Nie ma tu miejsca na opisanie gehenny zabużan usiłujących uzyskać odszkodowanie za pozostawione za Bugiem majątki. Wystarczy stwierdzić, że nasi ustawodawcy nie mają wobec nich czystego sumienia. Oczywiście zawsze mogą się zasłonić mizernym stanem budżetu, który nie był i nadal jest w stanie zaspokoić oczekiwań repatriantów. Mogą też przypomnieć, że rząd RFN cały czas wzdraga się przed zaspokojeniem roszczeń swoich Wypędzonych. Ale zabużanie wiedzą swoje. Werdykt Trybunału w Strasburgu z czerwca 2004 roku jasno stwierdził, że uchylając się od rozwiązania sprawy zabużan Rzeczpospolita narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka. Z kolei wyrok Trybunału Konstytucyjnego z kwietnia 2005 roku stwierdził, że podwójne ograniczenie wysokości odszkodowania (procentowe i kwotowe) było krzywdzące i niezgodne z konstytucją RP. A każdy z zabużan mógłby dołożyć własną historię na temat niesprawiedliwości zmienianych ciągle przepisów.
Historia pierwsza z brzegu. Kapitan artylerii w wojnie polsko-bolszewickiej, nagrodzony za męstwo nadaniem ziemi na Kresach, zostaje w latach 30-tych starostą. Najpierw w Łucku, potem w powiecie stanisławowskim. A we wrześniu 1939 r. – w Wadowicach. I choć w chwili wybuchu wojny miał za Bugiem spory majątek, jego synowi odszkodowanie się nie należało, bo ojciec nie był repatriowany w ramach tzw. umów republikańskich. Opolski urzędnik, który podpisywał odmowną decyzję, już od siebie dopisał: „Taki już los żołnierza”. – Bo moralne prawo, ale nie przepisy, były po jego stronie – komentuje Marek Świetlik, dyrektor wydziału rozwoju regionalnego w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim.
Przepisy, bardziej chroniące budżet niż ludzi, dzieliły zabużan na lepszych i gorszych. Dodatkowe podziały wprowadził fakt, że w różnym okresie obowiązywały różne przepisy. Ktoś, kto wziął jako odszkodowanie kawałek pola wart 15 proc. majątku pozostawionego za Bugiem, będzie zazdrościł temu, kto dostanie teraz równowartość 20 proc. w gotówce. A są i tacy, którzy zyskali i 100 procent, bo skorzystali z okresu przejściowego, gdy stara ustawa została uchylona (decyzja TK z kwietnia 2005 r.) a nowa jeszcze nie weszła w życie. Do Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego spływało w tym czasie po kilka aktów notarialnych tygodniowo (głównie z woj. pomorskiego, gdzie było sporo ziemi skarbu państwa na zbyciu) dowodzących, że niektórzy spadkobiercy zabużan dobrze wykorzystali okazję.
A to jeszcze nie koniec kłopotów. Nie wiadomo, w jakim tempie tworzony dopiero Fundusz Rekompensacyjny będzie w stanie wypłacać odszkodowania. Na pewno wolniej, niż chcieliby zabużanie. Wiadomo za to, że nowa ustawa rozczaruje wielu z tych, którzy uzyskali wcześniej (choćby przed sądami) potwierdzenie roszczeń. Urzędnicy już mówią nieoficjalnie, że w świetle wymagań stawianych przez nowe przepisy trzeba będzie unieważnić nawet 4 na 5 takich starych decyzji. Dla tych ludzi cała procedura zacznie się od nowa. Właśnie przez to ubiegłotygodniowa decyzja Strasburga o wypłacie Jerzemu Broniowskiemu 237 tys. złotych, zatwierdzająca przy okazji nowe polskie regulacje, dała zabużanom oczekiwaną satysfakcję, ale raczej nie wprawiła ich w euforię.
Wiele niejasności
Ustawa z 8 lipca 2005 roku o realizacji prawa do rekompensaty z tytułu pozostawienia nieruchomości poza obecnymi granicami RP, która wchodzi w życie 6 października, jest korzystniejsza dla zabużan od dotychczasowych regulacji prawnych. Ustawa przede wszystkim wprowadza nowe formy uzyskania odszkodowania. Do tej pory można było je dostać tylko w naturze (przejmując nieruchomości skarbu państw), teraz możliwa będzie rekompensata gotówkowa. Osoba uprawniona dostanie odszkodowanie o wartości 20 proc. pozostawionego na Kresach majątku (do tej pory było to tylko 15 proc., przy czym rekompensata nie mogła być wyższa od 50 tys. złotych). Nieco uproszczona została procedura dowodzenia roszczeń. Stara ustawa mówiła, że do ich potwierdzenia potrzeba trzech świadków, którzy byli pełnoletni w 1945 roku. Teraz wystarczy dwóch świadków, niekoniecznie mających 18 lat w chwili zakończenia wojny.
