Umowy cywilnoprawne są rzadkim zjawiskiem na rynku pracy – czytamy w raporcie NBP. W Polsce dominują umowy o pracę, na podstawie których zatrudnionych jest ok. 90% pracowników w Polsce. Z tego ponad 70% ma podpisane umowy na czas nieokreślony.


Z raportu NBP wynika, że umowy cywilnoprawne zwane „śmieciowymi” są względnie rzadkim typem relacji pracownik-pracodawca. Należą one do rzadkości w przemyśle. Największy udział mają w usługach, ok. 10%. Statystyka ta obejmuje umowy cywilnoprawne oraz kontrakty zawierane z osobami prowadzącymi własną działalność gospodarczą.
Czy zatem problem tzw. „umów śmieciowych” to statystyczny margines? Niekoniecznie, 10% na podstawie tego typu kontraktów w Polsce pracuje ok. 1,4 mln ludzi. Często są to osoby młode, które w okresie nauki korzystają z tej formy zatrudnienia, ale zdarzają się także ludzie, którzy nie mają innej możliwości podjęcia legalnej pracy. W dużej mierze są to tzw. biedni pracujący, czyli osoby, które co prawda pracują, ale ich dochody z pracy nie pozwalają np. na godne życie, odłożenie oszczędności, sfinansowanie nauki, własne mieszkanie, itp.
Dotyczy to nie tylko osób bez wykształcenia z małych miejscowości, ale często też osoby mieszkające w dużych miastach. Z najnowszych danych GUS-u wynika, że np. mikroprzedsiębiorcy zatrudniający do 9 pracowników raczej rzadko oferują umowy o pracę. Średnia płaca przy tej formie zatrudnienia w przedsiębiorstwach tej wielkości wynosi nieco ponad 1,6 tys. zł na rękę.
Z kolei z badania CBOS wynika, że blisko 60% respondentów pracujących na umowie zlecenia, nie chciałaby zmieniać swojej formy zatrudnienia. Tylko 31% wskazało, że wolałoby umowę o pracę nawet, gdyby wiązało się to z obniżeniem wynagrodzenia.
Ozusowanie umów cywilnoprawnych nie będzie miało wpływu na statystykę zatrudnienia
Jednocześnie czytamy, że efekt „ozusowania” umów cywilnoprawnych nie będzie miał wielkiego wpływu na statystykę zatrudnienia – oznacza to, że bezrobocie raczej nie wzrośnie, ale wątpliwe jest także zwiększenie popularności umów o pracę.
Autorzy raportu zwracają uwagę, że firmy tworzą coraz więcej etatów, ale niestety polska gospodarka tworzy najmniej miejsc pracy, w przeliczeniu per capita, wśród 21 ujętych w statystykach państw OECD. Równocześnie najwięcej nowych etatów powstaje u nas w usługach, ale w większości przypadków stanowiska te nie wymagają wyższego wykształcenia. Inaczej mówiąc, musimy uważać na to kogo, jak i po co kształcimy, bo możemy strzelać „kula w płot”.
W raporcie NBP czytamy także, że udział wynagrodzeń w PKB w Polsce jest niski na tle innych krajów i systematycznie maleje. W latach 2004-2008 przyczyniały się do tego głównie usługi nierynkowe, a w późniejszym okresie przemysł. W innym państwach – kryzys w budownictwie. Udział wynagrodzeń w polskim PKB wynosi mniej niż 50%. W innych krajach UE relacja ta wynosi średnio ok. 60%.
W analizie Narodowego Banku Polskiego poruszono dosyć istotne zagadnienie – nie zmienia się czas reakcji zatrudnienia na zmiany dynamiki PKB – tzn. gdy mamy wzrost gospodarczy to spada bezrobocie. Równocześnie coraz słabsza i bardziej odsunięta w czasie jest reakcja wynagrodzeń na zmianę dynamiki PKB. Innymi słowy, coraz mniejszy wpływ na wzrost pensji ma wzrost gospodarczy. Obecnie stopa bezrobocia w Polsce wynosi 9,9%, co przekłada się na nieco ponad 1,5 mln bezrobotnych. Liczba pracujących w Polsce wynosi ok. 16 mln.
Udział szarej strefy szacowany jest na ok. 20% PKB. Przeciętne wynagrodzenie wynosi nieco ponad 700 euro netto miesięcznie. Statystyki poprawiają się, ale ich dynamika jest na tyle niska, że czas potrzebny na wyrównanie poziomu wynagrodzeń Polski i „starej UE” wynosi ok. 35 lat.























































