Na 16 mln pracujących blisko 1,4 mln ludzi pracuje na podstawie umów cywilno-prawnych (8,75%). Z kontroli PIP-u wynika, że co piąta taka umowa powinna być umową o pracę, a zawarta została tylko po to, by nie płacić składek do ZUS-u. Eksperci twierdzą, że oskładkowanie wszystkich umów cywilnoprawnych rozwiąże problem umów śmieciowych. Czy to prawda?


17 lipca 2015 r. prezes NBP Marek Belka w rozmowie z Gazetą Wyborczą przyznał, że pensje w Polsce są za niskie, a sukces polskiej gospodarki zbyt długo oparty był na niskich kosztach pracy i liberalnej polityce podatkowej wobec firm. Udział płac w polskim PKB stanowi tylko 45%. Średnia w UE wynosi ok. 60%. Dochody podatkowe budżetu z tytułu CIT wynoszą 24,5 mld zł, co stanowi raptem 8,2% wszystkich dochodów. W Polsce dochody z tytułu CIT stanowią ok. 1,5% PKB. Średnia w UE to ok. 2,5%.
Trudno zaprzeczyć temu, że przez lata pobłażaliśmy dużym firmom w "tworzeniu kosztów" i rażącej optymalizacji podatkowej. Takie działanie zachęcało do inwestycji w Polsce, ale na takich fundamentach nie da się prowadzić polityki trwałego zrównoważonego rozwoju opartego na innowacjach. Zwłaszcza, że naszą jedyną "innowacją" były niskie koszty pracy.
Umowy śmieciowe dzielą ludzi
Jedni uważają je za zło konieczne, bez którego pracy w ogóle by nie było. Część za ich popularyzację obwinia chciwość przedsiębiorców, którzy, wykorzystując swoją przewagę ekonomiczną, tak naprawdę przyczyniają się do pogłębiania problemów społecznych w swoim regionie.
Z drugiej strony mamy firmy, które chcą zatrudniać i tworzyć legalne miejsca pracy, ale z różnych powodów nie są wstanie zaoferować pracownikom nic ponad umowę śmieciową. Dzielenie społeczeństwa odwraca uwagę od istoty problemu - złego i skomplikowanego prawa, które w długim okresie nie służy ani przedsiębiorcom, ani ich pracownikom.

Przedsiębiorcom dlatego, że nawet jeśli teraz korzystają z tego prawa na niejasnych zasadach, to cały czas istnieje duże ryzyko, że obróci się to przeciwko nim, co w polskim porządku administracyjnym najczęściej jest tylko kwestią interpretacji. Dla pracowników uelastycznionych z przymusu ekonomicznego zakończy się to wegetatywną emeryturą. Powiększający się elektorat nędzy prowadzi do zwiększenia popularności ruchów skrajnie populistycznych, a te w swoich programach mają propozycje destrukcyjne dla polskiej gospodarki.
Państwo nie radzi sobie z egzekwowaniem prawa i umowy śmieciowe są tego dowodem. Państwowa Inspekcja Pracy od lat apeluje o przyznanie jej dodatkowych instrumentów odstraszających pracodawców od stosowania kontraktów cywilnych w sytuacji, gdy zasadna jest umowa o pracę. Mandat w wysokości 2 tys. zł nikogo nie odstraszy, bo tyle pracodawca oszczędza na ZUS-ie w miesiąc na dwóch pracownikach "zatrudnionych na umowie o dzieło". Te kontrakty podpisuje się na miesiąc, więc pracodawcy trudno udowodnić, że pół roku przed kontrolą również "zatrudniał", a nie zlecał "wykonanie dzieła".
Dlaczego pracodawcy zatrudniają na podstawie umów śmieciowych?
To zależy kogo. Student na zleceniu jest zwyczajnie o 30% tańszy niż student na umowie o pracę. Akurat ta grupa osób z chęcią przyjmuje te umowy także dlatego, że pracodawca może ich zachęcić wyższą kwotą wynagrodzenia netto. Ten kompensuje je sobie niższymi obciążeniami składkowymi. W przypadku osób, które się nie uczą, umowy-zlecenia są w praktyce tak samo drogie, jak umowy o pracę.
Mają jednak inną przewagę - są elastyczne dla pracodawcy, bo nie zawierają długich okresów wypowiedzenia, nie ma urlopów na żądanie, rzadko kiedy przewidują płatny urlop, łatwo je rozwiązać nawet w sytuacji, gdy pracownica zajdzie w ciążę, można je podpisywać w zasadzie na dowolne terminy i na dowolne kwoty, bo nie obejmują ich przepisy o płacy minimalnej.
