Sejm rozpoczął prace nad ustawą o szczególnych zasadach restrukturyzacji walutowych kredytów mieszkaniowych. Zdaniem ekspertów jest ona bardzo zła. Zaszkodzi nie tylko sektorowi bankowemu, ale także samym zainteresowanym.


Intencje ustawodawcy są dobre - pomoc najbiedniejszym frankowcom, dla których każdy wzrost ceny franka oznacza poważne problemy finansowe, zwiększenie wartości kapitału do spłaty oraz niemożliwość jego pokrycia z ewentualnej sprzedaży nieruchomości. Jednocześnie intencją ustawodawcy jest minimalizowanie kosztów po stronie banków oraz uniknięcie dodatkowych wydatków po stronie budżetu państwa. To może się nie udać.
Bardzo niechlujna ustawa o frankach
W skrócie ustawa polega na tym, że bank przelicza wartość zaciągniętego kredytu frankowego tak, jakby od początku był on zaciągnięty w polskich złotych. Następnie od wartości kredytu frankowego odejmuje wartość wyliczonego kredytu złotowego. Różnica dzielona jest na pół - jedną musi pokryć kredytobiorca i na jej spłatę może zaciągnąć nisko oprocentowany kredyt. Drugą połowę przejmuje bank i to jest jego koszt.
Jest to nieprzemyślany akt prawny napisany dosłownie na kolanie. Nie uwzględnia całego szeregu ryzyk, które z dużą dozą prawdopodobieństwa mogą wystąpić w przyszłości. Po pierwsze, w ustawie to bank oblicza różnicę wartości pomiędzy kredytami, więc już tutaj mamy nierównowagę, gdyż banki raczej będą liczyły na swoją korzyść.
Kolejna kwestia to ryzyko kursu walutowego - co, jeśli za dwa lata frank będzie kosztował 5 zł? Wtedy uprawnionymi do skorzystania z ustawy, a kredytobiorcy mają na to 5 lat, będzie nie 50 tysięcy, ale 250 tysięcy frankowców.
W tej sytuacji sektor bankowy nie zapłaci 9 mld zł, tylko 40 mld zł. To byłaby dla nas katastrofa, która wymagałaby interwencji budżetu państwa, a wtedy nie ma mowy o neutralności dla finansów publicznych - za błędy posłów zapłacą wszyscy podatnicy.
A co jeśli radykalnie obniży się wartość nieruchomości? Wtedy suma uprawnionych znów się zwiększy. W ustawie ewidentnie brakuje "okienka transferowego", który uprawniałby do wykorzystania możliwości jaką oferuje rząd np. tylko przez 3 miesiące od daty wejścia w życie ustawy. To pozwoliłoby dokładniej wycenić jej koszty.
Trudno przewidywać, jaki będzie kurs franka w 2017 roku. Banki mają obowiązek utrzymywać odpowiednie rezerwy kapitałowe. Nie mając możliwości wyceny ryzyka, nie będą wstanie odpowiednio się zabezpieczyć. Jeśli tak się stanie, to odpowiedzialność finansową poniesie budżet czyli podatnik. W ustawie brakuje informacji np. o maksymalnym lub minimalnym kursie złotego wobec walut obcych przy którym można by ustawę stosować. W końcu najwcześniej wejdzie ona w życie w 2016 roku, a do tego czasu kurs CHF/PLN może być zupełnie inny.
Przykładowo, jeśli kurs franka znów spadnie do 3 zł, to procedura będzie nieopłacalna dla kredytobiorców. Z kolei przy kursie 4,7 zł za franka koszty dla sektora rosną o kilka miliardów złotych rocznie. Nie może być tak, że ktoś, kto dzisiaj korzysta na niższym poziomie LIBOR-u, będzie miał przez 5 lat możliwość w zasadzie bezkarnej ucieczki przed ryzykiem. Wóz albo przewóz - masz kredyt we frankach i chcesz go tanio przewalutować? Na zastanowienie masz 3-4 miesiące, bo potem w zasadzie jesteś kredytobiorcą "spekulantem".
Wypadałoby też wprowadzić limit dochodowy dla uprawnionych, bo w myśl procedowanej ustawy z przewalutowania mogą też korzystać młodzi single w drogich kawalerkach z dochodem po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Oni przecież pomocy nie potrzebują.