Stare przepisy mówiły, że na odszkodowanie nie może liczyć ktoś, kto po przyjeździe do Polski otrzymał od państwa na własność jakiś majątek. Teraz może on policzyć, czy ten majątek był wart co najmniej 20 proc. wartości mienia pozostawionego na Wschodzie. Jeśli nie, może zabiegać o otrzymanie różnicy. Nie wszystkie przepisy ustawy są jednak łatwe do jednoznacznej interpretacji. Dawne przepisy przyznawały prawo do odszkodowań tylko osobom repatriowanym na mocy tzw. umów republikańskich z sowieckimi republikami. Nowe stosują się też do osób, które „na skutek innych okoliczności związanych z wojną rozpoczętą w 1939 roku były zmuszone opuścić byłe terytorium RP”. Taki zapis jest niejasny. Jak będzie traktował mieszkańców Kresów, których Niemcy wywieźli na roboty i którzy wrócili do Polski nie zza Buga, ale zza Odry? I jak potraktuje tych, którzy wrócili do Polski z ZSRR dopiero po roku 1956? To pokaże dopiero urzędnicza praktyka. (mech)
Wąskie gardło?
Kilka lat temu dwójka zabużan z Wrocławia przejęła jako rekompensatę za pozostawione na Wschodzie mienie Ośrodek Szkoleniowy Opolskiego Urzędu Wojewódzkiego „Chrobry” w Górach Opawskich. Został wyceniony na milion złotych. Takie przypadki należały jednak do rzadkości. Zabużanie mieli dotąd spore problemy z realizacją roszczeń, bo nie zawsze mogli znaleźć mienie skarbu państwa, które chcieliby przejąć w ramach odszkodowania. Ktoś, kto miał kamienicę we Lwowie i nigdy nie był rolnikiem, nie widział sensu w braniu pola pod żyto, które wystawiała na sprzedaż Agencja Nieruchomości Rolnych. I trudno mu się dziwić. Czy teraz, gdy zabużanie mogą brać odszkodowanie w gotówce, będzie inaczej? Czas pokaże. Bank Gospodarstwa Krajowego, który ma obsługiwać specjalny Fundusz Rekompensacyjny i wypłacać pieniądze osobom wskazanym przez ministra skarbu i wojewodów, już zapowiedział na swojej stronie internetowej, że „rozpoczęcie wypłat świadczeń pieniężnych możliwe będzie nie wcześniej niż w II kwartale 2006 roku”. Fundusz będzie co prawda zasilany z budżetu państwa, ale gros jego środków ma pochodzić od ANR i Agencji Mienia Wojskowego. Możliwości finansowe Funduszu będą więc zależeć od tempa sprzedaży mienia przez te agencje. I tu właśnie może się pojawić wąskie gardło opóźniające wypłatę odszkodowań. Przykładowo opolski oddział ANR (obejmuje województwa: opolskie, śląskie i małopolskie) ma dziś na sprzedaż tylko 9 proc. z 280 tys. hektarów, które dostał w zarząd latach 90. (27 proc. już sprzedał a 65 proc. wydzierżawił).
Lawina wniosków
Ocenia się, że roszczenia na kwotę przekraczającą 14 miliardów złotych miało prawo złożyć około 84 tys. zabużan. Część z nich zaspokoiło już swoje oczekiwania. Co do pozostałych, to nie wiadomo, ilu z nich doczeka się odszkodowania. Pierwotnie zabużanie zgłaszali swoje roszczenia kierownikom urzędów rejonowych a następnie starostom. Po wejściu w życie ustawy z grudnia 2003 r. wszystkie zarejestrowane sprawy przejęli wojewodowie. W woj. śląskim takich teczek było około 6 tys., w opolskim – 1.800 (a na Dolnym Śląsku, zasiedlonym przez Kresowiaków, ponad 18 tys.!). Urzędnicy wojewody wysłali wtedy do wszystkich wnioskodawców pisma informujące o tym, jaka jest nowa procedura załatwiania sprawy odszkodowań. Odzew był różny: w woj. śląskim odpowiedziało około 1.000 osób, w opolskim około 900 (aż połowa). – Do tej pory wydaliśmy około 600 pozytywnych decyzji dotyczących roszczeń o łącznej wartości 240 milionów złotych – informuje Daria Kolonko, która odpowiada za sprawy zabużan w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Co zmieni nowa ustawa? Można się spodziewać, że z wnioskami pospieszą teraz ci wszyscy zabużanie, którzy nie byli zainteresowani rekompensatą w naturze, a gotówkę chętnie by wzięli. Czyli – odezwą się ci, którzy nie zareagowali na pierwsze pismo z urzędów wojewódzkich. Można się spodziewać gorączkowej korespondencji. – Nie spodziewam się jednak zalewu wniosków już do wypłaty – prognozuje Marek Świetlik x , dyrektor Wydziału Rozwoju Regionalnego w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim. Powód jest prosty: każda decyzja „do wypłaty” musi zostać starannie zweryfikowana przez służby wojewody. Co więcej, nowa ustawa wprowadza możliwość zbadania wcześniejszych decyzji pozytywnych wydanych przez starostów czy – zwłaszcza – sądy. Wiele tych decyzji zostało podjętych głównie na podstawie zeznań świadków (sąsiad zeznawał na korzyść sąsiada) i może teraz nie przejść przez sito weryfikacji. Dodajmy, że takie zaostrzenia były konieczne, bo zdarzały się spore nadużycia – rok temu DZ donosił o przypadku 30-krotnego zawyżenia wyceny mienia pozostawionego za Bugiem. (mech)
Dziennik Zachodni
Marek Świercz


















