Elastyczność w tym wypadku oznacza praktycznie wolnoamerykankę - tylko od pracodawcy zależy, jak np. potraktuje zleceniobiorcę w określonej sytuacji życiowej. Dla młodych ideowych wolnorynkowców to rozwiązanie idealne, ale zwolennicy amerykańskiego kapitalizmu rodem z XIX wieku zawsze zapominają, że w USA w tamtym okresie obok niewidzialnej ręki rynku działały też sprawne sądy pełniące rolę "niewidzialnej pięści rynku".
Polski rynek pracy, pomimo spadającego bezrobocia, jest w bardzo trudnej sytuacji, dlatego należy wypracować rozwiązanie, które z jednej strony pogodzi interesy przedsiębiorców, a z drugiej zapewni pracownikom minimum ochrony socjalnej.
Jednostronne zwiększenie kosztów pracy najprawdopodobniej zakończy się eliminacją umów śmieciowych na rzecz kontraktów słownych, czyli pracy na czarno.
W mojej opinii należy zwiększyć kompetencje PIP-u w zakresie kontroli i karania pracodawców, ale także należy wprowadzić do Kodeksu pracy nowe formy zatrudnienia. To absurd, że w polskim prawie pracy mamy tak naprawdę jeden rodzaj legalnej umowy, która jest taka sama zarówno dla profesora, jak i dla młodego bez kwalifikacji.
Gorący temat:
Bieda w PolsceW Niemczech szczegóły poszczególnych kontraktów dla pracowników latami były wypracowywane przez legalnie działające związki zawodowe oraz izby branżowe. W Polsce w żaden sposób nie wspiera się inicjatyw społecznych, które chroniłyby interesy pracowników zatrudnionych w sektorze prywatnym.
Co prawda mamy Komisję Trójstronną, ale efekty jej pracy są żadne (lobbyści pracodawców najchętniej zlikwidowaliby Kodeks pracy, z kolei związki zawodowe chciałyby zrównania minimalnej płacy ze średnim wynagrodzeniem). Dlaczego nie ma standardowej umowy kelnerskiej lub standardowej umowy dla ekspedienta? W konsekwencji pracodawcy mają jeden rodzaj umowy dla wszystkich pracowników, gdzie np. w zakresie obowiązków wpisuje się możliwie dużą liczbę prac. Przykładowo na Zachodzie kelner jest od obsługi gości - w Polsce kelner ma w kompetencjach uśmiech, obsługę, mycie podłóg i prowadzenie księgowości.
Płace powinny być wyższe
Płace powinny wzrosnąć, bo inaczej Polska zwyczajnie się wyludni. Wydajność pracy mamy na poziomie 70% średniej UE, a zarobki na poziomie 30% przeciętnej w UE. Coraz więcej ludzi dostrzega, że pracując w Niemczech - nawet na gorszym stanowisku - żyje im się lepiej, bezpieczniej i stać ich na więcej. Wygodniejsze życie wielokrotnie kompensuje niedogodności emigracyjne. Ludzie, których polski szef traktował z pogardą, w Anglii lub w Holandii są cenionymi fachowcami, na których można liczyć w każdej sytuacji. Chwilowo moda na emigrację przygasa, ale tylko do pierwszego kryzysu.
Kolejna sprawa to niesamowicie wysokie koszty pracy. Klin podatkowy (41%) powinien być niższy chociażby z tego względu, że przy niskim poziomie płac państwo równocześnie ustawowo zmusza nas do oszczędzania na emeryturę w ZUS-ie, przez to uniemożliwiając znacznej części obywatelom oszczędzanie na cokolwiek innego, np. zakup mieszkania. W efekcie całe pokolenie dzisiejszych 30-latków zaciągnęło kredyty mieszkaniowe przy niskim wkładzie własnym.
Jak wielki procent swoich dochodów z tego powodu przeznaczyli na spłatę odsetek? Jaki procent zysków sektora finansowego pozostał w Polsce?
Najprostszym sposobem na zwiększenie dochodów netto ludności jest zaniechanie pobierania części składek i podatków do pewnego limitu miesięcznych dochodów - Bankier.pl zaproponował wprowadzenie kwoty wolna od wszystkiego do 2 tys. zł dochodu miesięcznie . Byłoby to kosztowne dla budżetu, ale w długim terminie wszyscy by na tym skorzystali, bo m.in. wymusiłoby na rządzie reformę administracji publicznej, prawa pracy i podatkowego, a także poszukanie oszczędności np., poprzez likwidację przywilejów emerytalnych poszczególnych grup zawodowych.