Zmiany w rządowym programie "Mieszkanie dla młodych" po jego ubiegłorocznym fiasku – zaledwie 30 proc. wykorzystanych środków na ten cel – idą w kierunku promowania polityki prorodzinnej. Zniesione zostają limity wiekowe, a dodana premia w wysokości aż 30 proc. wartości mieszkania przede wszystkim dla rodzin wielodzietnych. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że po "Rodzinie na swoim" (pieszczotliwie nazywanej "Bankiem na swoim" a później "Deweloperem na swoim"), "Mieszkanie dla młodych" to kolejny program zbliżający coraz bardziej politykę mieszkaniową w Polsce do realiów greckich.


Warto sobie przypomnieć, że przed kryzysem właśnie w Grecji rozdawano za darmo mieszkania rodzinom wielodzietnym, ale jak się później okazało, przy okazji również np. córkom wojskowych z uwagi na ich trudne położenie życiowe ze względu na utrudnione zamążpójście.
W polskiej polityce mieszkaniowej póki co nie zmienia się jednak jedno - program, tak jak RnS, jest znów przeznaczony dla tych nielicznych, których już nie tylko, że stać na własne mieszkanie, ale teraz nawet dla tych mających już jakieś własne M. Pomaganie rodzinom wielodzietnym to pewnie dobry kierunek w stronę budowania polityki prorodzinnej, ale już samo pomaganie osobom mającym już jakieś mieszkanie w kraju, gdzie problem bezdomności przymusowej jest ciągle realny, a politycy przerzucają odpowiedzialność za mieszkalnictwo socjalne na samorządy i właścicieli mieszkań prywatnych, to już musi budzić wątpliwości.
Co do jednego nie ma bowiem wątpliwości, że dla najsłabiej zarabiających, w tym przede wszystkim rodzin wielodzietnych, nadal realnym ograniczeniem będzie posiadanie pozytywnej zdolności kredytowej. Nie jest to więc na pewno pomoc dla najbiedniejszych w zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych. Nie rozwiąże też jak już się przekonaliśmy problemu głodu mieszkaniowego młodych osób o ograniczonej zdolności kredytowej. Może kilka osób zachęci do posiadania większej liczby potomstwa, ale współcześnie trudno spodziewać się, że kilka mkw. więcej będzie decydującym czynnikiem o wychowaniu kolejnego dziecka.
Do gry wejdą osoby, które posiadają już własne mieszkania, a teraz za pieniądze podatnika będą chciały poprawić sobie komfort mieszkaniowy. Może kilka tysięcy osób skorzysta z oferty spółdzielni mieszkaniowych, ale te, jeśli jeszcze działają na rynku pierwotnym, to raczej częściej już jako deweloperzy. Słabe spółdzielnie, z gruntami o nieuregulowanym statusie i wizją ograniczonego prawa rzeczowego do mieszkania, teoretycznie z tańszą ofertą, to niezbyt wiarygodny partner dla poszukujących własnego kąta. Dlatego limity cenowe nadal egalitarnie wypychać będą wszystkich zainteresowanych MdM-em na peryferia miast i aglomeracji.
Młodzi powiedzieli w ubiegłym roku "nie" takim pomysłom. Ci którzy mieli zdolność kredytową, woleli wybierać mieszkania bliżej centrów miast. Woleliby być może prostą ulgę odsetkową, jeśli już ktoś chciałby im pomagać, by w przyszłości tarczą podatkową ochronić ich przed wzrostem stóp procentowych, aby nie podzielili losu frankowiczów. A tak mamy kolejny eksperyment na fali "tu, teraz, trzeba coś zrobić".
No to sprawdzimy, czy po młodych, którzy nie chcieli, to rodziny przeniosą się na peryferia miast. Dodajmy - zwykle peryferia o ograniczonej infrastrukturze społecznej, bez dróg, szkół, bez warunków dla rozwoju dzieci. Z udoskonaleń MdM-u ucieszą się nieliczni, najbardziej chyba deweloperzy. I to tylko ci, którzy w słabych lokalizacjach pobudowali stojące od lat pustostany w szczerym polu, a dziś mają (kolejną) szansę, aby wreszcie je upłynnić kolejny raz przy współudziale pieniędzy podatników.