problem nastręcza fakt, że poziom konsumpcji nie oddaje rzeczywistego dobrobytu. Nawet wzrost polskiego PKB do poziomu Niemiec nie oznacza, że poziom życia w obu krajach wyrówna się. Nasi sąsiedzi dysponują większą ilością bogactwa zgromadzonego w przeszłości. W pierwszym rzędzie są to oszczędności, których posiadają zdecydowanie więcej, i infrastruktura, nieporównywalnie bardziej zaawansowana niż w Polsce.
Skupienie głównej uwagi na konsumpcji na poważne konsekwencje dla polityki gospodarczej. Prowadzi do błędnego wniosku, jakoby największe znaczenie dla wzrostu dobrobytu miały wydatki konsumentów. W ten sposób odwraca się uwagę od prawdziwych motorów wzrostu gospodarczego, którymi są oszczędności i inwestycje.
Wydatki rządowe tworzą pozory sukcesu
Na wielkość PKB wpływają też wydatki rządowe. Spożycie publiczne było jedną z głównych przyczyn polskiego wzrostu w minionym roku. Jednakże brak rynkowej weryfikacji tych wydatków nie pozwala na ocenę ich rzeczywistego wpływu na dobrobyt. Wydatki na płace dla urzędników i różnego rodzaju fanaberie polityków lub dotacje dla niedziałającej kolei i służby zdrowia nie zwiększają zadowolenia i poziomu życia Polaków.
Jednakże te czynniki mają znaczący wpływ na PKB. A tymczasem to co naprawdę ważne, czyli wydatki na środki trwałe – odpowiadające inwestycjom zmniejszającym nasz dystans wobec najbardziej zaawansowanych gospodarek – skurczyły się w trzech pierwszych kwartałach 2010 r. o 3,8 procent.
Polacy na przekór urzędnikom
Zamiast z satysfakcją obserwować rządowe statystyki, Polacy na przekór urzędnikom zajmują się zawartością swojego portfela. Nie robi na nich wrażenia pięcioprocentowy wzrost wynagrodzeń anonsowany na początku lutego oraz znakomite rezultaty PKB. Wszyscy mają świadomość, że budżety polskich gospodarstw domowych są pustoszone przez inflację, a poziom życia pozostaje w stagnacji. Polacy słusznie narzekają, gdyż wskaźniki dobrobytu to fikcja, która ma się nijak do rzeczywistości.
Piotr Lonczak
Analityk Bankier.pl
p.lonczak@bankier.pl
» Przyszła pora zapłaty za polski cud gospodarczy
» Polski Indeks Nędzy najgorszy od blisko czterech lat
» Jak inwestorzy wyceniają wiarygodność Polski