Podczas gdy finansiści usiłują odgadnąć termin podwyżki stóp procentowych w USA, reszta świata na wyścigi tnie koszty kredytu. Od początku roku politykę monetarną poluzowało 30 banków centralnych. Tylko nieliczni sprzeciwili się temu globalnemu trendowi.


Spekulacje w sprawie pierwszej od 2006 roku podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych stają się coraz bardziej intensywne. Zerwanie z polityką zerowych stóp procentowych (ZIRP – zero interest rate policy) co roku oczekiwane jest „w przyszłym roku”, to jednak w tym roku te spekulacje nabrały konkretnych kształtów. Jeszcze w lipcu szefowa Fed Janet Yellen zapowiadała, że podwyżka nastąpi w tym roku. Choć termin ten jest ciągle odwlekany (jeszcze miesiąc temu powszechna była wiara, że stopa funduszy federalnych pójdzie w górę we wrześniu), rynek wciąż jest przekonany, że to Stany Zjednoczone będą pierwszą dużą gospodarką, która zerwie z polityką ZIRP.
Amerykanie kontra reszta świata
Problem w tym, że nawet niewielka podwyżka kosztów kredytu w Stanach Zjednoczonych ustawiłaby Amerykanów w kontrze do prawie całego świata, gdzie trwa festiwal obniżek stóp procentowych. W erze wojen walutowych podwyżki stóp prowadzące do umocnienia krajowej waluty to już niemal akt herezji. Tyle, że USA jest jedynym państwem świata, które może sobie pozwolić na taki ruch.
Przeczytaj także
Po pierwsze, dlatego że amerykański eksport jest stosunkowo niewielki w skali całej gospodarki. Po drugie, nie jest on tak silnie zależny od kursu walutowego. Po trzecie, Waszyngton prowadzi grę obronną dolara jako głównej globalnej waluty rezerwowej. Aprecjacja „zielonego” wywołana podwyżką stóp procentowych na krótką metę wybiłaby argumenty przeciwnikom dolara.
Niemniej podnosząc stopy, Fed poszedłby pod prąd trendom obowiązującym we wszystkich największych gospodarkach świata. Przykłady? Europejski Bank Centralny od marca prowadzi skup obligacji skarbowych (QE), „dodrukowując” 60 mld euro miesięcznie przy ujemnej stopie depozytowej. Ale w tej konkurencji nikt nie może się równać z Bankiem Japonii, który co roku zwiększa bazę monetarną o 80 bilionów jenów. Stopy zaczęli obniżać nawet Chińczycy, którzy od listopada 2014 roku dokonali już pięciu cięć.
Przeczytaj także
Nie tylko wielcy tną stopy. W styczniu rynek zszokowała Szwajcaria, obniżając docelowy przedział trzymiesięcznego LIBOR CHF do zakresu od -1,25% do -0,25%. W reakcji na działania EBC stopy procentowe ścięły także Dania i Szwecja. Ta druga uruchomiła własny program „dodruku pieniądza” i sprowadzała stopę referencyjną coraz głębiej poniżej zera. Dwa cięcia po 25 pb. (z 1% do 0,5%) zafundował sobie Bank Kanady. W marcu zaskoczył bank centralny Korei Południowej, sprowadzając stawkę referencyjną do rekordowo niskiego poziomu 1,75%. Był to wówczas 22. bank centralny, który od początku 2015 zdecydował się na poluzowanie polityki monetarnej.
Od tego czasu lista „luzujących” wydłużyła się o 11 pozycji. Do EBC, SNB, Banku Kanady, Banku Rezerw Australii, szwedzkiego Riksbanku oraz banków centralnych Chin, Rosji, Turcji, Polski, Pakistanu, Singapuru, Peru, Uzbekistanu, Tajlandii, Albanii, Egiptu, Rumunii, Danii, Indonezji, Izraela, Botswany oraz Indii dołączyły: Serbia, Węgry, Sri Lanka, Jordania, Azerbejdżan, Kyrgistan, Armenia, Norwegia oraz przedostatni bastion monetarnego rozsądku w krajach rozwiniętych: Nowa Zelandia. W sierpniu stopy ścięła (i to aż o 300 pb., do 27%) nawet Ukraina, gdzie stopa inflacji przekracza 50%. Zabawny był przypadek Bułgarii, która w lipcu ścięła stopę procentową o połowę: z 0,02% do 0,01%.
Ostatni Mohikanie zdrowego rozsądku
Lista krajów prowadzących rozsądną politykę monetarną kurczy się z miesiąca na miesiąc. Wśród 20 największych gospodarek świata tylko w połowie stopy są istotnie wyższe od zera. W tym gronie jedynie Brazylia zdecydowała się w tym roku na podwyżki kosztów kredytu, podnosząc stopy łącznie o 250 punktów bazowych. Skalę zjawiska ZIRP trudno przecenić: w 10 z 20 największych gospodarek świata kredyt z banku centralnego jest albo prawie za darmo, albo wręcz trzeba dopłacać do utrzymywania depozytów w banku centralnym i coraz częściej także w bankach komercyjnych. To odwrócenie podstawowych zasad bankowości, które trudno traktować inaczej niż jako historyczną aberrację.
Przeczytaj także
Są jednak kraje, które przeciwstawiły się dyktatowi ZIRP. Wśród nich znalazła się RPA, która w lipcu podniosła stopę procentową o 25 pb. (do 6%) w reakcji na przyspieszającą inflację. Aż pięciu podwyżek dokonała Brazylia, gdzie pogłębiającej się recesji towarzyszy wysoka inflacja.
Nawet w Europie można znaleźć miejsca, gdzie cena pieniądza rośnie. W Mołdawii, na Białorusi i Ukrainie podwyżki były wymuszone przez problemy gospodarcze i osłabienie rodzimej waluty. Lecz absolutnym ewenementem jest Islandia. Najbardziej wysunięty na zachód kraj Europy święci ostatnio sukcesy nie tylko w piłce nożnej (reprezentacja właśnie wywalczyła historyczny awans na ME). Islandzki PKB rośnie w tempie 3% rocznie, a stopa bezrobocia to 3,5-4,5%. Problemem staje się przyspieszający wzrost cen: inflacja CPI przekroczyła w lipcu 2%. Dlatego też bank centralny Islandii od początku roku podniósł główną stopę procentową łącznie o 100 pb., do 6,25%. To najwyższa stopa procentowa w krajach rozwiniętych.
Przeczytaj także
Przykład Islandii pokazuje, jakie błędy popełniono od 2008 roku. Islandia była jedynym krajem, który doprowadził do upadku niewypłacalnych i rozrośniętych ponad wszelką miarę banków. Kraj zapłacił za to gwałtowną recesją. Ale od 2011 roku wyspiarska gospodarka znów się rozwija, a poziom PKB powrócił do stanu z roku 2007. Tymczasem w strefie euro, gdzie rządzi paradygmat ratowania „za wszelką cenę” („whatever it takes” – Mario Draghi o strefie euro) banki-zombie wymuszają politykę ZIRP, NIRP i QE. Za to Islandczycy mają ochotę na monetarną rewolucję, zrywając z panującym oligopolem bankowym. Być może bankierzy centralni zamiast zbierać się w Jackson Hole, powinni udać się po naukę do Reykjaviku?